(źródło) |
Nareszcie!
Nareszcie obejrzałam długo wyczekiwany, wytęskniony film! Zostawiłam go jako
finał „Tygodnia z rekinami” i nie żałuję! Och, jak bardzo nie żałuję!
Wydaje mi się, że
nigdy o tym nie pisałam na blogu, niemniej seria Sharknado to była moja miłość od pierwszego wejrzenia. Nie powiem,
że bez wybojów, bo czwarta część mnie aż tak mocno nie porwała. Potem jednak
olśniło mnie Shaknado 5: Global Swarming
i po finale tamtego filmu naprawdę nie mogłam się doczekać części kolejnej.
No i w końcu The Last Sharknado za nami. Och, och…
Jak bardzo mi się podobało! Jakże piękne zwieńczenie serii! Jak oni potrafią w
wielką, finałową rozwałkę! Coś, co zaczynało się jako głupawy, niskobudżetowy
filmik o tornadzie z rekinami, przeobraziło się w totalną jazdę bez trzymanki,
gdzie bohaterowie latają na pterodaktylach, spotykają Merlina – a Merlina gra
Neil deGrasse Tyson! NEIL DEGRASSE TYSON!! O EM GIE!!! PIIIIISK!!!! – a także
walczą z roborekinami w odległej przyszłości. Jasne, dalej nie jest to
imponujący budżet, a CGI jest przekomicznie słabe. Ordynarnie widać green
screen, a gra aktorska… cóż, okej. Prawdę mówiąc, gra aktorska akurat nie
wzbudziła moich zastrzeżeń. Albo było całkiem nieźle, albo ostatnie sześć
seansów skutecznie mnie znieczuliło.
Generalnie to był
film znajdujący się na zupełnie innej półce niż te produkcje, które
obejrzeliśmy w ostatnich dniach. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale Sharknado jest inne. Lepsze. Wydaje mi
się, że po prostu nieźle zna oczekiwania widowni i potrafi w nie wcelować.
Ach, no właśnie: bo
tym razem dostaliśmy CZASONADO. Naprawdę. Lektor bez zająknięcia powiedział to
słowo. Ma mój najszczerszy podziw, bo ja bym się osmarkała.
(źródło) |
Ogólnie nie chcę
spoilować, bo to film, który zasługuje na obejrzenie i na szereg pięknych
niespodzianek. Rajd przez historię świata umożliwił bohaterom zahaczenie o
dowolnie wybrane settingi: między innymi prehistorię, western czy postapo –
wśród nich zabrakło mi może jednego, ale w sumie może to i lepiej, bo po co
wchodzić w konflikt interesów z Iron Sky.
W przeciwieństwie
do innych omówionych w tym cyklu filmów, tutaj dla odmiany widz sympatyzuje z
bohaterami, bo najzwyczajniej w świecie zdążył się już z nimi zakuplować przez
poprzednie odsłony serii. Zresztą, oni od samego początku byli po prostu fajni
– prości, ale fajni. A Fin z piłą może śmiało konkurować pod względem
kozackości z Ashem i całym jego martwym złem.
Co mi przywodzi na
myśl Excalibura z Sharknado i znowu
ogarnia mnie jakaś taka radość przeogromna.
Mam wrażenie, że
wszelkie niedoskonałości tego filmu są dogłębnie przemyślane i świadome. Co
więcej, znajdujemy w tym tytule nawet jakieś nieśmiałe próby pogłębienia
postaci – i co więcej, to wszystko jakoś fajnie gra! Głównie mam tu na myśli Novę (Cassandra Scerbo), w przypadku
której pociągnięto nieco wątek jej dziadka, łącząc to zgrabnie z tematem
podróży w czasie. Człowiek łapie się na tym, że naprawdę zaczyna reagować na
problemy bohaterów emocjonalnie, zupełnie jakby tam cokolwiek faktycznie miało znaczenie.
W ogóle to nie mogę
pominąć milczeniem obsady, która mnie totalnie urzekła. Wspomniałąm już, że Merlina gra sam Neil deGrasse Tyson.
Żeby tego było mało, mamy też Marinę Sirtis (czyli najbardziej bezużyteczną
doradcę Troi ever!) w roli Winter, a
także – ekhem – jako Morganę
zobaczymy Alaskę Thunderfuck. Ogólnie jestem przekonana, że zaangażowali ją do
filmu tylko po to, żeby na lisćie płac móc napisać „Alaska Thunderfuck”. Choć
to dość głupie, bo kiedy przyszło co do czego, w napisach aktorka figuruje po
prostu jako „Alaska” – zmarnowana okazja.
(źródło) |
Rozhuśtał nam się także
wątek April (Tara Reid), czyli żony Fina (Ian Ziering), która raz jest
głową robota, raz całym robotem, innym znów razem żywą kobietą i uważam, że Fin
naprawdę powinien mieć niezły mętlik w głowie. Nie kupuję tylko tego dziwnego
wyrzutu, którym April strzela, kiedy dowiaduje się, że Fin podróżuje z jej robotyczną
głową w torbie. I nie rozumiem, dlaczego Fin przeprasza. Po prostu nijak nie
widzę jego winy.
Cóż mogę więcej
powiedzieć? Ten film to absolutny must see.
Świetny finał serii, świetny film o
rekinach, świetny film o czymkolwiek tak naprawdę, bo przecież oprócz rekinów
mamy dinozaury, magię, sci-fi, roboty i Jeżuś wie co jeszcze. I przyznam, że
przy zakończeniu odczułam nawet pewien żal, że to już koniec – że to chyba
rzeczywiście The Last Sharknado. Bo
ja bym chciała jeszcze, choćby i kolejną szóstkę, bo to naprawdę dobra, mocna
rzecz, która zdecydowanie przetrwała próbę czasu i wręcz z roku na rok
zyskiwała na atrakcyjności. Oby więcej takich filmów w rekiniej branży.
– A-And by the way,
Fin, I know you've been eaten by a lot of sharks and you've survived, but I've
actually been eaten and pooped out by a lot of dinosaurs, 'cause they couldn't
digest me. It's - It's been rough.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz