(źródło) |
Właściwie nie wiem, jak trafiłam na film Saturn 3. Zgodnie z zapowiedzią,
obejrzałam Wielką ucieczkę, a potem
klikałam od linka do linka i ostatecznie wylądowałam tutaj. Chyba rozchodziło
się o twórcę muzyki… tak, na pewno o to. Przez moment przyczaiłam się na Ptasznika z Alcatraz, ale po chwili
uznałam, że może dość depresyjnych filmów o umieraniu w niewoli jak na jeden
tydzień. No i padło na sci-fi z 1980 r. Z tą muzyką, to w gruncie rzeczy wyszło
dość zabawnie, bo w Saturnie 3 akurat
jest jej jak na lekarstwo, a kiedy już się pojawia, to raczej nie przypomina to
epickich kawałków z Siedmiu wspaniałych,
a jakieś takie ambientowe popiardywanie. Ale tak naprawdę nie mam o to
pretensji – takie motywy pasowały do klimatu filmu. Po prostu spodziewałam się
czegoś innego.
Ale w ogóle spodziewałam się czegoś innego, kiedy
odpalałam ten film. Przede wszystkim, nie sądziłam, że scenografia będzie
wyglądała, jak podprowadzona z planu Lexxa.
Z drugiej strony – biorąc pod uwagę chronologię, nie zdziwiłoby mnie, gdyby twórcy
Lexxa podprowadzili coś z planu Saturna 3. Ta futurystyczna stacja
wygląda w sumie jak zrobiona z przypadkowego złomu i podświetlona tu i ówdzie
dla lepszego efektu. I o ile w Lexxie
ta stylistyka mi się podobała, bo konsekwentnie wpasowywała się w wizję
wszechświata, tak tutaj czułam, że to nie o to chodzi. Że ta złomowatość to
niezamierzone, że tak naprawdę ma być przyszłościowo, dziwnie i zaawansowanie. Po
prostu nie kupuję tej wizji. Podobnie jak nie kupuję koncepcji głównego antagonisty,
robota Hectora.
Jego pierwszy problem to to, że zdaje się, jakby
twórcy sami do końca nie wiedzieli, jak sobie go wyobrażają. Z jednej strony,
maszyna ma fantastycznie wykończone nogi i osłonę na tors – obudowa stylizowana
na ludzką tkankę mięśniową wygląda rewelacyjnie. Z drugiej strony, ręce i głowa
wyglądają, jakby dziecko skleciło je z klocków LEGO. Nie mogłam wyrzucić z
głowy pytania: dlaczego? Czy Hector był niewykończony? Nigdzie nie mieliśmy o
tym wzmianki. Jego konstruktor, Benson
(Harvey Keitel), nigdy nie zasygnalizował, że robot ma jeszcze resztę obudowy,
ale nie chciało mu się jej montować. Wnioskuję więc, że Hector tak właśnie ma
wyglądać: jak robiony przez dwie różne osoby, które się nie dogadały co do
projektu.
Filmowi dość trudno byłoby wyprzeć się inspiracji Star Warsami. (źródło) |
Drugi – o niebo zresztą ważniejszy – problem robota
to fakt, że on po prostu nie był wiarygodnym zagrożeniem dla Adama (Kirk Douglas) i Alex (Farrah Fawcett). Zgoda: był
inteligentny. No i silny, więc kiedy już człowiek wpadł w jego… szczypce, czy
jak to tam nazwać, miał raczej przekichane. Niemniej trzeba było się naprawdę
postarać, by w te szczypce faktycznie wpaść. Kaman, Hector poruszał się z
gracją potworów ze Scooby Doo. Patrząc
na to, jak szybko chodził i jak szybko wykonywał jakiekolwiek czynności rękoma,
zdawało się fizyczną niemożliwością, żeby normalny, biegnący człowiek nie był w
stanie mu uciec. Jeśli bohaterowie nie potrafili tego dokonać, musieli być
idiotami albo mieć skryte skłonności samobójcze. Serio. Nawet nie może być mowy
o ewentualnym ataku z zaskoczenia – metalowe stópki Hectora całkiem konkretnie
tupały po korytarzach, więc na zdrowy rozum, Adam i Alex powinni go słyszeć
będąc trzy zakręty dalej.
A jednak robot stale dopadał naszych bohaterów.
Jak? Najwyraźniej magia. Film tak naprawdę nigdy tego nie pokazuje. Po prostu
dostajemy cięcie kiedy uciekinierzy oddalają się od Hectora, a w następnej
scenie niemal na niego wpadają. To jest po prostu głupie.
Przez to zupełnie nie wyszedł klimat osaczenia, a
oglądaniu nie towarzyszy żadne napięcie, nie ma grozy.
Brak napięcia wynika dodatkowo z czegoś innego: Adam
i Alex to naprawdę marni bohaterowie. Jeszcze Adam… no dobra, przeciętny, ale
ujdzie. Choć nie byłam do niego jakoś szczególnie przywiązana, przynajmniej
mnie nie drażnił. Natomiast Alex jest jedną z najbardziej nieużytych postaci,
jakie ostatnio widziałam. Jasne, daleko jej do Jupiter Jones, ale nie
przesadzajmy: kracja Kunis to jakość sama w sobie. Alex jest po prostu skrajnie
nieprzydatną blondyną, która biega i krzyczy. Istnieje głównie po to, żeby
antagoniści chcieli ją przelecieć (znaczy… tak przypuszczam. Prawdę mówiąc, o
ile kumam jeszcze zapędy Bensona, o tyle do końca nie wiem, jak to sobie wyobrażał
Hector) – poza tym nie ma raczej nic do zaoferowania. W sumie nawet nie bardzo
wiadomo, jaka ona jest. Znaczy dobra: na jej obronę muszę powiedzieć, że jest
wierna. Tu ma plusa. Jeśli przy tym nie sika w pościel, to byłaby idealnym
zwierzątkiem domowym.
(źródło) |
Pod koniec jest jakiś motyw tego, że Alex chce
lecieć na Ziemię – i tu to już zupełnie się pogubiłam. Ziemia przez cały film
jest przedstawiana jako miejsce z gruntu paskudne, gdzie głód i ubóstwo, a
ciało kobiety jest dobrem wspólnym. Czemu, u licha, ta blondyna postanowiła tam
polecieć? Nie podobało jej się, jak traktował ją Benson – nie pomyślała, że na
planecie w ten sposób będą ją postrzegać wszyscy? Oczywiście, może bez Adama to
straciło dla niej znaczenie – ale z drugiej strony, film w żaden sposób nie
pokazuje, że Alex w ogóle przeszła jakąś przemianę, nie mamy pojęcia, o czym ta
laska myśli i jak wpłynęły na nią wydarzenia z Hectorem.
To mógłby być niezły film. Pomysł nie jest może
szczytem oryginalności, no ale przecież motyw bohaterów ściganych przez złego
potwora/kosmity/robota/łotewer jest szalenie pojemny i sprawdza się jak świat
światem. Zabrakło polubialnych bohaterów i antagonisty, który stanowiłby
wiarygodne zagrożenie. Podczas oglądania miałam permanentne „meh”, przetykane
czasem facepalmami, kiedy w magiczny sposób naukowcy ładowali się po raz
kolejny prosto w łapy robota. No po prostu nie wyszło. Dobrze, że film jest
dość krótki.
– Now
tell me. Can you talk? Or are you malfunctioning?
– I AM
NOT MALFUNCTIONING – YOU ARE