(źródło) |
Dobra, dobra. Moje całe internety huczą nowym
serialem, więc nie będę gorsza i też dorzucę coś od siebie.
Od razu muszę tutaj nadmienić, że opowiadania i
sagę czytałam, owszem, ale ładnych parę lat temu, toteż pamiętam z nich,
niestety, mniej niż niewiele. Tak więc nową serię Netflixa oglądałam z wiedzą,
o co mniej-więcej chodzi, ale kompletnie nie pamiętając detali, przebiegu
bitew, życiorysów bohaterów i tak dalej. Stąd też nikt nigdy nie usłyszy ode
mnie „hurr durr, w książce było inaczej”, no bo szczerze nie pamiętam, jak było
w książce. Ale, tak całkiem szczerze, nawet gdybym czytała książki wczoraj, i
tak nikt by ode mnie czegoś takiego nie usłyszał.
Lubię myśleć, że zmądrzałam od premiery pierwszej
części filmowego Władcy Pierścieni z 2001 roku. Pamiętam, że choć filmy
Petera Jacksona mnie zachwyciły, to jednak przez parę ładnych lat gryzły mnie różnice
względem literackiego oryginału. Że tak wspomnę o Tomie Bombadilu, Glorfindelu
czy obecności Haldira w Helmowym Jarze. Teraz, kiedy patrzę na to wszystko z
perspektywy czasu, rozumiem, że patrzyłam wyłącznie jako zagorzała i
zacietrzewiona fanka Tolkiena, kompletnie nie uwzględniając tego, że film to
zupełnie inne medium, w dodatku dzieło Jacksona było – o zgrozo – kierowane również
do widzów, którzy nie czytali książek. Pewne zmiany dodawały dramaturgii, inne
znów sprawiały, że całość wyszła spójniej.
I podejrzewam, że w dużej mierze podobnym regułom
poddano Wiedźmina. Pewnie, że są zmiany względem książek. O ile kojarzę,
rozbudowano na przykład wątek przeszłości Yennefer. No i kurczę, bardzo dobrze,
bo to jeden z ciekawszych wątków serialu, który świetnie zbudował postać. No, może
poza jednym głupstwem, ale o tym za chwilę.
(źródło) |
No ale właśnie, ja może zacznę od bohaterów, bo
przyznam, że kiedy pojawiły się pierwsze niusy o obsadzie serialu, to właśnie
tutaj miałam największe wątpliwości. Konkretnie nie leżał mi Henry Cavill jako
Geralt. Ja w zasadzie nic nie mam do tego gościa, był całkiem w porządku
Supermanem, ale wydawał mi się zdecydowanie zbyt… zbyt śliczny. To już
Żebrowski z tego niesławnego polskiego arcydzieła kinematografii zdał mi się nagle
odpowiedniejszy – nie wiem, jak to ująć. Był bardziej sponiewierany przez
życie. A biorąc pod uwagę życie Geralta, chyba on powinien wyglądać na sponiewieranego.
Tymczasem przywyknięcie do nowej wizji Wiedźmina
zajęło mi jakieś pół odcinka. Cavill wcale nie jest zły, a jego seria
chrząknięć i hmmmknięć jest tak konsekwentnie prowadzona, że z czasem widz rozumie,
że to po prostu taka postać. To facet, który nie rozmawia zbyt chętnie, za to
jeśli już musi się odezwać, to często zbywa rozmówcę właśnie jakimś takim
dźwiękiem. Ot, taki mruk. Wcale fajnie to wyszło.
(źródło) |
Jak już wspomniałam, jest też mocno rozbudowana
Yennefer (Anya Chalotra). Raz, że pełen szacun za jej garbatą wersję – jest po
prostu świetnie zrobiona, szalenie przekonująca i dobrze zagrana. Dwa, że jej
historia jest ogromnie wciągająca: obfituje w emocje, niespodziewane zwroty
akcji wyjaśnia sporo z tego, co dzieje się później, każąc zastanowić się, czy
cała afera z Ciri, Nilfgaardem i całą resztą nie była aby bardzo prosta do
uniknięcia. Moje jedyne zastrzeżenie dotyczy tu dzieciowej dramy Yennefer: wzięła
się trochę znikąd. No bo najpierw bohaterka sama się pcha do przemiany, która –
jako efekt uboczny – pozbawi ją możliwości urodzenia dziecka, a w następnej
chwili ta sama bohaterka ma jakieś straszne parcie na dzieci i niezaspokojony
instynkt macierzyński. Wyszło to niekonsekwentnie i trochę irytująco.
Sama Ciri (Freya Allan) zaś także nie budzi moich
wątpliwości. Oczywiście, cierpi na standardową przypadłość, czyli Syndrom
Filmowych Włosów, przez co po iluś dniach błąkania się po lasach i bagnach jej
platynowe pukle wciąż w idealnych falach spływają na plecy i ramiona, ale zaczynam
się do tego przyzwyczajać. Choć z radością powitałabym kiedyś film, w którym
twórcy potrafią ogarnąć wyobraźnią wszystkie cienie i blaski długich włosów… No
ale w każdym razie sama postać jest zupełnie nieźle zagrana, a nawet budzi
sympatię, choć nigdy nie należałam do fanów Ciri.
No i Jaskier (Joey Batey) – bardzo odpowiada mi
Jaskier. Jasne, wyobrażałam go sobie nieco inaczej, ale bez problemu kupuję
serialową wizję. Radosny bard-kobieciarz, któremu w sumie całkiem nieźle wychodzą
te jego piosenki. Tylko na litość Jeżusia, nie mam pojęcia, dlaczego jego imię
po angielsku brzmi… „Jaskier”. Przecież twórcy musieli wiedzieć, że to imię
doskonale przetłumaczalne – było wszak (o ile mi wiadomo) tłumaczone w
anglojęzycznych wydaniach książki, że nie wspomnę o anglojęzycznej wersji gier.
(źródło) |
Z postaciami z dalszych planów jest już różnie. Są
tacy, którzy wypadają super: Cahir, Fringilla, Moszniaczek Myszowór,
Stregobor i masa innych. No i są tacy, co gorzej. Po pierwsze, muszę się
przyczepić do Yarpena (Jeremy Crawford) – może i jest dobrze zagrany, to w
ogóle nie jest wina aktora. Napisany też nieźle. Ale on i w ogóle większość
krasnoludów w serialu są jacyś tacy koszmarnie anemiczni. To krasnoludy, które
powinno się wysłać na siłownię. Przyznam, że kompletnie nie rozumiem decyzji o
właśnie takim zaprezentowaniu tej rasy. Z początku nawet nie bardzo umiałam
odróżnić kraśki od niekraśków, bo myślałam, że to po prostu randomowi, nieco
niżsi kolesie. Jakoś tak biednie to wyszlo.
Drugi zasadniczy żal mam o Borcha Trzy Kawki (Ron
Cook). Żeby nie było nieporozumień: absolutnie uwielbiam jego ludzką postać.
Jest świetny, z miejsca budzi sympatię. No a potem przybiera postać złotego smoka…
I to było bolesne.
W ten płynny sposób przechodzę do kolejnej sprawy,
czyli potwory i CGI. Znów – mam tu mieszane uczucia. Z jednej strony, kikimora
czy strzyga ogromnie mi się podobały. Z drugiej zaś – satyr czy też wspomniany złoty
smok bardzo zgrzytały, niestety. Ulv podpowiedział mi coś, co może być prawdą:
fajnie wypadły te stwory, które były słabo oświetlone. Może więc to jest sposób
i trzeba było wszystkie pokazywać w ten czy inny sposób w cieniu – dla własnego
dobra. No bo ten smok nie był ładny. Nie mówię, że ten nasz, polski, był
lepszy, no ale bądźmy szczerzy, to nie była wysoko ustawiona poprzeczka. Także
CGI się buja: raz jest naprawdę nieźle, innym znów razem trochę razi. Nie jest
to jednak coś, co by mi psuło przyjemność z oglądania.
(źródło) |
Dodatkowym atutem, jeśli chodzi o stronę wizualną,
są piękne widoki, pomysłowe i bardzo klimatyczne. Począwszy od bagien z
pierwszej sceny pierwszego odcinka – te wszystkie scenerie ogląda się z
niekłamaną przyjemnością.
Fabularnie, jak już wspomniałam, wiszą mi wszelkie
odchyły od literackiego pierwowzoru. Przemieszanie linii czasowych jest
zabiegiem, którego trochę się obawiałam, ale koniec końców wyszło fajnie i
chyba w żadnym momencie się nie pogubiłam. Intryga wciąga, widz angażuje się w
losy bohaterów, a po pierwszym odcinku – który jest w paru miejscach nieco
przegadany – fabuła się rozkręca i prawdę mówiąc ani się obejrzałam, a sezon
się skończył i teraz czekam na kolejny.
Jeszcze tylko jedna nauka na przyszłość: jeśli
macie magów i zamierzacie bronić się przed wrogą armią, a wspomniani magowie są
waszą główną siłą, to na Jeżusia: nie wypuszczajcie ich w pole samopas, tylko
co najmniej otoczcie kordonem najbardziej wypasionych tanków. To są casterzy.
Casterów się chroni, do licha! Ale w sumie still better niż obrona miasta w Grze
o tron…
-
When you live as long as I do, all the names start to sound the same.