(źródło) |
I nawet mi się nie chce ostrzegać o
spoilerach – bo wystarczy obejrzeć jakieś trzy minuty tego filmu, żeby
dokładnie wiedzieć, jak się potoczy. Więc serio. Nie zamierzam się w to bawić.
Zacznę od rzeczy, które mi się nie
podobały, bo tak będzie mi najłatwiej:
Zwierzęta. Na szczęście tego nie było
dużo, ale zwierzęta, na które początkowo poluje nasz Predator, są… no, po
prostu są złe. Raz, że to po prostu brzydkie CGI, a dwa, że kompletnie nie
kupuję ich zachowania. Bardzo wyraźnie były obliczone na to, żeby groźnie
wyglądać, a nie żeby były wiarygodne. I ja wiem, że to nie jest film przyrodniczy
– ale fakt, że zwierzęta zachowują się głupio, tylko podkreśla to, co czeka nas
w dalszej części filmu, czyli:
Predator to żałosna pierdoła. Dosłownie
wszystko może go okaleczyć. Gdyby nie miał technologii, którą jest w stanie się
w kilka sekund połatać, wykrwawiłby się jeszcze zanim by spotkał naszą główną
bohaterkę. Ogólnie to jest film, w którym straciłam szacunek do Predatora. W
sumie byłam nim głównie zażenowana i miałam ochotę poklepać go po plecach i
powiedzieć „wracaj do siebie, chłopie, może trochę potrenuj, wrócisz tutaj jak
dorośniesz”.
Piesek był fajny (źródło) |
A finał jest dodatkowo spektakularnie
głupi, bo wskazuje na to, że albo technologia Yautja jest idiotyczna, albo ten
konkretny osobnik nie potrafi jej obsługiwać. Innego wyjaśnienia nie widzę dla
faktu, że naprowadzanie w hełmie nadal działało, kiedy Predator już od jakiegoś
czasu nie miał tego hełmu na sobie. Serio, nie miał tam jakiegoś wyłącznika? A
jeśli faktycznie nie miał, to czemu postanowił użyć pocisków połączonych z
hełmem? Nie wiem, może to też było jego pierwsze polowanie. Może to było
dziecko Yautja. Gdyby film to w jakikolwiek sposób zaznaczył, o wiele chętniej
bym całość kupiła.
Zwinność Predatora? Jaka zwinność? Gościu
rusza się jak wóz z węglem. We wcześniejszych odsłonach była w nim jakaś gracja,
był spryt, unikał pułapek, zastawiał własne, fikał po drzewach, ogólnie jak
wspomniałam: człowiek wierzył, że to jest rzeczywiście groźny myśliwy (choć
koncept termowizji i „ślepoty” na wszystko, co chłodniejsze, wyklucza polowanie
na gady – jesteście bezpieczni, reptilianie). Tutaj głupiego bagna nie zauważył.
Oh well, nie żeby główna bohaterka je
zauważyła…
Taabe byłby całkiem w porządku - szkoda tylko, że jego rolą od samego początku jest poniesienie śmierci w akcie bycia mniej zajebistym od Naru (źródło) |
Po prostu miło by było przeżyć w tym
filmie choć jedno malutkie zaskoczenie, zobaczyć coś świeżego, interesującego –
a fabularnie to jest jedynie sterta odgrzanych kotletów. Przez to, jak nudna i
przewidywalna jest bohaterka (i w sumie cała fabuła), nie czułam żadnych
emocji, śledząc jej losy. Nie zależało mi na Naru. A skoro mi na niej nie
zależało – jej walka o życie mnie zwyczajnie nudziła. Była jakaś akcja, chyba
nawet dynamiczna, a ja siedziałam i się nudziłam. Bo film nie miał niczego,
czym by zdołał mnie zaangażować emocjonalnie.
Wiem, że film próbował pokazać Naru jako
sprytną wojowniczkę. Ale żebym w to uwierzyła, bohaterka musiałaby poradzić
sobie bez magicznych kwiatków obniżających temperaturę ciała w ciągu kilku
sekund. No i zdecydowanie zbyt wiele razy ratował ją Imperatyw Fabularny. To
najzupełniej popsuło wrażenie i została już tylko smutna Mary Sue.
Last, but not least: Predator i jego Bardzo Malutka Tarczka (źródło) |
No więc… no tak, ma widoki. Trudno żeby
nie miał. Czy one są nakręcone w jakiś charakterystyczny, interesujący sposób?
No nie, po prostu są widokami. Bohaterowie biegają po ładnym lesie, więc
widzimy ładny las. Czy mam się tym zachwycać? Na pewno nie będę narzekać, ale
to zdecydowanie za mało, żeby wzbudzić mój zachwyt. Nie jest tak, że otaczająca
bohaterów przestrzeń została zaprezentowana jakoś ponadprzeciętnie, jak choćby
w Propozycji Nicka Cave’a (i Johna Hillcoata - właściwie to dość smutne, że pamięta się tu tylko o scenarzyście, a nie o reżyserze). W Propozycji jest zachwyt tą
przestrzenią przemieszany z szacunkiem. Filmowa Australia jest niegościnna, ale
jednocześnie jest w niej coś intrygującego, coś, co pozwala się w niej
zakochać. To jest kraina, która na długo zostaje w widzu. W Prey nie ma niczego w tym stylu. Wizualnie ten film jest ładny, ale
jednocześnie dość przezroczysty.
Teraz może przejdę do rzeczy, które mi
się podobały:
Piesek. Piesek był fajny, bo był
pieskiem. I bo przeżył.
No i doceniam, że powstała wersja w
języku Komanczów. Fajna inicjatywa, no i w sumie należało zrobić tę wersją
właśnie tą oficjalną, jedyną, a nie tylko dodatkowym ficzerem. Jak nie jestem
fanką Mela Gibsona, tak bardzo lubię w jego filmach właśnie tę dbałość o
autentyczność językową (Apocalypto, Pasja). W przypadku Prey
może nie było idealnie, ale i tak nieźle.
Obejrzenie Prey może i nie boli,
jeśli nastawić się po prostu na głupią, przewidywalną rozwałkę, ale wystarczy
zaraz po seansie odpalić sobie z powrotem pierwszego Predatora, żeby
zobaczyć niesamowitą przepaść, jaka dzieli te filmy. A przecież Predator
ze Schwarzeneggerem to właściwie też jest tylko głupia rozwałka.