Było
mi bardzo, bardzo smutno, kiedy zorientowałam się, że w kinach nie grają już The World’s End. Cóż, nie po raz
pierwszy (i zapewne nie ostatni) przegapiłam dokładnie ten seans, na który tak
bardzo się jarałam. Trudno. Tymczasem ostatnio z dwóch stron niemal
jednocześnie dotarły do mnie polecanki odnośnie filmu Burke i Hare z 2010 roku
w reżyserii Johna Landisa (odpowiedzialnego m.in. za Blues Brothers, Trzech Amigos
i Oskara, za którego co prawda był
nominowany do Złotej Maliny, niemniej mi ten film się podobał i basta).
Wszystkim
tym polecankom, a więc Ulvowym znajomościom z pracy oraz Kassandrze, szczerze
dziękuję – albowiem film jest wielce zacny i już.
Jest
to opowieść o żyjących w XIX wieku Williamie
Hare (Andy Serkis, znaczy Gollum) i Williamie Burke'u (Simon Pegg, znaczy ach!), którzy ogólnie ledwie wiążą koniec z
końcem, dodatkowo na Burke’a czeka w domu żona-alkoholiczka, Lucky (Jessica Hynes). Wszystko zmienia
się w chwili, gdy panowie odkrywają prawdziwą żyłę złota – oto doktor Robert
Knox (Tom Wilkinson) potrzebuje ciał. Świeżych ciał, by przeprowadzać na nich sekcje
przed studentami medycyny. Niestety, na ich pieniądze jest ogromny popyt, a
zmarli mają tę niemiłą cechę, że żywi trochę się zastanawiają nad ich nagłym
zniknięciem. Te wszystkie okoliczności nie przeszkadzają Haremu (nie mam bladego
pojęcia, czy sensownie odmieniam nazwisko) zakochać się w aktorce, Ginny Hawkins (Isla Fisher), która
marzy o wystawieniu Makbeta z żeńskim
zespołem.
Film
jest świetnym połączeniem lekkiej czarnej komedii, momentami zahaczającej o romans, z
kryminałem, gdzie szemrane typki i szanowani obywatele prowadzą swoje ciemne
interesy. Tytułowi bohaterowie, choć umoczeni w ten sam proceder, są skrajnie
różni i podobni jednocześnie: Hare, w przeciwieństwie do przyjaciela, Burke’a,
jest typem romantyka. Wbrew pozorom, Burke jednak żyje w szczęśliwym związku
małżeńskim i nie ukrywam, że jest to jedna z tych filmowych par, którym bardzo
kibicowałam. Nie jakiś klujący się romans i Wielka Miłość, tylko małżeństwo z pewnym
stażem, gdzie widz jest w stanie powiedzieć, że faktycznie coś bohaterów łączy,
a nie że gościu zobaczył w lasce fajną dupę.
Kadr z filmu Burke i Hare |
Cóż by
tu jeszcze… naprawdę trudno mi coś sensownego napisać o tym filmie. Jest po
prostu fajny, no. Nie można nie wspomnieć o tym, że ma świetną muzykę – jeśli,
oczywiście, kogoś jarają irlandzkie przygrywki. Mnie jak najbardziej, toteż od
początku do końca muzyka w Burke i Hare
sprawiała, że gibałam się na krześle jak głupia.
Bohaterowie?
No jasne, obu da się lubić. Co jest dość przerażające, biorąc pod uwagę fakt,
że co najmniej jeden z nich jest skończonym sukinsynem i tak naprawdę w żadnej
mierze nie powinno się odczuwać wobec niego sympatii. A jednak czy to wina
reżysera, czy samego Serkisa, William Hare jest okrutnie fajny. Średnio
lojalny, dość chciwy i bez skrupułów, a jednak fajny. Nie pytajcie mnie, na
czym to polega.
Role
epizodyczne! Nie mogę tutaj nie wspomnieć o rolach epizodycznych, bo przecież
przez ekran przewinie się też Tim Curry i – tak właśnie! – sam Christopher Lee!
Nie ukrywam, że oglądając trochę nie mogłam w to uwierzyć i długo się
zastanawiałam, czy to możliwe, że ten pan to był właśnie Lee, ale przy napisach
końcowych moje wątpliwości zostały rozwiane.
Kadr z filmu Burke i Hare (Tim Curry!) |
No i oczywiście
są realia. Edynburg w XIX wieku, w dodatku mieszają się tu elity z totalnymi
nizinami społecznymi, bardzo wdzięcznie zwracając uwagę na to, jak jedni od
drugich są uzależnieni. Z jednej strony widz dostaje obrazek brudnej,
usiłującej za wszelką cenę sobie dorobić biedoty, z drugiej choćby takiego
doktora Knoxa, który ma zaprezentować swoje dokonania naukowe przed samym
królem. Do tego wszystkiego fajne kostiumy i śliczna muzyka – wspominałam już o
świetnej muzyce?
Tak
naprawdę bardzo trudno mi coś sensownego powiedzieć o tym filmie, poza tym, że
jest po prostu przefajny. Sympatyczni bohaterowie, doskonała muzyka, masa
humoru (raz cięte riposty naukowców, innym znów razem totalny rynsztok), wszystko to tworzy combo, przy którym człowiek siedzi, ogląda i
rechocze jak głupi, ewentualnie krzywi się w dokładnie na to obliczonych
momentach – no tak, bo cóż… film, jakby nie patrzeć, kręci się wokół sekcji zwłok, więc wiadomo, że pojawi się tu
i ówdzie nieco niezbyt apetycznych zdjęć. Jeśli ktoś jest przewrażliwiony,
powinien sobie odpuścić. I powinien tego żałować, bo odpuszczenie sobie takiego
filmu to serio ogromny smuteczek.
Ode
mnie Burke i Hare dostaje pełne 9/10,
bo to naprawdę rewelacyjna komedia. Bardzo polecam, jeśli kogoś jarają
dziewiętnastowieczne realia, handel zwłokami i parka sukinsynków za bohaterów.
I jedna żona. I kochanka. Prawdę mówiąc, w tym filmie nie było postaci, która
by mnie irytowała. Co już o czymś świadczy. Naprawdę high five z polecającymi. Film jest doskonałym pocieszaczem w obliczu niezdążenia do kina na The World's End.
- I thought life round here was supposed to be cheap.
- It is. But the price rockets once you're dead.