(źródło) |
Dobra, na serio nie wiem, od czego zacząć…
Zainteresowaliśmy się tym filmem właściwie od
samego początku, kiedy pojawiły się trailery. Zapowiadało się na uczciwy kawał
siekania bandziorów, pierwszoosobowa perspektywa mnie intrygowała, no a
ostatecznym argumentem był Tim Roth. Tak się złożyło, że nie daliśmy rady pójść
na Hardcore Henry’ego do kina, udało
się jednak obejrzeć go z dvd przy wsparciu telewizora (lepsze niż stosunkowo niewielki
monitor). W efekcie uzyskaliśmy coś pomiędzy oglądaniem filmu na kompie a
kinem, co – gdy teraz o tym myślę – jest chyba dość dobrym rozwiązaniem. I
wrócę do tego tematu za chwilę.
Gdyby ktoś się zastanawiał: tak, można ten film
oglądać bez polskich napisów (płyta zakupiona na Amazonie, bez polskiej wersji
językowej). Fabuła nie jest tak skomplikowana, żeby móc czegoś nie zrozumieć… w
gruncie rzeczy, ja ledwo umiem powiedzieć, że tam była fabuła.
Głównym bohaterem jest tytułowy Henry (choć Filmweb najwyraźniej
twierdzi inaczej, toteż nawet nie umieścił tej postaci w obsadzie) – Henry to
cyborg. I nie mamy tutaj tak naprawdę wielkich zaskoczeń: stworzony, by być
maszyną do zabijania, buntuje się i rusza na ratrunek żonie. Trąci banałem.
Zabawne natomiast jest to, że ten banał w niczym nie przeszkadza.
Po pierwsze, interesująca jest wspomniana już
pierwszoosobowa perspektywa. Naszego głównego bohatera tak naprawdę nigdy nie
widzimy. Może przez jedną krótką chwilę da radę dostrzec odbicie twarzy, ale niewiele
z niego wynika. Nie mówię, że to oznacza jakąś dziką możliwość identyfikowania
się z bohaterem czy coś w ten deseń – nah, w ten sposób to nie działa (ale czy
w ogóle miało tak działać?). Natomiast daje fajne pole dla wyobraźni, bo tak
naprawdę każdy widz może sobie dośpiewać do Henry’ego co chce i każdy może go
widzieć na swój sposób. To nie ma żadnego znaczenia. Zabawne jest też to, że –
choć go ani razu nie widzimy – Henry wzbudza sympatię. Bah, my go nawet nie słyszymy!
Henry tylko kopie, skacze, strzela, biega i kiwa bądź kręci głową. A jednak
wzbudza sympatię! Abstrahując od samego bohatera, fajnie ogląda się kino akcji
niejako od środka. I tu wrócę do tego, o czym wspomniałam na początku: dlaczego
wydaje mi się, że telewizor to najlepsza opcja. Na pewno na małym monitorze
film nie roibłby takiego wrażenia. Natomiast w kinie ja się trochę obawiam, że
dostałabym cieżkiego oczopląsu, zawrotów głowy i po prostu oglądanie byłoby
uciążliwe. Jednak obraz dość mocno skacze, a całość jest bez porównania
bardziej dynamiczna niż gdyby była kręcona z kamery ustawionej po prostu gdzieś
z boku.
(źródło) |
Po drugie, akcja! Pal sześć banalną fabułę –
AKCJA! Jak wspomniałam przed chwilą, ten film jest ogromnie dynamiczny. Jeszcze
na początku jest względnie spokojnie, kiedy Henry jeszcze za bardzo nie
ogarnia, co się dzieje. Ale potem całość się rozpędza i to do tego stopnia, że
w którymś momencie ja ledwo dawałam radę nadążyć. Jak to Ulv ujął: „akcja
leciała tak szybko, że momentami fabuła nie nadążała”®. Nie chcę tego
jednoznacznie nazywać wadą lub zaletą tego filmu, bo to jest ten punkt, który
wydaje mi się mocno subiektywny i który chyba powinien być decydujący, jeśli
ktoś rozważa obejrzenie tego filmu. Dla mnie była to zaleta. Wkładając płytę do
napędu, nastawiałam się na film z akcją pędzącą na złamanie karku, ze
strzelaniem, kopaniem, pościgami i tym wszystkim. Fabuła miała znaczenie
drugorzędne – wiecie, jak będę chciała oglądać film dla fabuły, odpalę sobie Zabić króla. Albo Siedmiu wspaniałych (do tego za chwilę wrócę). Ale jeśli ktoś nie
ma tolerancji na coś takiego, niech Hardcore
Henry’ego po prostu ominie bardzo szerokim łukiem.
Po trzecie: pozostali bohaterowie. Byli świetni.
Nie wiem co prawda, o co chodzi z głównym antagonistą, Akanem (Danila Kozlovsky) – w sensie: to jakiś superbohater czy ki
czort? Ewidentnie miał moce, ale film w ogóle nie zajmuje się tym, skąd one się
wzięły i czy Akan do czegoś je wykorzystuje? Oprócz, ma się rozumieć,
rozprawianie się ze zbuntowanymi cyborgami. Czy ślepota antagonisty ma jakiś
związek z pozyskaniem tej mocy? Ach, bo co prawda to tylko mój domysł, ale
wydaje mi się, że Akan był niewidomy. Ale wiecie co? Mi się to strasznie
podoba. Oczywiście, film mógłby pewnie nam przedstawić całą tragiczną historię
tej postaci. Wszystko byśmy wiedzieli. Ale dokonano wyboru, że to historia
Henry’ego, a nie Akana. Wiemy o Akanie tyle, ile wie o nim Henry. No i super.
Żona Henry’ego, Estelle (Haley
Bennett) może nie zabłysła jakoś nadzwyczaj, ale jest w zasadzie odpowiedzialna
za jedną z najfajniejszych scen filmowych ever, toteż trudno mi ją pominąć przy
wymienianiu postaci, które przemawiają na korzyść filmu.
(źródło) |
Oczywiście, jest Jimmy (Sharlto Copley) – tak naprawdę
to w dużej mierze na nim spoczął ciężar prowadzenia narracji i w ogóle to trochę
on jest głównym bohaterem, choć wcale nim nie jest. W każdym razie ma najwięcej
czasu ekranowego. I to strasznie fajna postać, która intryguje i – a jakże –
budzi sympatię. Zresztą, dopiero Ulv mi uświadomił, że sekwencja z Jimmym
przebranym za krzak w opuszczonym budynku to ewidentne mrugnięcie w stronę Call of Duty, gdzie gracze przechodzą
bardzo podobną misję snajperską. I właściwie, nie ma co się dziwić: cały film
jest utrzymany w konwencji FPS-a, więc aż się prosi, żeby wrzucić jakąś
potężniejszą aluzję do jednej z takich gier. Film ma też, oczywiście, Tima
Rotha. No cóż. Obawiam się, że zwiastun pokazał wszystkie sceny z nim.
Naprawdę. Ale nie obchodzi mnie to – to Tim Roth! Może pojawić się na ekranie przez
cztery sekundy, a ja i tak będę mieć radochę. O. I wiecie co? Ojciec Henry’ego,
choć pojawia się tak krótko, jest świetny. Po prostu świetny. Tim Roth każdą
rolę potrafi zrealizować tak, żeby było super.
Prawdę mówiąc, trudno mi się do czegoś
przyczepiać w tym filmie. Jest dokładnie taki, jaki miał być. Zdaję sobie
sprawę, że nie każdemu taka konwencja i w ogóle taki zamysł będzie odpowiadał.
Ale dla mnie to była rewelacja. Świetnie się bawiłam oglądając, na myśl o
zakończeniu do tej pory mam radosny wyszczerz na ryjku, Tim Roth był świetny,
Jimmy i Henry zdecydowanie dali radę i kazali widzowi zaangażować się w ich
los, Akan intrygował, akcja pędziła tak, że się człowiek poręczy krzesła musiał
trzymać przy oglądaniu. Było po prostu fajnie. Ach, bo obiecałam wrócić do Siedmiu wspaniałych – tak, do nich też
jest małe mrugnięcie. Takie, które zaowocowało parsknięciem śmiechem. W ogóle
mam wrażenie, że twórcy dobrze się przy tym filmie bawili.
Co ja mogę, no? Polecam. Tyle tylko, że trzeba
naprawdę bardzo świadomie podjąć decyzję o obejrzeniu tego filmu.
– Like my father always said, a grenade a day keeps
the enemy at bay.