Zapewne będą spoilery, bo mi się nie chce robić tak, żeby
ich nie było.
Za dzisiejszy wpis dziękuję Kassandrze, która –
choć w sumie chyba nie do końca miała takie intencje – podsunęła mi ten film. Vikingdom:
Krwawe Zaćmienie to dość świeżutka produkcja, bo z 2013 r., w reżyserii
Yusry Abd Halima… Yusry’ego Abd… Abda… Kuźwa. Reżyserem jest Yusry Abd Halim.
Jeśli przyjrzeć się liście płac na końcu, okaże się, że nazwisko to przewija
się tam dość często, co w jakimś stopniu wyjaśnia dla mnie całkiem sporo. Nie
jest to poziom The Room, gdzie Tommy
Wiseau gdyby tylko mógł, to pewnie zagrałby również wszystkich bohaterów,
niemniej widać dość wyraźnie, że to był rodzinny interes.
Sama nie wiem, od czego zacząć… Ten film jest
naprawdę niezwykły. Nakręcony przed dwoma laty, a wygląda, jakby atakował widza
wprost z lat osiemdziesiątych. Nasi dzielni i napakowani Wikingowie popitalają
po scenie w perukach z mopa i wygłaszają drętwe gadki o tym, że są Wikingami. I
że umrą jak Wiking. I będą walczyć jak Wiking. I żyć jak Wiking. Spodziewam
się, że siedząc w sławojce, wznoszą bojowe okrzyki i machają toporami. Wiecie –
jak Wiking, nie? Wiking ani na sekundę nie może zapomnieć, że przecież jest
Wikingiem!
Oczywiście, w drużynie nie może zabraknąć
podstawowego pakietu: Azjata-Łotrzyk, dupa głównego bohatera piękna Cycolina-Łuczniczka
(biegająca po śnieżnych pustkowiach w
obcisłej kamizeleczce, bo czemu nie), Czarna Owca /Źle Oceniany Towarzysz z Mroczną Tajemnicą, no i nie
wolno zapominać o Najlepszym Przyjacielu. Bohaterowie ani na sekundę nie
wychodzą z przypisanych im ról, bo i po co. Z postaci drugoplanowych mamy też
na przykład dwóch braci, którzy za dużo się naoglądali Władcy Pierścieni, ale ci na szczęście szybko giną. Wszyscy – no,
może poza Cycoliną i Azjatą – gry uczyli się w tej samej szkole, co nasi
aktorzy dubbingu, a więc nie mówią, tylko deklamują, a ich głosy są mroczne i
charkotliwe, jakby panowie mieli nimi co najmniej kruszyć skały.
kadr z filmu - Frey |
Celem bohaterów, ma się rozumieć, jest
uśmiercenie Wielkiego Złego, czyli – w tym przypadku – Thora. Thor ma głos
jeszcze mroczniejszy od pozostałych i za każdym razem, kiedy się odzywał, nie
mogłam powstrzymać spazmów śmiechu. Ale powiedzmy sobie szczerze: jeśli aktor
grający Thora nazywa się Conan, to chyba należy się przygotować na ostrą jazdę.
Thor jest zły bo jest, bo chce śmierci i
zniszczenia, chaosu i wogle. Ma piękną, czerwoną perukę i wąsy, które w każdej
chwili mogą mu odfrunąć. Ale żeby nie było, że się czepiam: młot tego Thora
podobał mi się o wiele bardziej od tego marvelowskiego. Tutaj faktycznie to
było coś, co miało swoje gabaryty i, chciałoby się rzec, wagę. O tej wadze
jednak przemilczę, bo w jednej scenie młot ślicznie odbijał się od schodów,
więc ten tego… Ale u Marvela oręż Thora wygląda jak zabawka wyciągnięta z
płatków śniadaniowych, podczas gdy tutaj faktycznie bóg nosi kawał ustrojstwa.
Dla odmiany Thor naoglądał się za dużo Gwiezdnych Wojen, więc należy się
przygotować na „Eirick, ajm jor fader”. Łotewer.
Przy okazji: nawiązanie do The Room nie jest tak całkiem bezzasadne – główny bohater, Eirick,
naprawdę wygląda jak Tommy Wiseau. Znaczy no – podpakowany Wiseau. Z facjaty,
fryzury i aktorstwa nie mogłam się opędzić od skojarzeń.
kadr z filmu |
Oprócz bohaterów, ogromnym problemem filmu są
efekty. Wiem, że zdarzało mi się narzekać na CGI w Hobbicie. Ślubuję już nigdy przez jakiś czas tego nie robić.
Bo to, co pokazało Vikingdom, to
komputerowa orgia dla oczu. Sztuczne było wszystko: niebo, góry, trawa, drzewa…
Swoją drogą, rozkoszna była walka głównego bohatera z niedźwiedziem. Momentami
niedźwiedź wyglądał prawie jak pacynka. Inna sprawa, że walka była śmiertelnie
nudna i nie bardzo ogarniam, dlaczego Eirick w strategicznym momencie odrzucił
broń… pewnie był tak wikiński, że użycie noża czy toporka by mu uwłaczało.
Prawdziwy Wiking nokautuje niedźwiedzia bez koszuli i za pomocą piąchy.
Natomiast bardzo mieszane uczucia mam do
fabuły. Naprawdę abstrahuję tutaj od tego, jak wygląda Frey i Freya w
podświetlanych złotych kieckach i że mieli Azjatę zupełnie zdupywziętego. Jak
również od tego, jak bardzo mroczny był Thor. Po prostu muszę przyznać, że ten
badziewny film miał gdzieś tam, głęboko pod warstwą głupoty, złego aktorstwa i
niskiego budżetu, przebłyski. Dało mi do myślenia samo to, że główny bohater,
wspomniany już Eirick, nim zanurkował w lodowatym morzu, został nasmarowany
łojem. Wow. Pomyśleli o tym. Ja bym nie pomyślała. Oczywiście „nasmarowanie” w
praktyce oznaczało tyle, że laska pomiziała go nieco po klacie, a przyjaciel
klepnął po ramieniu, ale to już kwestia realizacji. Ja doceniam jednak sam
pomysł.
kadr z filmu (Brynna, której mrozy niestraszne) |
Podobali mi się też odwiedzani po drodze
królowie – to znaczy podobało mi się, jacy mogliby być, gdyby nie zostali tak
skaszanieni. Po pierwsze więc, mieliśmy króla Wikingów – młodszego brata
Eiricka. Imienia nie pamiętam, nieważne. Chodzi o to, że został zaprezentowany
jako zły, zawistny, zazdrośnie strzegący swojego miejsca na tronie i tak dalej.
Okej, mogłabym to kupić. Wyobraźmy sobie sytuację: starszy brat, król, ginie na
polu bitwy. To dla młodszego szansa, żeby wreszcie być kimś. A potem nagle ten
starszy wraca, bo go Freya przywróciła do życia. Młodszy mógłby być wkurzony.
Mógłby mieć manię prześladowczą i mógłby być przekonany, że starszy lada moment
upomni się o tron, nawet jeśli starszy zapewnia go, że w ogóle go to nie interesuje.
Tak, to wszystko można by fajnie zrealizować. Ale Vikingdom realizuje to
badziewnie, zamykają całą tę kwestię jednym głupim dialogiem, w którym mam
wrażenie, że rozmawia ze sobą dwóch idiotów. I było mi autentycznie żal, kiedy
to widziałam.
Eirick na swojej drodze napotyka też drugiego
króla, Karla Rudobrodego. Nie polubiłam go tylko dlatego, że był Rudobrody!
Naprawdę! …no dobrze, to poważnie przemawiało na jego korzyść, ale nie w tym
rzecz. Też był złym władcą, ale innym od tego poprzedniego. Ten był tchórzliwy
i rozpustny. I też można go było fajnie pokazać – jego i jego rządy. Ale
zamknęli to w jednej głupiej scenie i schrzanili motyw, który mógł ładnie
zagrać.
kadr z filmu (Źle Oceniany Towarzysz z Mroczną Tajemnicą) |
Dalej: wspominałam, że Eirick nurkował w morzu –
tak, nurkował bowiem do bramy Helheimu, by przejść w zaświaty i wydobyć stamtąd
róg. Mniejsza o róg i o całą misję. Podobał mi się sam patent odwiedzenia
zaświatów – ot, przefajny akcent w typie Odysa, trochę taki ukłon ku
starożytności. Odwiedzanie zaświatów zawsze dobre. Tym bardziej, że spotkał tam
ojca. I to też mogło być fajne – bo oczekiwał, że ojciec chleje z innymi w
Valhalli, a tymczasem się okazuje, że niekoniecznie. To mogła być świetna konfrontacja.
Mogły być emocje. Ale znów: zamknęli to w jednym głupawym dialogu. W ogóle
pobyt w Helheimie był idiotycznie banalny i w żaden sposób nie udowodniono
tego, co było gadane: że to takie trudne, że są straszliwe niebezpieczeństwa i
takie tam. Pies, który miał być okrutną, czujną bestią, okazał się… cóż.
Najpierw myślałam, że wygląda trochę jak Falkor po chorobie, ale jak pokazali
go całego, to odniosłam wrażenie, że jednak wyszła mi bestia z Monty Pythona.
Na łeb chyba poszedł cały budżet tego filmu, toteż korpusik był mały i
kretyński, a cały stwór nie zrobił tak naprawdę nic ponad to, że trochę
poryczał. Ok., zeżarł ojca, co mnie zastanawia na wiele sposobów. No bo raz:
zjadł martwego kolesia – smaczne toto? Dwa: gdyby ojciec dla odmiany spitolił,
zamiast dać się zeżreć, czy to by naprawdę coś zmieniło? Trzy: nie głupio
wystawiać nad jeziorem strażnika,
który boi się wody? No on autentycznie miał problem, bo jak tylko Eirick
zanurkował, był bezpieczny.
kadr z filmu (druid i Eirick) |
Ach, no tak, po ucieczce Eiricka z Helheimu
mieliśmy jeszcze głupawą sekwencję wizji pod wodą, które wyglądały trochę jak
pokaz slajdów. Wspominałam, że efekty w tym filmie zasysają na potęgę?
Sam zwrot akcji pod koniec, ujawnienie się tych
złych, nie było złe. To znaczy chodzi mi po raz kolejny o pomysł. Faktycznie,
nie przyszło mi do głowy, że ten gościu, który naoglądał się za dużo Hobbita i uwierzył, że też może być
Thranduilem, będzie współpracował z najgorszym ze złych, samym ubermrocznym
Thorem.
To zły film. Bardzo, bardzo zły film, z
fatalnym, drewnianym aktorstwem, idiotycznymi kostiumami, boleśnie sztampowymi
bohaterami (och, ten druid, który łypał na boki, żeby wyraźniej dać do
zrozumienia, że jest taaaaki magiczny! – choć sam fakt, że był druidem i
czerpał moc z natury – znów liczę jako plus), zupełnie beznadziejnymi
kostiumami i charakteryzacją. I w mojej opinii jest tym gorszy, że wydaje mi
się, jakby scenarzysta tu i ówdzie miał fajne pomysły, tylko one są
wykastrowane i sprowadzone do bzdury. I mi szkoda. Ewidentnie widać, że jak się
nie ma ani pieniędzy, ani umiejętności, należy odpuścić sobie robienie filmu.
Bo tutaj zabrakło jednego i drugiego. Przez co Vikingdom jest tak złe, że nawet nie jest śmieszne.