Autor: Michał
Książek
Tytuł: Jakuck. Słownik miejsca
Miejsce
i rok wydania: Wołowiec 2013
Wydawca: Czarne
No dobra, siedzę tu od godziny i nie mam
pojęcia, jak zacząć. Od tego, że jak ogólnie nie czytuję reportaży, tak te z
Czarnego uwielbiam? Czy od tego, że jara mnie niezmiernie Jakucja i w ogóle
Syberia? No bo tak, jedno i drugie to prawda.
Zacznę cytatem, o!
„Wielu naszych sąsiadów pyta, czy prezydentem Polski jest Polak, czy mamy mniejszości narodowe, czy wszyscy mówimy po polsku i czy dużo mamy bibliotek. Wyłania się z tych pytań jakucka wizja narodu i pobrzmiewają w nich echa etnicznego przebudzenia z lat dziewięćdziesiątych. Po upadku Sojuza Jakuci zrozumieli, że po raz pierwszy od lat mogą pisać i mówić o własnej kulturze.”
Czyli Michał Książek opisuje wrażenia ze
swojego pobytu w Jakucji i z poszukiwania śladów Wacława Sieroszewskiego,
polskiego zesłańca, etnografa, autora między innymi pracy Dwanaście lat w kraju Jakutów.
Jakoś tak miałam do tej pory, że rosyjsko-syberyjskie
klimaty kojarzyły mi się raczej z Wilkiem i Hugo-Baderem. Toteż przez jakiś
czas krążyłam wokół Jakucka… dość
nieufnie, bo nazwisko „Książek” zupełnie nic mi nie mówiło i trochę się
obawiałam, bo a nuż będzie badziew…? Traf jednak chciał, że na jakiejś promocji
e-booki były, no to zgarnęłam, razem z milionem innych tytułów z tej serii.
Powiem tak: początki nie były łatwe.
Spodziewałam się… no, bardziej reportażu po prostu. Nie czytałam do tej pory
wielu reportaży, ale oczekiwałam podawania faktów, zgłębiania historii danych
miejsc i ludzi. A tymczasem Jakuck…
jest inny. Dziwny. Nie wiem – może więcej jest emocji? Trochę mnie to drażniło:
skakanie z tematu na temat, dotykanie różnych problemów, by zaraz popłynąć z
dygresją w zupełnie innym kierunku. Miałam ochotę krzyczeć „facet, zatrzymaj
się na moment i opowiedz do końca o tym, o czym zacząłeś!”. Jednocześnie odniosłam
wrażenie, że autor ma tendencję do przepoetyzowania. Jakiś czas czyta się
gładko, by zaraz rozbić się o opis, w którym ja już sama nie wiem: mam go
odbierać wzrokiem, słuchem, czy ki czort. Może gdybym wiedziała, że na coś
takiego mam się szykować, weszłoby mi gładziej – ale nie wiedziałam i na
początku się dławiłam.
Z czasem jednak sama nie wiem: albo tekst się
rozkręca i staje się płynniejszy, albo po prostu ja się przyzwyczaiłam i
wkręciłam. Śmiem twierdzić, że to jednak ja.
I kiedy już się wciągnęłam w Jakuck…, okazało się, że to rzecz
szalenie ciekawa, klimatyczna i, co tu dużo gadać, zostająca w głowie.
„Dla eweńskiego bohatera zabicie żony, gdy jest taka potrzeba, nie stanowi większego problemu moralnego. Charakterystyczne jednak, że często tego potem żałuje: „Zarąbał mieczem żonę i orzechówkę, a sam wrócił do domu. Siedzi jeden dzień, siedzi drugi, trzeci. W końcu zatęsknił do żony i zrobiło mu się smutno” (Orzechówka).”
Nieprzypadkowo drugi człon tytułu to „Słownik
miejsca”. Autor w dużej mierze koncentruje się wokół jakuckich (choć nie tylko)
słów, którymi wyraża się rzeczywistość na Syberii. Przez pryzmat tych słów
czytelnik poznaje tamten świat: zupełnie obcy, rozległy, przez większą część
roku pokryty śniegiem. Świat, który zna kilka określeń na „drogę”, a także kilka
„tam”, ale niemal nie ma przekleństw (jak to ujął Książek: „Młodym mężczyznom
nie są potrzebne, bo jeśli coś jest nie tak, to od razu ruszają do bitki.”). Oczywiście,
nie ma szansy, żebym spamiętała te słowa – są zdecydowanie zbyt egzotyczne i z
całego słownika pamięta jedynie balaghan
– bo się często powtarza i bo mnie bawi, że istnieje u nas jako „bałagan”. Ale
pamiętam obrazy, które za ich pomocą odmalował autor. Pamiętam wrażenie i to
chyba głównie na takich ogólnych wrażeniach opiera się Jakuck….
Żeby nie było: w książce nie brakuje faktów –
historii samego Jakucka, obszernych wtrętów geograficznych, czytelnik zostaje
dokładnie zaznajomiony z fauną i florą Jakucji, no a wreszcie też z dziejami
Wacława Sieroszewskiego, o którym pamięta się wciąż gdzieś tam w tle i do
którego co i rusz autor powraca, ujawniając nowe fakty i kolejne teorie na
temat tego, gdzie i kiedy zesłaniec mieszkał, czym się zajmował i z kim spędzał
czas.
„Stiepan Konstantynowicz twierdzi, że mocny blask oczu i włosów Jakutki zawdzięczają nie kosmetykom, lecz niewiarygodnym ilościom zjadanej na surowo koniny. Mięso tuczonych źrebców to tutejszy przysmak. Mrożona wątroba rocznego źrebaka nazywana jest jakucką czekoladą.”
Dla mnie Jakuck…
to w dużej mierze jednak nie przybliżenie historii regionu i jednego człowieka,
a raczej opowieść o zimie, mgle i przestrzeni. O tych drogach, które pojawiają
się i znikają, o przeprawianiu się przez Lenę, wędrowaniu po tropach wilków i
zajęcy, wreszcie o dźwiękach, tak innych od tych, które można usłyszeć w tej
naszej cywilizowanej Europie.
Tak, to inna książka, niż się spodziewałam. Tym
razem jednak, z perspektywy czasu, stwierdzam, że to było bardzo miłe
rozczarowanie. Jeśli Czarne wyda coś jeszcze tego autora – kupię z całą
pewnością. A tymczasem, skoro już się wkręciłam, pewnie sięgnę po prostu po coś
więcej o Syberii. Może więcej o Jukagirach…?
To tam
rozciąga się mitopoetycka przestrzeń ich bajek i eposów. Kryją się odpowiedzi
na ich dziwne zagadki i przysłowia. Spisywał je przez lata zesłaniec Iwan
Aleksandrowicz Chudiakow, poki nie zwariował, co na Północy zdarzało się
często.