niedziela, 1 lutego 2015

Seksy pod piracką banderą, czyli "Black Sails"

Nie umiem w seriale. Zupełnie nie umiem. Jeśli już się za jakiś biorę, to muszę mieć solidny powód. Jeżuś jeden wie, jaki był powód, że zaczęłam oglądać Black Sails. Przypuszczam, że znów maczała w tym palce Kassandra. Choć nie przeczę, że mogłam być łatwym celem – w końcu to serial o piratach, no nie? Z kapitanem Flintem i całą resztą tałatajstwa od Stevensona, z dorzuconymi postaciami historycznymi. Co mogłoby pójść źle?
No więc cóż… wszystko.
Ok., ok., jestem niesprawiedliwa – wcale nie wszystko. Gdyby naprawdę było tak fatalnie, nie dotrwałabym do końca sezonu.

Do pozytywów trzeba zaliczyć niewątpliwie muzykę. To chyba muzyka kupiła mnie na starcie i pocieszała w smutnych chwilach, w których łamałam się nad głupotą bohaterów i intrygi. Muszę też przyznać, że podobały mi się widoczki – nawet jeśli komputerowe. Fakt, dopiero Siem przyuważyła, że w scenach popylających po morzu żaglowców, bandery powiewają pod wiatr. Ja tego nie widziałam i być może dlatego te widoczki oceniam pozytywnie. Ale kwestia bander dała mi do myślenia. Bo mi z kolei rzuciło się w oczy uzębienie bohaterów – wszyscy wyglądają jak samobieżne reklamy Colgate. Co tam, że piraci, że szkorbut i te sprawy. Rozczarowało mnie to tym bardziej, że przecież nawet w głupawych Piratach z Karaibów przyłożyli się bardziej do charakteryzacji. Black Sails tymczasem brzydko mi pachnie olaniem detali. Nie mogę opędzić się od wrażenia, że gdyby się przyjrzeć serialowi uważniej, takich kwiatków byłoby więcej. Jakkolwiek, ma się rozumieć, z ogromną radością powitałam fakt, że wreszcie odbiegli od modelu pirata a'la Sparrow, z milionem koralików i taką ilością makijażu na twarzy, że trzeba pływać okrętami o większym tonażu.

od lewej: Flint, Billy Bones, Gates
No i bohaterowie… mam z nimi niemały kłopot.
Po pierwsze: kobiety istnieją tylko po to, żeby pokazać cycki. Serio. Wszystkie. To znaczy ok., przystopowali nieco z Anne Bonny (Clara Paget), ale to jej pomaga tylko trochę, bo jeśli mam być szczera, jej postać jest dla mnie trochę nieogarnialna. Przez większość sezonu babeczka szlaja się i zerka spod kapelusza zupełnie bez celu. Niby ma jakieś wąty w związku z Max (Jessica Parker Kennedy), ale trudno właściwie stwierdzić, o co jej chodzi. Sama Max, choć gra głównie cyckami, spodobała mi się w aspekcie „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Było to działanie niewiarygodnie głupie, ale kupuję je. Jeśli już jestem przy postaciach płci pięknej, to trzeba wspomnieć o pani Barlow (Louise Barnes) – kolejna postać, której nie czaję i która ma pretensje do garbatego, że do ściany nie pasuje. Ale byłaby dla mnie zwykłą, głupią arystokratką, gdyby nie to, że postanowili dorzucić jej scenę z księdzem. Minął kawałek czasu, odkąd tę scenę widziałam – jest zresztą dość krótka – ale ciągle się zastanawiam: co to miało na celu? Czy miało zbudować jakieś relacje między bohaterami? Czy miało mi coś o nich powiedzieć? O co ci chodzi, serialu?!
od lewej: Rackham, Vane, Anne Bonny
Mimo wszystko pani Barlow to pikuś w porównaniu z jedną z głównych postaci – panną Guthrie (Hannah New). W mojej opinii to jest po prostu bohaterka nieudana. Jedna z tych, przez które przestaję oglądać seriale. Podobną sytuację mieliśmy choćby w Trawce czy w Couguar Town. Serial usiłował wszystkimi sposobami powiedzieć widzowi, że bohaterka jest jakaś (różnie: silna, troskliwa, dobra itp.), a ja śledziłam jej działania i widziałam tylko egoistyczną zdzirę, której z niepojętego powodu nikt jeszcze nie nakopał do dupy. I taka właśnie jest Eleanor Guthrie: usilnie kreowana na konsekwentną, silną, twardą babeczkę, która rządzi interesem ojca i z którą liczą się wszyscy piraci i takie tam – ale każde jej działanie zupełnie przeczy tej kreacji. W końcu człowiek zupełnie już nie wie, o co tej babie chodzi, bo front zmienia mniej-więcej trzy razy na odcinek. Jedyne, co robi z biznesem ojca, to doprowadza go do ruiny, bo kompletnie nie potrafi zarządzać i podejmować korzystnych strategicznie decyzji. A już zupełnie mnie mierzi, że w sytuacji, w której najpierw panienka Guthrie zdradziła przyjaciela, a później przyjaciel zrobił coś nie po jej myśli, koniec końców to on ją przepraszał, a ona miała jakby czyste konto. Dlaczego, na litość Jeżusia?! Dlaczego nikt jej nie zasadzi takiego kopa, żeby wylądowała dopiero w Port Royal? I zupełnie by mi to wszystko nie przeszkadzało, gdyby ona taka miałą być: głupia i nieudolna, zdradzająca sojuszników i sama nieświadoma, o co jej w ogóle chodzi. Problem w tym, że serial wszystkimi innymi kanałami sugeruje mi coś wręcz przeciwnego. I to dlatego właśnie uważam, że jako postać jest po prostu nieudana. I dlatego w kategorii „nie lubię” wygrała z moim początkowym znienawidzonym typem nr 1, Silverem (Luke Arnold). Owszem, nie cierpię Silvera, ale nie cierpię go jako postaci, która ewidentnie ma być dupkiem – i jest nim w bardzo przekonujący sposób.
Podobny problem, moim zdaniem, ma Vane (Zach McGowan) – kreowany na okrutnego twardziela, postrach wszystkiego i wszystkich, który przez większość serialu szlaja się zupełnie bez celu tu i tam, potem znika ze sceny, nawalony jak szpadel, tu ma jakieś seksy, tam bardzo męsko je jabłko i to właściwie tyle. Wiem, wiem, jest też z jego udziałem Wielki Finał, ale dla mnie to w ogóle idiotyczny wątek – acz o tym później (jak nie zapomnę).
Na tym tle tak naprawdę bardzo korzystnie wypada Rackham (Toby Schmitz), do którego co prawda na początku podchodziłam raczej sceptycznie, ale który z odcinka na odcinek plusował. Był konsekwentny i chyba jako jedyny robił to, co do niego należało. Po obejrzeniu sezonu po prostu można o nim coś powiedzieć, jakoś scharakteryzować. Z innymi bohaterami bywa kłopot.
No i nie można zapominać o głównym bohaterze, Flincie (Toby Stephens). Po pierwsze chcę ogłosić, że moim zdaniem Stephens doskonale gra Tima Rotha i kiedy patrzyłam na Flinta, nie mogłam się opędzić od wrażenia, że są przynajmniej spokrewnieni. Po drugie, teraz, po skończeniu sezonu, naprawdę stwierdzam, że jego postać błyszczy na tle pozostałych. Nie chodzi o to, że go lubię bądź nie – chodzi o to, że Stephensowi świetnie wyszło pokazanie kolesia zapadającego się w obsesji. Nawet nie mogłam się oprzeć od porównania go z Jacksonowym Thorinem i prawdę mówiąc, wygrywa w tej konkurencji. Udało się zaprezentować żądzę skarbu i szaleństwo bez rozjeżdżania dźwięku, szeleszczącego „mój sssssssskarbie” i złotej trąbki. Uważam to za duży sukces tego serialu.

raz jeszcze Rackham, bo uwielbiam jego bryle
Jak zwykle za dużo gadam o bohaterach, za mało o innych sprawach… no cóż.
Intryga – mogłabym coś o niej napisać, gdybym ją rozumiała. Ale no naprawdę: ona jest w moim odczuciu tak zamotana, że nawet mi się nie chce za nią nadążać. Skoro bohaterowie w większości sami nie wiedzą, o co im chodzi, to trudno oczekiwać, żeby mnie to interesowało. Przeplata się za dużo wątków, które mają za dużo zwrotów – zaciemnia to zupełnie obraz i koniec końców wiem tylko tyle, że Flint chce skarb.
Fakt, że nie nadążyłam za fabułą, ma jeszcze jedną konsekwencję: nieszczególnie intryguje mnie, co będzie dalej. Zdaje się, że drugi sezon już trwa – ale mi po prostu się go nie chce oglądać. Może później, jak będzie już więcej odcinków, zrobię sobie jakiś maraton. Bo losy rozmemłanych bohaterów w rozmemłanych wątkach jakoś mnie nie kręcą. Spróbuję – ze względu na Rackhama i Flinta. Ale muszę do tego dojrzeć.
Inną sprawą jest, że nawet jak w serialu pojawia się jakiś fajny wątek, robią z nim idiotyczne rzeczy. Ot, Hornigold i jego twierdza: serio? Dwunastu chłopa ją zdobyło, ale żeby ją odbić, trzeba dwóch setek? Dlaczego? Nie kupuję tego. Tak, Vane musiał pokazać, że jest męski i groźny – doceniam próby, ale to ani nie jest wiarygodne, ani sam Vane nie wygląda dużo niebezpieczniej niż dotychczas, zwykły frajer z dwunastu chłopa. Nie rozumiem, czemu próbują go tak rozdmuchać. Albo Avery - stworzyli ciekawą postać, która ewidentnie ma za sobą spory kawał historii, jest jakaś odizolowana społeczność i w ogóle mogłoby tu być mnóstwo fajnych rzeczy. Ale nie ma. Bo nie. Bo to tak naprawdę tylko zupełnie epizodyczny fizdrygałek, którego sensem istnienia jest pokazanie, jak groźny jest Vane.


Serial bywa ładny. Brzmi ładnie. Panowie dostaną dużo cycków i nie tylko. Żeby być sprawiedliwą, muszę dodać, że panie mogą się cieszyć gołymi klatami i ubabranymi w ziemi penisami. Ale całościowo muszę stwierdzić, że serial jest jednak mocno nieudany. Może gdyby twórcy się bardziej przyłożyli, mogłoby coś z tego być, bo ufam, że te wszystkie historie mają potencjał. Tyle, że nie został wykorzystany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...