Skoro
już zaczęto mnie cytować w Internecie, muszę namnażać swoje złote myśli, żeby
przedrzeć się do Pudelka i Kozaczka. I będę trzymać się tematu, którego
dotyczył ów zacytowany fragment. Zdaję sobie sprawę z tego, że o NaNoWriMo już
pisałam. Ale wtedy to była tylko garść ogólnych wskazówek, jak to wszystko
wygląda. Dziś za to będzie garść wrażeń, spostrzeżeń i przemyśleń niejako „na
świeżo”, bo wszak impreza trwa w najlepsze.
NaNoWriMo, czyli National Novel Writing Month,
zasadniczo nie służy pisaniu arcydzieła. O tym raczej możecie Państwo
zapomnieć, chyba że macie Państwo – oprócz turbopisania – także level
turboresearchu oraz turboautokorekty. Cóż… Ja nie mam. Toteż dla takich jak ja
pierwszą cenną wskazówką jest: nie porywaj się z motyką na słońce. Niech nigdy
Państwo nie podchodzą do NaNo na zasadzie „o, zawsze bałam się zabrać za moją
Powieść Życia, teraz akurat mam okazję!” – bo to ma bardzo marne szanse
powodzenia. Mimo wszystko jeśli coś ma status Powieści Życia, nie powinno być
pisane w miesiąc (lub mniej). Ale bardzo dobre, moim zdaniem, będzie podejście:
„zawsze porzucam zaczęte projekty i żadnego opowiadania nie mogę skończyć” –
myślę, że NaNo ma szansę wymusić na człowieku przełamanie tej brzydkiej
tendencji. Sprawdza się też (w moim przypadku to właśnie miało miejsce): „mam
jakieś zadawnione pomysły, do których mam sentyment, ale wiem, że to jest za
słabe na coś ‘na poważnie’, żal jednak porzucać” – właśnie w listopadzie mają
Państwo okazję do spełnienia jakiejś dziecięcej ambicji czy powrotu do starego,
nawet trochę kiczowatego i trywialnego, settingu, w którym powstawały Państwa
pierwsze opera magna, pisane na
przerwie między plastyką a religią.
Ja
w ten sposób wróciłam sobie do swojego starego, dobrego settingu fantasy. Mamy
więc Smoki, które stworzyły wszechświat (o ile pamiętam, było ich pięć, ale to
akurat nie pojawia się w mojej NaNopowieści), mrocznych nekromantów, magów,
którzy – jak to magowie – wiecznie coś kręcą, a także są Główni Bohaterowie.
Całość została nieco odkurzona, oczyszczona z patosu, do którego miałam okropną
skłonność mniej-więcej do dwudziestego roku życia, a magowie – niegdyś tożsami
z Głównymi Bohaterami – zostali sprowadzeni do ról epizodycznych. Ot,
wystarczyła mała zmiana proporcji, by stary-nowy świat stał się, mimo wszystko,
o niebo lepszy.
I
tu kolejna korzyść wypływająca z NaNoWriMo: nawet jeśli powieść nie będzie
dziełem życia, prawdopodobnie miejscami będzie miała koszmarny język, a logika
tu i ówdzie załamie się pod ciężarem pisania „omgOMG, jak wybrnąć z tego
wątku?! Mam tylko dwie godziny! Argh! Deus
ex machina, przybywaj!”, to jednak jest ogromna szansa, że pojawią się
Elementy. W moim dziele w trakcie pisania dostrzegłam właśnie takie Elementy,
które docelowo zamierzam wyłuskać, przemyśleć, dopracować i rozdmuchać do
samodzielnego opowiadania, pisanego już na spokojnie. Taki spin-off, który
docelowo ma być ważniejszy od tekstu bazowego.
Tak
więc, nawet jeśli NaNo jest totalną sraczką literacką, to nigdy nie zgodzę się,
że to strata czasu. Są też inne korzyści, drobniejsze – na przykład zmuszenie
się do rozpisywania się tam, gdzie zazwyczaj traktowaliśmy sprawę bardzo
lakonicznie. Sztandarowy przykład: opisy. Pisarze-amatorzy często nie lubią bądź
nie potrafią tworzyć opisów, więc opowiadania, które można przeczytać w sieci,
często przypominają raczej dramat z udziałem gadających głów. Tyle tylko, że
napisać w ten sposób NaNo byłoby dość trudno – toteż uczestnicy nierzadko
rozwlekają opisy tak, jak jeszcze im się nie zdarzało. Oczywiście, przesada w
drugą stronę wcale nie jest wskazana. Ale po raz kolejny: może autor pozbędzie
się pewnego brzydkiego przyzwyczajenia.
Jeśli
jeszcze kogoś nie przekonałam, to wyciągnę teraz koronny argument: za
ukończenie NaNoWriMo dostaje się odznakę w 750words. Czy ktoś może się temu
oprzeć? A skoro jestem już przy 750words, to dodam, że po tłuczeniu NaNonorm,
te marne 750 słówek dziennie pisze się – za przeproszeniem – siedząc w
toalecie, na marginesie rozwiązywanej krzyżówki.
No
i last, but not least: aspekt socjalny.
NaNo to w dużej mierze impreza towarzyska. Wspólnie można się cieszyć z
sukcesów, jojczeć nad brakiem weny twórczej, a także gadać o pierdołach i spotykać
się, żeby na żywo pojojczeć, pogadać o pierdołach i popisać.
To
ostatnie, czyli write-in (spotykamy
się gdzieś i przez konkretny czas klepiemy w klawiaturę bądź skrobiemy w
notesie), budzi nieco wątpliwości i sama byłam do tego sceptycznie nastawiona,
ale chyba mi przeszło. Minusy? Oczywiście, są. Nie mając laptopa, nie mam
szansy w ciągu godziny wyrobić takiej normy, jaką wyrobiłabym siedząc w domu i
pisząc na komputerze. Jednak pisanie odręczne jest nieco wolniejsze. W moim
przypadku „nieco” jest dwukrotnością. Dalej – (znów dla ludzi bez laptopa)
konieczność przepisania. Czas, który po powrocie do domu mogłabym spożytkować
na pisanie kolejnego fragmentu, zużywam na przepisanie tego, co napisałam
podczas write-in. Jest też minus dla
ludzi wybrednych – takich, którzy do pisania muszą mieć konkretne
miejsce/muzykę (lub jej brak)/porę dnia czy kota na kolanach. Na mieście raczej
marna szansa, że każdemu dogodzą w stu procentach warunki. Jeśli jednak ktoś
nie jest ekstremalnie wrażliwy na okoliczności przyrody podczas pisania, no i
ma laptopa (ewentualnie spotkanie odbywa się w miejscu zaopatrzonym w
komputery), to wyżej wspomniane minusy znikają. A są i plusy write-in: towarzyski (wspominałam już,
że to ważny aspekt NaNo) i praktyczny – kiedy pada komenda „pisać”, po prostu
się siedzi i twardo pisze. Godzinę, pół, ile tam się ustali. Ale się pisze. A
nie, tak jak w domu, przegląda mordoksiążkę, rozmawia na gg, buszuje po forach
i portalach czy robi zakupy na Allegro. Godzina write-in potrafi zastąpić trzy godziny w domu. Nawet z notesem i
ołówkiem.
Teraz
inna para kozaczków odnośnie NaNoWriMo: czas. W przeciwieństwie do 750word,
tutaj nie musimy pisać każdego dnia konkretnej normy. Oczywiście,
systematyczność jest wskazana, bo kto by 28. listopada chciał obudzić się z
brakującymi trzydziestoma tysiącami słów, ale poślizgi tu i ówdzie nie zrujnują
całego naszego wysiłku. Ludzie dołączają do zabawy kilka dni po rozpoczęciu i
też dają radę. Tutaj takie moje zwierzenie: dla mnie tegoroczne NaNoWriMo się
skończyło. Swoje pięćdziesiąt tysięcy słów napisałam w tydzień (NaNoWriWee, yupi!), więc technicznie
rzecz biorąc mogę powiedzieć: da się. Jasne, wyklucza to nawał innych
obowiązków w tymże tygodniu, ale da się to zrobić. Poszłoby szybciej, ale – jak
wspomniałam – pisanie pisaniem, a w międzyczasie przeglądałam fora, rozmawiałam
na gg, buszowałam i tak dalej. Mój błąd, ale cóż zrobić.
Jeśli
więc ktoś myśli, że nie ma czasu, to niech zastanowi się ponownie. Listopad ma
trzydzieści dni. Osiem z tego to weekendy. Czyli na przykład: pracuję w dni
powszednie? Dobra – więc mogę całość napisać w same weekendy. Mam zapchaną
pierwszą połowę miesiąca, a drugą wolną (lub na odwrót)? Nie ma sprawy, połowa
miesiąca w zupełności wystarczy. Nie wspomnę oczywiście o tym, że można pisać
rano przed szkołą/zajęciami/pracą czy wieczorem po powrocie do domu, bo to
oczywista oczywistość. A jeśli cały miesiąc mam równomiernie zawalony? Oh, really? Wspominałam kiedyś, że
napisanie dziennej normy w 750words zajmuje około pół godziny, pod warunkiem
oczywiście, że się pisze, a nie jęczy, że się nie ma o czym pisać. W NaNo
działa ta sama zasada. Wymagane do ukończenia w terminie 1667 słów (dzienna
norma pod warunkiem, że będzie się pisało przez pełne 30 dni) pisze się w
godzinkę, nawet trochę mniej. W godzinkę można napisać dwa tysiące. Więc jeśli
ktoś chce mi wmówić, że w ciągu całego miesiąca nie potrafi wyłuskać tu i
ówdzie godzinki, a na przykład w weekendy może nawet po dwie, to przykro mi –
ale dla mnie to szukanie wymówki. Lepiej od razu powiedzieć „nie podoba mi się
pomysł, BO NIE”. Będzie przynajmniej wiadomo, na czym się stoi.
Z
koniecznością wyrobienia się w określonym przedziale czasowym łączy się ostatni
temat, który chciałam tu poruszyć: jak
przetrwać?
Jest
wiele metod, jakie stosują uczestnicy NaNoWriMo. Jeśli o mnie chodzi, to
spróbowałam dwóch sposobów pisania w zeszłym roku i w tym. Rok temu próbowałam
pisać na żywioł, bez konspektu, a tylko z kolebiącym się w głowie hasłem „fantasy”.
Nie wyszło. W tym roku zrobiłam konspekt. Nic imponującego, mniej-więcej
rozpisane rozdziały, żebym nie została w czarnej d…ziurze, zastawiając się „i
co dalej?”. I myślę, że to uratowało moje tegoroczne NaNo – pisałam pi razy
drzwi równo z konspektem, od czasu do czasu tylko zmieniając elementy, które
podczas pisania uznałam za zbyt głupie albo po prostu wpadłam na coś lepszego,
albo wprowadziłam nieprzewidzianego bohatera, którego musiałam później jakoś
wpleść.
Raczej
nie ma sensu próbować pisać niemożebnie dużych dawek tekstu przy jednym posiedzeniu.
Nieźle sprawdzają się sesyjki po godzince lub dwie, powtarzane w różnych porach
dnia. Jeśli ktoś chce napisać duży kawał tekstu jednego dnia, oczywiście.
Warto
na czas pisania powyłączać wszystkie przeglądarki, komunikatory i tego typu
cuda-wianki. Albo odpalić Write or Die,
z którego ja osobiście nie korzystam, ale o którego skuteczności krążą bardzo
pozytywne opinie. Chodzi o to, że kiedy zaczynamy pisać, mamy PISAĆ, a nie
zajmować się pierdołami. Bardzo częste jest narzekanie zamiast pisania – ba,
sama to robiłam i robię nadal: jojczę, że mi nie idzie pisanie. Cóż, Fraa, może
nie idzie Ci dlatego, że jojczysz, zamiast spożytkować tę energię na tłuczenie
w klawisze w Wordzie?!
Kolejna
– chyba konieczna – rzecz przy NaNo: wyłączenie wewnętrznego korektora. Jeśli
zaczniecie Państwo modlić się nad każdym zdaniem, żeby było wycyzelowane,
ładniutkie i zgrabne, to nic dziwnego, że w końcu zabraknie czasu. Oczywiście, jeśli
ktoś nie pisze na klawiaturze metodą dwupalcową-bardzo-wzrokową, to może
poprawiać literówki na ten przykład, bo to szybka sprawa: backspace i właściwa
litera. Ale na przykład powtórzenia wymagają większej ingerencji w zdanie,
toteż powtórzeń w mojej NaNopowieści jest na pęczki i jakoś specjalnie się tego
nie wstydzę.
Rzeczą
wartą spróbowania – ale jednocześnie wymagającą odpowiednio wczesnej decyzji –
jest „trening” w 750words, wielokrotnie już przeze mnie wspominanym. Osobiście
jestem zdania, że w moim tegorocznym sukcesie, tak różnym od zeszłorocznych
siedmiu tysięcy słów, 750words miało niemałą zasługę. Od kilku ładnych miesięcy
uczyłam się systematycznego pisania. Nawet jeśli dawki były mniejsze, trudno to
przecenić.
To
chyba wszystkie „sztuczki”, jakie – tak myślę – są warte przemyślenia przy
decydowaniu się na NaNoWriMo.
Ale
to tylko moje zdanie, oczywiście. Forum NaNowe pełne jest złotych rad, jak
napisać pięćdziesiąt tysięcy słów w ciągu jednego miesiąca.
Po
pierwsze więc, wśród uczestników krąży cały podręcznik jednej z uczestniczek,
która rokrocznie pisze po 200 tysięcy słów, a w którym doradza, co zrobić, by
też tak umieć. A więc: przygotuj sobie wcześniej konspekt – to rozumiem. Ale!
Jej konspekt to właściwie pierwsza wersja powieści. Bardzo dokładny, z
zapisanymi nawet niektórymi scenami czy dialogami. Dla mnie to już podpada pod
lekkie oszustwo, bo idea jest jednak taka, żeby w listopadzie tę powieść pisać, a nie przepisywać. Ideę brania absolutnego wolnego od wszystkiego (z
pracą włącznie, oczywiście) pominę milczeniem, bo chyba oczywiste, że nie każdy
jest na tyle zwichrowany, żeby podporządkować roczny plan urlopowy pod chęć
natrzaskania kilkuset słów w listopadzie.
Nie
jest to jednak jedyna uczestniczka polecająca rozmaite tricki. Poświęcony „nabijaczowym”
sztuczkom wątek na forum NaNo liczy sobie (a przynajmniej liczył dziś rano, kiedy go
przeglądałam) jedenaście stron. Z ciekawości zaczęłam go czytać… i się
przeraziłam.
Oto
więc złote rady NaNoimprezowiczów:
Imiona
bohaterów (i inne nazwy własne, ma się rozumieć):
„A
persons name. Instead of Dr. Pascal, It would be Doctor Pascal Jonathan Himes
+3 words
I
had a company named Shilo but the full name was Shilo Helping Hands Psychiatric
Care and Rehabilitation Facility. Ridiculous to write each time, but I did.
+7
words”
A
więc zdanie “Ala ma kota” będzie brzmiało: „Profesor doktor habilitowana Ala
Ewelina Maria Zielińska, z domu Nowak, córka Zbigniewa Nowaka i Małgorzaty Nowak
de domo Cytowska, ma kota” –
świetnie. I w ten sposób należy pisać również dialogi i absolutnie każde
miejsce, w którym pojawia się nasza Ala. Ba, w którejś złotej radzie pojawiło
się, żebym pisała po prostu np. AEMZ czy jak mi tam wygodniej, a potem użyła
opcji „znajdź wszystkie i zamień” – i nagle z 43 tys. słów przeskakuje nam na
50 tys. – sukces! Teraz pytanie: w jaki sposób ma nam to pomóc w rozwijaniu
pisania? Co chyba dałam do zrozumienia, wymieniając zalety NaNoWriMo, wierzę w
pozytywny wpływ takiej miesięcznej grafomanii. Gdzie ten pozytywny wpływ miałby
być w czymś takim – nie wiem.
Inne
rady:
Dawać
tasiemcowate tytuły rozdziałów, najlepiej z mini-streszczeniami, jak to
mogliście Państwo widywać u Verne’a, Komudy czy Dumasa: „O tym, jak (…)”.
Obowiązkowo motto przy każdym rozdziale. Proszę pamiętać, że nie będziecie
Państwo wpisywać tych bajerów po to, żeby tekst był fajniejszy, tylko po to,
żeby był… dłuższy. Czy tylko ja mam wrażenie, że coś się dzieje?
Dalej:
Pisać
kilka razy to samo. Napisać scenę, a potem napisać ją jeszcze raz, bez usuwania
tego poprzedniego. A jeśli zaczniemy jakieś zdanie i zmienimy co do niego
koncepcję, nie kasujmy go! Zróbmy enter i zacznijmy jeszcze raz. To nic, że
tekst będzie potem wyglądał jak dzieło Frankensteina z siedmioma głowami i
trzecią ręką wystającą z dupy. Będzie długi. Czyż nie o to chodzi?
Jeden
z moich ulubionych patentów:
Jeśli
nie wiemy, o czym pisać, niech bohater włączy telewizor – będziemy mogli
streścić odcinek serialu albo wkleić jakiegoś newsa z wiadomości (ba, nie ma
wysiłku z pisaniem, wchodzimy na gazeta.pl czy inny Onet i nasze tysiące słów
już tam leżą, gotowe do użycia!). Albo niech weźmie gazetę – to samo. Albo
przeczyta ulotkę lekarstwa. Albo niech podśpiewuje – w końcu nic tak nie
poprawia dynamiki w tekście, jak wlepiony cały
tekst piosenki, czyż nie?
Są
też pomysły bardziej długofalowe, nie to co jednorazowe przeklejenie artykułu z
jakiegoś portalu, bo przecież bohater akurat surfował po sieci: otóż uczestnicy
NaNoWriMo polecają, by wprowadzić do tekstu bohatera przygłuchego (dialog
wydłuży nam się o „– Co?! – Parówkę kup! – Coo?!?! – Mówię, żebyś kupił parówkę!
– Po co mam kupować lodówkę?! – PARÓÓÓWKĘ!!!!” - Ha. Ha. Ha.), bohatera jąkającego się albo
dziecko (które będzie przez cały tekst zadawało masę pytań, oczywiście). Albo
niech bohater przeklina – wtedy nie będziemy mieć zdania „Witaj”, ale „Kurwa,
ja pierdolę, witaj, chuju!”. Jasne. Ma to sens: wrzucajmy przekleństwa tylko
dlatego, że to dodatkowe słowa. To ma głęboki se… zaraz, zaraz…!
No
i absolutny rekordzista w kategorii NaNoporad:
Oddzielać
znaki interpunkcyjne spacją! Hell yeah!
Kolejny cytat z omawianego tematu:
„word-count
= 1 word
word-
count = 2 words
word
- count = 3 words”
Łał.
Po prostu czyste i absolutne łał. Na co komu bardzo jasno i wyraźnie określone
zasady pisowni? Amerykanie mieli jeszcze radę, coby nie używać kontrakcji. Ja
właśnie wymyśliłam świetną metodę dla rodaków: proszę Państwa, piszcie „nie” z
przymiotnikami oddzielnie! Bo przecież w NaNo chodzi o nabicie pięćdziesięciu
tysięcy słów, nieważne, jakie to słowa!
Prawdę
mówiąc, wątek przestałam czytać po dokończeniu czwartej strony. Bałam się, że
na kolejnej znajdę radę, żeby napisać „bla” i wkleić to 50 tys. razy. Bo już o
włos od tego było.
Może
jestem jakąś zwichrowaną optymistką, ale wychodzę z założenia, że w NaNoWriMo
chodzi o to, żeby napisać powieść na
pięćdziesiąt tysięcy słów. Czyli o to, by przez pięćdziesiąt tysięcy słów snuć
pewną opowieść. Snuć ją, oczywiście, może nieco naprędce, może niezbyt
starannie, ale na bogów! Niech to jednak będzie opowieść, a nie sieczka z
zupełnie absurdalnymi błędami, wciskanymi celowo i na siłę, żeby tylko wyszło
dłużej! Z tymi wszystkimi „sztuczkami” (które dla mnie są zwyczajnym oszustwem),
to tak naprawdę jaka satysfakcja z ukończenia NaNo?
Odniosłam
wrażenie, że część uczestników spędza więcej czasu na wymyślaniu sobie tricków
nabijających słowa, niż na pisaniu. A może gdyby się zajęli pisaniem, to to
wszystko nie byłoby potrzebne, hmm? I w całym tym wątku na forum (no dobra, w
tych czterech stronach, które przeczytałam) była jedna czy dwie osoby, które
uznały, że to bzdura.
Co
się dzieje z tymi ludźmi?! A to podobno Polacy są narodem cwaniaczków…
Niniejszym
oznajmiam:
Ukończyłam
NaNoWriMo 2011 bez żadnych tricków.
Bohaterowie są jednoimienni, nie ma dzieci, każde zdanie jest napisane tylko
raz, w dodatku nie ma ani jednej książki przekopiowanej i wklejonej, mimo że
jeden z bohaterów jest pisarzem.
I
dlatego tym bardziej cieszy mnie ten sukces.
Wpis
– jak zwykle – wyszedł mi nieco bałaganiarski, więc gdyby ktoś nie połapał się,
co właściwie chciałam przekazać, szybkie podsumowanie:
- NaNoWriMo
jest fajne i warto brać w nim udział;
- wystarczy
chcieć, a naprawdę nie jest trudno znaleźć czas na wygranie;
- nie
ma sensu kantować, bo do niczego dobrego to nie doprowadzi, a zmniejszy frajdę
z sukcesu.
To
tyle. Dobranoc Państwu.
– …i dlatego właśnie nie
możemy sami tego… Seth? Seth!
Nekromanta ocknął się z zamyślenia i
wygładził czarną szatę. Cholernie niewygodne były te krzesła. Może magowie
lubili odgniatanie sobie kościstych tyłków podczas wielogodzinnych posiedzeń,
ale Seth oddałby zwłoki własnych rodziców za kawałek wygodnego fotela. No,
oczywiście, gdyby już ich nie oddał za życie wieczne i kilka innych bonusów.
– Tak? – mruknął niechętnie, kręcąc się na
krześle.
– Czy ty nas słuchasz? – upewnił się jeden z
magów, szary i pomarszczony jak zeszłoroczne kiwi znalezione pod łóżkiem,
podobnie jak ono pokryty włoskami. Niebieska szata opalizowała w blasku
zachodzącego słońca, gwiazdki na spiczastej czapce zaś rzucały refleksy na
marmurowe filary, ciągnące się wzdłuż ścian.
– Jasne – potwierdził Seth i sięgnął po
pomidora.
Ludzie mogli myśleć, że nekromanci żywią się
popiołem i krwią. Nawet dobrze, że tak myśleli. To całkiem nieźle działało na
wizerunek. Ale Seth swoje wiedział. Miał świadomość tego, że jeśli nie będzie
się porządnie odżywiał, życie wieczne może stać się bardzo uciążliwe. Nikt nie
pragnie wiecznej zgagi ani nieskończonego bólu stawów.
[fragment powieści Który tchnieniem stworzył Lewiatany, autorstwa niżej podpisanej]