(źródło) |
Autor: praca zbiorowa, pod red. Dawida Wiktorskiego
Tytuł:
Fantazmaty. Tom I
Miejsce i rok wydania: Kraków 2018
Wydawca: Fantazmaty
Fantazmaty
to pierwsza odsłona nowego cyklu na fantastycznym poletku ebooków, ale
nie pierwszy tego typu zbiór, który dostajemy w ostatnim czasie. Przede wszystkim - niejako prekursorką
tej antologii była inna pozycja: Geniusze
fantastyki, firmowana jeszcze przez Genius Creations – w przeciwieństwie do
Fantazmatów, które z tym wydawnictwem
nie mają już nic wspólnego, za wyjątkiem częściowego zaangażowania tych samych
osób – tyle że tym razem już czysto hobbystycznie i pod własną marką.
I muszę przyznać, że w porównaniu z Geniuszami… nowa antologia wypada po
prostu lepiej. Być może częściowo przez to, że jest krótsza: nie mam wrażenia,
że to zbiór wszystkich możliwych opowiadań, które autorzy powykopywali ze
swoich szuflad, tylko rzeczywiście teksty przeszły jakąś selekcję, co znacząco
odbiło się na ich jakości. Mniej, ale lepiej. I ja to bardzo popieram.
Wciąż jednak mam wrażenie, że czegoś w tym
wszystkim zabrakło. Skłaniam się ku myśli, że bardziej doświadczonej redakcji.
Większość opowiadań jest w porządku, jest kilka tytułów naprawdę dobrych.
Zazwyczaj jednak miałam irytujące wrażenie, że pomysł jest fajny, ale gdzieś po
drodze zabrakło solidnej redakcji, która wymusiłaby na autorze przerobienie
tekstu z „w porządku” na świetny, w którym ten fajny pomysł mógłby naprawdę
rozbłysnąć.
Zacznę może od tych tekstów, które zrobiły na mnie
najmniejsze wrażenie – choć muszę tu podkreślić, że nie były złe. Ot, najwyraźniej nie jestem targetem. Przede wszystkim Pod skórą Agnieszki Hałas: nie wątpię,
że to sprawnie napisana rzecz. Niemniej nie potrafiłam wykrzesać z siebie
emocji podczas lektury. Tekst porusza problemy – i chwali mu się. Tyle że nie
robi z tymi problemami właściwie niczego odkrywczego, co by sprawiło, że zapamiętam
ten tytuł na dłużej. Mam świadomość istnienia tych problemów i czułam się
trochę tak, jakby mi ktoś powtarzał w kółko, że wojna jest zła. Trudno
zaprzeczyć, ale też to nic nowego. Plus miałam moment niepoprawnego rechotu
przy zdaniu „Ciekawi was, jak to właściwie jest z moim wykształceniem?” – bo jedyna
odpowiedź, jaka mi się nasunęła, to „Nie. Mam to w nosie”. I aż mnie korciło,
żeby kontynuować dyskusję z narratorką.
W zbliżonym klimacie utrzymany jest Dzień Walpurgii Ahsana Ridha… Ridhy?
Hassana (dobrze odmieniłam…?): mimo odmiennej fabuły, w obu przypadkach czytelnik
dostaje osadzoną we współczesności historię młodego człowieka, który pod
płaszczykiem urban fantasy sprzedaje nam problem: u Agnieszki Hałas była to, żeby
nie wchodzić w detale, patologia w rodzinie, tutaj mamy chorobę psychiczną.
Przy czym Dzień Walpurgii przypadł mi
do gustu nieco bardziej, bo uświadomił mi istnienie czegoś, czego wcześniej nie
znałam – wrażenie popsuł jedynie przypis na samym końcu. Powiadam: pozwólcie
czytelnikowi dociekać samodzielnie. Nie wyręczajcie go w myśleniu.
Te dwa teksty chyba są najmniej „fantastyczne” ze
wszystkich (na upartego można by uznać, że Dzień
Walpurgii to w ogóle nie jest fantastyka). W pozostałych nadprzyrodzone
akcenty są już nie tylko kostiumem, ale mocną bazą dla całej opowieści. Co w
żadnym razie nie oznacza monotonii: dostajemy zarówno dość typowe (może czasem
aż nazbyt typowe, wliczając w to mało twórcze nawiązania do klasyki) fantasy
pełną gębą (Na podobieństwo Alicji
Janusz, Dwie głowy węża Magdaleny Kucenty czy Księga Daat Anny Szumacher – wszystkie
te teksty są bardzo zgrabnie napisane, tylko może dostały nieco za mało
przestrzeni, żebym dała radę naprawdę przywiązać się do bohaterów. W efekcie
dostałam postacie, których nie znam, w światach, o których nic nie wiem. Ich losy
wywoływały we mnie głównie wzruszenie ramion), jak i różnorodne sci-fi (nasuwa
się tu głównie Na obraz i podobieństwo
Krzysztofa Rewiuka – dobre, tylko kompletnie nieprzekonujące relacje między
bohaterami, jakby autor chciał wrzucić za dużo na za krótkiej przestrzeni,
przez co te stosunki tak naprawdę nie zdążyły się sensownie nawiązać; no i
oczywiście Trupy Pawła Majki – ciekawe
i z fajnym zakończeniem, ale będące chyba głównie pokazaniem świata, niż
historią o konkretnych bohaterach, bo ci w sumie pozostali mi dość obojętni.
Wspomnieć też muszę o Ego te absolvo
Agnieszki Sudomir – to ubrana w fantastycznonaukowy płaszczyk opowieść, która w
nieoczywisty stawia dużo pytań natury etyczej).
W jeszcze innych klimatach są osadzone takie
opowiadania jak Wieczne życie Tomasza
Przyłuckiego – zabawne, lekkie, choć dość szybko wylatujące z pamięci – czy Następna stacja: Katastrofa Piotra
Gruchalskiego. Miłośnicy słowiańskich klimatów znajdą dla siebie bardzo
przyjemne Babie lato Piotra Borlika,
fani humorystycznych miniaturek sprowadzających się do szeregu słownych gierek
– Gang Higiena Kazimierza Kyrcza Jr. I
Michała Walczaka. W zupełnie innym klimacie utrzymana jest inna miniaturka: Pan Kukiełka Dawida Kaina – gęsty od
niepokoju obrazek dla miłośników grozy. Wymienię tu jeszcze Rzeczy, które robisz w Łodzi, będąc martwym
Istvana Vizvary’ego: historię pewnego emeryta, który umarł. Na uwagę zasługuje
fajne przenikanie się zmysłów, a także intryga, która z czasem wciągnęła.
I to jest ta najliczniejsza grupa tekstów: są
fajne, sprawnie napisane, pozbawione większych baboli – po prostu z tych lub
innych przyczyn do mnie nie przemówiły. Czegoś im zabrakło: przekonujących
relacji między postaciami, interesujących bohaterów – ot, po prostu czegoś, co
by mi na dłużej zostało w pamięci. Czytało się dobrze, ale muszę wracać do
spisu treści, żeby przypomnieć sobie, o czym to właściwie było.
Fantazmaty mają jednak również teksty, które dużo
mocniej wbiły mi się w mózg. W większości – pozytywnie. Ale zacząć muszę od dwóch niechlubnych wyjątków.
Przede wszystkim więc, wkurzyło mnie Śnienie
Marcina Rusnaka. Sam pomysł na przedstawienie superbohaterskiej historii z
punktu widzenia zupełnie niesuperbohaterskiego męża jest bardzo wporzo.
Przypadłość dziecka interesująca (nawet jeśli kino słyszało już o takich pomysłach). Szkoda tylko, że ten mąż to
całkowicie nieciekawy, antypatyczny koleżka, któremu z czasem życzyłam coraz
gorzej i gorzej. Miałam ochotę obić mu ryj za każdym razem, jak wydzwaniał do
swojej żony z jakimiś pierdołami, podczas gdy ona ratowała świat przed
apokalipsą. Nie poprawiła sytuacji wstawka o Bulim, ale to już moje zupełnie prywatne
spaczenie. Po prostu zupełnie się nie dogadaliśmy. A nawiązania do popkultury
wyszły po raz kolejny nieciekawie.
Poważny problem widzę też w przypadku tekstu AJAS 22.9.5.12.11.9 Jacka Łukawskiego:
to znaczy samo opowiadanie odebrałam nawet pozytywnie, ale potem dostałam w
twarz… przypisem…? Epilogiem? Odautorską notatką pod tytułem „co autor miał na
myśli”. I to było autentycznie straszne – nie wierzyłam, że na serio widzę coś
takiego w książce. Jeśli przypis kończący Dzień
Walpurgii wzbudził mój niesmak, to tutaj miałam ochotę naprawdę gryźć i
drapać. Uważam, że to po prostu uwłaczające dla czytelnika, żeby tego typu
notatki wrzucać do jakiejkolwiek publikacji.
A teraz już z czystym sumieniem mogę przejść do
mojego TOP 4 pierwszego tomu Fantazmatów.
Na czwartym miejscu: Błędny rycerz Andrzeja W. Sawickiego – bo mechy, bo klimat i
interesujący setting. Ciekawi bohaterowie. Historia, która wciąga i każe
zastanawiać się, co było wcześniej i co wydarzy się później. Czuję się
zachęcona do zaprzyjaźnienia się z twórczością tego autora – jedyny zgrzyt
miałam przy przypisie poświęconym Inkluzji:
za dużo, za niepotrzebnie. Wystarczyło krótkie „po więcej – patrz powieść: Inkluzja” czy coś w tym stylu. Nie
rozpraszałoby niepotrzebnie. Na dodatkową uwagę zasługuje tu świetna ilustracja
Tomasza Ściolnego.
Miejsce trzecie należy do Drakodoncji stosowanej Kamili Dankowskiej. To tekst, który zajął pierwsze
miejsce w konkursie i jakoś mnie to nie dziwi. Opowiadanie jest wciągające i
zabawne, w dodatku ma tę cechę, którą podkreślałam w tekstach ze Skafandra i melonika: wierzę
narratorowi. Mam wrażenie, że autor wiedział, o czym pisze – zarówno pod
względem emocji jak i przedstawionej technologii. Fakt, że całość opiera się na
legendzie o Szewczyku Dratewce to tylko taka wisienka na torcie. Po prostu
świetnie się bawiłam od początku do końca tego tekstu.
Mocne drugie miejsce zajmuje I moją głowę też Alicji Tempłowicz: z jednej strony, znane i
lubiane postapo z ludźmi, którzy szlajają się po zgliszczach znanego im świata.
Z drugiej, Alicja Tempłowicz nie byłaby sobą, gdyby u podstaw tego – na pozór
typowego – settingu nie leżał jakiś wypasiony, niebanalny pomysł. Dodatkowo dostajemy sporo
ciężkich emocji i bohaterów, którzy z miejsca zaczynają „działać” na
czytelnika, tak że nie mogłam się nie zaangażować w ich losy.
O włos, niemniej zwycięża w moim prywatnym rankingu
Zachwyt Wojciecha Guni: niesamowicie
pomysłowy tekst o… cóż, o wielu rzeczach, ale nie sposób je wyliczać nie
spoilując, więc jestem zmuszona pominąć fabularne podsumowanie. Dość, że tekst
ogromnie kojarzy mi się z Bibliotekarzem
Jelizarowa, a to powieść, która od lat jest jedną z moich ulubionych lektur
ever. W Zachwycie znalazłam podobnie
ciężki, nostalgiczny klimat i opowieść o smutnych, samotnych ludziach, którzy
znaleźli swój sposób na życie. Czytelnik zanurza się w ten ich świat i odkrywa
tam magię, której się nie spodziewał, która nie pasuje do tych okoliczności –
odstaje i wciąga jednocześnie. Plus jest piękna zagadka z pięknym finałem.
Jestem przekonana, że to opowiadanie zostanie ze mną na dłużej.
Nie powiem, że to zaskakująco dobra antologia – bo Skafander i melonik mnie trochę rozbestwił. Natomiast z całą
pewnością jest to dobra antologia,
pełna fajnych tekstów, wśród których można znaleźć prawdziwe perełki. Nawet
opowiadania, które negatywnie zapisały mi się w pamięci, w gruncie rzeczy mają
w sobie sporo dobrego, tylko po prostu w ten czy inny sposób nadepnęły mi na
odcisk. To byłby dobry zbiór, choćbym musiała za niego zapłacić w księgarni – a
biorąc pod uwagę, że można się nim cieszyć za darmo, to w ogóle nie ma o czym
gadać: pozostaje tylko pobrać i cieszyć się lekturą.
Książkę można pobrać tutaj - formaty do wyboru, do koloru.
Rzuciłem się
w prawo, byle uniknąć bezpośredniego plunięcia, zdolnego zeszklić piasek.
Ścigany rykiem płomieni, skoczyłem za kontener. Zapikał SHEEP.
– Żryj owcę!
– Z okrzykiem bojowym wychyliłem się zza osłony i odpaliłem wyrzutnię.
[Kamila Dankowska, Drakodoncja stosowana]