piątek, 31 października 2014

NaNoWriMo 2014


Enna Rudy (autofanart)
Miałam nadrobić mnóstwo notek w październiku. Zrobiłam sobie elegancką listę rzeczy, o których powinnam była napisać i… na tym poprzestałam. Jakoś się nie złożyło, nie wiem, październik uciekł mi tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy. Mam wrażenie, że w tym roku był jakiś zwodniczo krótki.
I ani się obejrzałam, jak już był reset NaNoForum, już byłam wkręcona w wymyślanie sobie blurba i rysowanie fanartów… i tak dalej. Słowem: jaranie się.
No i nagle nadszedł ten czas – za trzynaście godzin zaczyna się NaNoWriMo. Tak jak w poprzednim roku i w jeszcze poprzednim, i trzy lata temu – biorę udział. Co więcej, zamierzam wygrać. Jak będzie z realizacją, zobaczymy.
Pozostaję w moim NaNoSettingu, co chyba nikogo już nie dziwi, jakkolwiek tym razem wracam na Ziemię. Dalszy ciąg kosmosów zostawiam na przyszły rok. Teraz wybieram się na daleką, zimną i ciemną północ. Będzie krew, mroki i magia. Przynajmniej taki jest plan. No i ennici. Ennici zafascynowali mnie od pierwszego wejrzenia, od chwili, kiedy dwa lata temu napisałam o nich w Pogłoskach o mojej śmierci:

„Tylko jedna grupa zdecydowała się na oficjalne i radykalne zerwanie ze Smokami – nazwano ich potem ennitami, od Enny Rudego, za którym podążali. Enna poddawał w wątpliwość nie tylko potrzebę strzeżenia Stworzycieli, ale też w ogóle samo ich istnienie. (…)
Ennitom zakazano wstępu do Wież, wznieśli więc własną – daleko na północy, gdzie ziemia jest skuta lodem, a wieść niesie, że w ciągu całego roku jest tylko jeden dzień i jedna noc. Enna Rudy i jego zwolennicy odcięli się od Smoków i pozostałych magów i jęli ćwiczyć się w czarach bojowych, czego zresztą wymagały surowe warunki, w jakich przyszło im mieszkać.
Na pewien czas magowie zapomnieli o ennitach i zdawało się, że ennici zapomnieli o magach.

(…)

Wojna wybuchła pod koniec listopada. Termin rozpoczęcia działań został wybrany nieprzypadkowo, bo chciano na wszelki wypadek uniemożliwić ennitom przyłączenie się. Zimą Morze Północne było praktycznie nie do pokonania.
Oczywiście, prędko się okazało, że Enna Rudy i jego ludzie nie znają pojęcia „nie do pokonania”. Nie przybyli na kontynent potężnymi okrętami, zdolnymi pokonać najbardziej burzliwe oceany, ale pieszo. Znaleźli cienkie przejście po lodzie – planowali szybki wypad, kradzież lub kupno broni i powrót do siebie jeszcze tej samej zimy. Właściwie nie interesowały ich dawne konflikty o Smoki – pech chciał, że bardzo były tym zainteresowane karły. Bitwa zapisała się w kronikach jako najbardziej krwawa i bezwzględna, jaką do tej pory widział świat, choć jej wynik był dość niejasny.

(…)

Wojna, choć krótka, była dość gwałtowna i z całą wyrazistością uświadomiła magom, że w którymś momencie posunęli się za daleko. Ocalało niewiele Wież, o Smokach w międzyczasie jakoś zupełnie zapomniano, poszła plotka, że dwa z nich odeszły. Rada Słońca i baronowie, wszyscy podpisali układ pokojowy – wyjątkiem byli Czarni Magowie, którzy oficjalnie nigdy wojny nie przerwali. Magiczna broń została zniszczona i więcej miała nie być konstruowana. Karły odcięły się od reszty cywilizowanego świata w górach, Pustynni Mistycy wrócili na swoje piaski i słuch o nich zaginął, a ennici powoli przeszli do legend, którymi karmi się dzieci przed snem.”
Kass i Marcel (NaNo Siemomysły,
czyli nie umiem w kredki)
Było to improwizowane, ma się rozumieć. Nigdy w życiu nie planowałam żadnych ennitów, ale – ponieważ to NaNo – no to po prostu „tak wyszło”.
Ale wtedy uświadomiłam sobie, że chcę pisać o ennitach.
No i w tym roku realizuję to pragnienie.

Oprócz ennitów, będą też wampiry. Z cycatą szefową, ma się rozumieć. I będzie Herja, starsza pani, ale wciąż dziarska. No i Savek, o którym napisałam jedno zdanie trzy lata temu i dopiero niedawno sobie w ogóle przypomniałam o tej postaci.

Niniejszym na miesiąc blog obumrze. Gdyby ktoś był ciekaw powstających od jutra Szeptów (OMG, mam jednowyrazowy tytuł CO ZA SZOK!), zapewne będę zdawać bieżącą relację z postępów w tamtym kąciku. Tak czy owak, do zobaczenia za miesiąc!

No i blurb:

„Popijając czarną jak smoła kawę, Savek nie raz myślał o tym, że czeka go długa noc. Przepełniona nudnymi patrolami, interwencjami w ciemnych zaułkach, gdzie ten i ów wypił za dużo, a pomyślał za mało, oraz tęsknym wyczekiwaniem dnia. Tak. Noce strażnika miejskiego ciągnęły się nielitościwie.

Dopiero później Savek odkrył, że o długich nocach nie wiedział zupełnie nic. Że prawdziwa długa noc to ta, która trwa tygodniami, roziskrzona mocą zaklęć i nigdy niespisanych modlitw, okrywająca ciemnością dziwne, zapomniane plemiona, których istnienie dawno włożono między bajki.

Herja pokaże Savkowi tę noc. Czy oboje tego chcą czy nie.”

crossover NaNo 2014 Kruffy i mojego 2013

niedziela, 5 października 2014

Granie na Fraakranie (32) - Sherlock Holmes: Crimes and Punishments

Bałam się tego obrazka - na szczęście w grze
Sherlock nie wygląda, jakby urwał się z CSI.
Nie wiem, co powiedzieć. Naprawdę. Skończyłam wczoraj grę – jarałam się, byłam zachwycona i w ogóle, w dodatku było mi smutno, że to już i że teraz nie bardzo wiem, w co włożyć ręce. Potem przeczytałam dwie recenzje (na gram.pl i na gikzie, bo na grach-online to tylko przejrzałam pobieżnie przed chwilą – w gruncie rzeczy one wszystkie są bardzo zbliżone w treści) i zaczęłam się zastanawiać: skoro Sherlock Holmes: Crimes and Punishments to gra tak gówniana, dlaczego ja się tak doskonale bawiłam przez te paręnaście godzin rozwiązywania sześciu zagadek?

Po chwili zastanowienia chyba widzę dwie przyczyny: 1) nie jestem grową wyjadaczką i nie uważam, żeby gra była coś warta tylko wtedy, gdy zwycięstwo będzie okupione wieloma tygodniami pełnymi krwi, potu i łez; 2) jestem kobietą – i na grę patrzę po babsku: fajny którykolwiek bohater? Yay, gram! A, co tu dużo gadać, Sherlock jest fajny. Bardzo fajny. Zauroczył mnie zupełnie w Testamencie (śmieszna rzecz, swoją drogą: ostatni raz o jakiejkolwiek grze pisałam przeszło rok temu i była to właśnie poprzednia odsłona serii o Sherlocku), ugruntował swoją pozycję we Froowym serduszku w Zbrodni i Karze. Przede wszystkim chodzi o głos. Nie mam pojęcia tak naprawdę, czy w Testamencie głos detektywowi też podkładał Kerry Shale – nie udało mi się znaleźć takich informacji (wiem tylko tyle, że już nie Rick Simmonds). Nie zmienia to faktu, że uwielbiam głos Sherlocka Holmesa. Rzekłam. Natomiast cała Holmesowa stylówa, ta surowa, pociągła twarz i uważne spojrzenie ze wszech miar przypominają mi bohatera Przygód Sherlocka Holmesa z lat osiemdziesiątych, gdzie w główną rolę wcielił się Jeremy Brett. W grze kierujemy poczynaniami Bretta z lepszym głosem, no. Wewnętrzna fangirl piszczy z radości.
Natomiast nie ukrywam, że – chyba w ramach kontrastu do głównego bohatera – niemożebnie działał mi na nerwy Watson. To znaczy właściwie postać była w porządku, bardzo mi pasował, miał jednak dwa główne problemy: po pierwsze, tak naprawdę równie dobrze mogłoby go nie być, bo jego rola była znikoma. Po drugie… cóż, był. Był zawsze w najmniej odpowiednich miejscach w nieodpowiednim czasie. To znaczy: sterczał zawsze tam, gdzie właśnie chciałam przejść. I sterczał tak, ani go obejść, ani przeskoczyć, ani przesunąć. W dodatku nie było opcji, żeby go zastrzelić. Miałam cichą nadzieję, że jeśli rozwiążę wszystkie sześć spraw, w ramach bonusu odblokuje mi się zagadka tajemniczej śmierci doktora Johna Watsona, ale nic z tego. I tak całkiem fajna postać przeistoczyła się w grze w irytującą, bezużyteczną zawalidrogę. Szkoda.

Teraz wiem, że on wcale nie strzelał do waz.
Naprawdę próbował ustrzelić Watsona.
Tak bardzo rozumiem...
Ale czas napisać coś o samej grze, prawda? No więc tak: sześć oddzielnych, niepowiązanych ze sobą spraw – to ma swoje wady i zalety. Z jednej strony trudno się naprawdę wkręcić w daną historię, bo jak tylko zaczynamy się wczuwać, ona się kończy i startujemy znów od zera. Z drugiej jednak, to daje fajną możliwość zrobienia sobie growego serialu. Sprawa-dwie na wieczór i idziemy spać, jutro kolejny odcinek. Do takiego bezstresowego, casualowego grania mogłoby tych spraw być nawet więcej, wtedy naprawdę miałabym swój serial.
Dalej: poziom trudności. W recenzjach głównym zarzutem jest to, że gra jest za łatwa. Że twórcy prowadzą gracza za rączkę, dokładnie wiemy, w którym momencie trzeba uruchomić wyobraźnię, w którym trzeba się uważniej przyjrzeć, na co kiedy kliknąć i tak dalej. No cóż… to prawda, gracz jest prowadzony za rączkę. Nawet mi wydawało się trochę głupie, że gra nie pozwala mi samej obstawiać, czy w danej stodole muszę użyć uważniejszego patrzenia czy jednak nie i że nie mogę sama co jakiś czas klikać we wskazówki, żeby się przekonać, czy już mogę dojść do jakiejś konkluzji czy jednak nie. Natomiast same historie uważam za ciekawe i fajne. Nie nudziło mnie zaglądanie pod mankiety i za kołnierzyki każdemu napotkanemu człowiekowi – wciąż uważam to za fajną umiejkę. Tak, nie zawsze te obserwacje na coś się przydawały. Ale przecież zaczynając z kimś rozmowę, detektyw na wszelki wypadek wypatruje wszystkiego, co w ogóle może mu się przydać. Nie ma możliwości zgadnąć, które faktycznie się przydadzą, no nie? Fajnymi umiejkami zresztą było też wspomniane już uważniejsze patrzenie i przede wszystkim - wyobraźnia, dzięki której odtwarzaliśmy sekwencje wydarzeń. Aż szkoda, że nie dawało się tego używać częściej.
Jeśli idzie o łamigłówki, to ich problemem dla mnie nie było raczej to, że są za łatwe, ale to, że niemal wszystkie są takie same. Dopasowujemy wzorek na obracającym się cylindrze – i to tyle.
Tu muszę zaznaczyć, że opowiadania Doyle’a czytałam. Dawno, więc niewiele z nich pamiętam – a już na pewno nie tyle, żeby rozpoznać, które sprawy są wyciągnięte żywcem z prozy, a które wymyślili twórcy gry. Ale jeśli mam być szczera, to sięgnięcie do literackich oryginałów uważam za fajny akcent i liczę jako plus.

Tak, wiem: gra ma swoje wady. Zwłaszcza dotkliwe dla wprawionych graczy. Mnie one nie bolały. Ja miałam postać do lubienia i fajny klimat. Szczerze mówiąc, mi to zupełnie wystarczy. Bawiłam się świetnie i jest mi smutno, że gra się skończyła, nawet jeśli to nie kac. Chciałabym jeszcze. Nawet jeśli to Testament budził większe emocje, bo przecież tam na celowniku był sam detektyw. Crimes and Punishments to… cóż, taki zbiór ciekawych opowiadań. Myślę, że Doyle by bardzo approved. W każdym razie dla mnie to był zakup ze wszech miar udany.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...