O ile dobrze policzyłam, to mój trzeci wpis o Czarnobylu. Pierwszy,
czyli parę słów o Czarnobylskiej modlitwie Swietłany
Aleksijewicz, popełniłam w 2014 roku – jak widać więc, jest to
temat nadal niezmiennie żywy i inspirujący. Chociaż tym razem
chyba nie tyle twórców zainspirowała do czegokolwiek sama
katastrofa z 1986, ile świetny serial HBO. Ale po kolei.
W 2019 roku wspominałam o tym, że Rosjanie bardzo źle odebrali
amerykańską produkcję i zapowiedzieli, że nakręcą własną
wersję tej historii – wersję, w której pokażą, jak to było
naprawdę. W której pokażą, jak agent CIA szpiegował w
elektrowni.
No i, kurde, pokazali…
Znaczy okej – wydaje mi się, że
zrezygnowali z pomysłu amerykańskiego szpiega. A w każdym razie
nie zauważyłam takiego wątku. Ale, jeśli mam być szczera, mam
niejasne wrażenie, że w pokazywaniu „prawdziwej historii”
katastrofy czarnobylskiej zrezygnowali z bardzo wielu pomysłów.
Takich jak na przykład, nie wiem, walka ze skutkami tej katastrofy
albo sięgnięcie po dosłownie jakąkolwiek historyczną postać,
która miała swój wkład w wydarzenia tamtych tygodni, nie
wspominając już o pokazaniu, co w ogóle doprowadziło do wybuchu.
Najwyraźniej Elena Ivanova i Aleksiej Kazakov, scenarzyści
rosyjskiej produkcji, zgodnie uznali, że to nie są istotne elementy
tej opowieści. Nie są, gdyż najważniejszy jest Dzielny Strażak.
Dzielny Strażak imieniem Aleksiej
Karpuszin (Danila Kozlovsky –
zarazem odpowiedzialny za reżyserię) właśnie odchodzi na
emeryturę i chce się zejść na powrót z Olgą (Oksana Akinszina),
z którą niegdyś coś go łączyło. I wtedy dochodzi do wybuchu,
Aleksiej początkowo trochę się miga, że on przecież na
emeryturze już jest, ale ostatecznie oczywiście postępuje jak
należy i dołącza do strażaków uwijających się przy
rozrastającym się pożarze. Cały czas jednak uwaga zarówno jego,
jak i widzów (bo to z jego perspektywy obserwujemy wydarzenia)
skupia się mniej na elektrowni, a bardziej na Oldze i jej
dziesięcioletnim synu, imienniku strażaka. Kilka
razy się tak schodzą i rozchodzą, dzieciak choruje, więc trzeba
go zabrać do lepszego szpitala i tak dalej. Ot, zupełnie kameralna
historyjka z Czarnobylem jako takim mało istotnym tłem.
I jeszcze gdyby to faktycznie była
kameralna, osobista historia trojga ludzi, którzy znaleźli się w
tej strasznej i niezwykłej sytuacji, to byłoby pół biedy. Co
więcej, to mogłoby być ciekawe. Tylko że tak naprawdę nie mamy
tu trojga ludzi, tylko trzy kukiełki, które nie budzą żadnych
emocji. Ani się im nie współczuje, ani nie kibicuje. I to chyba
nawet nie jest kwestia jakiegoś dramatycznie złego aktorstwa, tylko
po prostu te postacie są bardzo słabo napisane.
|
Bohaterowie jeszcze w Krainie Szczęśliwości (źródło) |
Przy czym żeby nie było: to nie
jest jakiś przeokrutnie zły film. Widziałam wiele gorszych. Mam
wrażenie, że jednym z problemów Czarnobyla
jest jego czas powstania: tak pi razy drzwi ćwierć wieku za późno.
Bo przecież bardzo dobrze znamy te wszystkie
filmy o przystojnych,
dzielnych bohaterach, którzy jedną ręką dokonują bohaterskich
czynów, drugą zdobywają miłość życia, a to wszystko na tle
powiewającej nad nimi amerykańskiej flagi.
Tylko że Pearl
Harbor miało premierę w 2001
roku, a Armageddon w
1998. I już wtedy zostały obsypane z jednej strony Oscarami, z
drugiej zaś – Złotymi Malinami.Tylko czy to za sprawą umiejętności
twórców, czy budżetu, czy charyzmy aktorów, te produkcje mimo
wszystko bardzo często były bardzo angażujące. Tak, człowiek
widział ten nachalny patriotyzm, widział trzeszczący banał wątków
miłosnych i dziury fabularne, ale to nie przeszkadzało aż tak.
Wtedy.
Bo obecnie te hity sprzed dwudziestu
czy dwudziestu pięciu lat ogląda się z uśmiechem politowania,
jakie to było głupkowate. Jaki widz był głupkowaty, że go to
jarało.
I tu, cali na biało, wkraczają
Rosjanie. I dają nam dzieło całkowicie anachroniczne, w dodatku
nawet abstrahując od tego, niezbyt dobrze zrealizowane. A co gorsza,
robią to dwa lata po tym, jak świat zobaczył świetny i
przejmujący serial na ten sam temat. Któż mógł pomyśleć, że
widzowie będą porównywać te dwa tytuły?
A porównywanie ich to już jest
rzeczywiście kopanie leżącego. Film Danily Kozlovskiego nie mówi
nic o niczym tak naprawdę. Nie mówi nic o ludziach, bo nie widzimy
tam prawdziwych ludzi z krwi i kości. Nie mówi nic o katastrofie,
bo nie skupia się ani na przyczynach wybuchu, ani na przebiegu
gaszenia pożaru i powstrzymywania promieniowania, ani na
pociągnięciu do odpowiedzialności właściwych osób. Och tak, pojawia się w którymś
momencie dialog: Aleksiej pyta kolegę, co spowodowało wybuch.
Kolega odpowiada: „ludzie”. Aleksiej pyta dalej: „jacy
konkretnie ludzie?” A kolega na to: „a czy to ważne?” Potem
milczą znacząco i to koniec tematu, pozamiatane. Aha, a całość
odbywa się w trakcie misji odpompowania wody spod reaktora, która
to misja sama w sobie faktycznie miała miejsce, ale jej przebieg
wyglądał zupełnie inaczej. Więc brawo, filmie – pokazałeś
jedną rzecz z całej akcji
gaśniczej i zabezpieczającej, a i tak zrobiłeś to źle.
Paradoksalnie, w obrazie Kozlovskiego wtedy właśnie ginie jeden z
głównych bohaterów, podczas gdy w rzeczywistości misja ta – o
dziwo! – zakończyła się bez ofiar.
|
Okej, żeby nie było: scena narady była w sumie fajna (źródło) |
Zresztą, kiedy tak myślę o tej
scenie, to jest nawet dość przykre: trzech gości (Walery Bezpałow,
Aleksiej Ananenko, Borys Baranow) zanurkowało pod podstawę
reaktora, żeby otworzyć dwa zawory, co pozwoliło na pozbycie się
resztek wody ze zbiorników rozbryzgowych. Zrobili robotę i wyszli z
tego cało – wow, taki sukces, coś niesamowitego. Co robi film?
Usuwa ich z całej tej historii. Po kogo oni obchodzą, kiedy można
tam wrzucić fikcyjnego głównego bohatera i zrobić jakąś
wzruszającą scenę albo ze dwie.I jak się teraz nad tym
zastanawiam, to jest chyba największy grzech Czarnobyla.
Nie anachronizm, nie brak charyzmatycznych bohaterów i już nawet
nie pominięcie większej
części tej historii. Super
słabe jest to kompletne zlanie prawdziwych bohaterów, którzy się
tam dwoili i troili, żeby zabezpieczyć teren i ogarnąć jakoś tę
sytuację. Przykro mi,
Danila, ale muszę podtrzymać to, co pisałam dwa lata temu:
potrzeba było Amerykanów, żeby pokazać heroizm ludzi radzieckich.
Bo ty i twój Dzielny Strażak spieprzyliście to.
Te film jest tak zwyczajnie słaby.
Nie wiadomo, po co w ogóle
powstał, ale wiadomo, że to było zbędne.