piątek, 30 sierpnia 2013

Fraa w czytelni (58) - "Spotkanie z Ramą"


Autor: Arthur C. Clarke
Tytuł: Spotkanie z Ramą
Tytuł oryginału: Rendezvous with Rama
Tłumaczenie: Zofia Kierszys
Miejsce i rok wydania: Kraków 2011
Wydawca: vis-à-vis/Etiuda

No cóż. Jeśli chodzi o książki, to zdecydowałam się jednak odpocząć trochę od Lema. Mimo licznych zalet twórczości tego pana, na dłuższą metę zaczęła mnie drażnić powtarzalność żartów, ponadto jestem w trakcie przedzierania się przez… och, no cóż – jak już się przedrę, to powiem, w czym leżał mój problem. W każdym razie czas był najwyższy przerwać maraton i sięgnąć po innych autorów. Ot, jak na ten przykład: Clarke’a. 

Spotkanie z Ramą to – obok 2001: Odysei kosmicznej – chyba najsłynniejsza powieść sir Arthura C. Clarke’a, a przewyższająca to drugie dzieło pod względem nagród. Zgarnęła Hugo, Nebulę, a także nagrody Campbella, Locusa i Jupitera.
Mamy rok 2130, ludzkość mieszka praktycznie w całym Układzie Słonecznym, a osiedlenie się na dotychczas niezamieszkałych planetach, nawet gazowych gigantach, jest tylko kwestią czasu. W to terytorium wdziera się nagle dziwny obiekt, ni to meteor, ni niewiadomoco – badacze nazywają to Ramą (imię hinduskiego bóstwa, bo imiona z mitologii greckiej i rzymskiej już się skończyły) i wysyłają tam ekspedycję, która ma się o Ramie dowiedzieć najwięcej jak to możliwe, nim tajemniczy obiekt zanadto zbliży się do Słońca.

Nie ukrywam, że dla mnie ta powieść przede wszystkim… powoli się rozkręcała. Nie znaczy to, że była nudna. Niemniej o ile 2001… w trybie natychmiastowym mnie wessało, o tyle tutaj napięcie narastało powoli i stopniowo, by dopiero w ostatnich rozdziałach człowiek złapał się na tym, że właściwie to miał chyba pracować, ale po co, skoro można przeczytać jeszcze stronę, może dwie, no góra siedem. Myślę zresztą, że to doskonale koresponduje z nastrojami załogi statku kosmicznego Śmiałek – im więcej dowiadujemy się o Ramie, im bardziej się w nią zagłębiamy, tym bardziej ona nas zadziwia. A kiedy już czytelnik wraz z komandorem Nortonem myśli, że chyba nic go nie zaskoczy, Rama bez większego trudu to właśnie robi: zaskakuje i sprawia, że po raz kolejny trzeba sobie zadać pytanie: kim, u licha, są Ramianie? Żyją? Po co zbudowali Ramę? Dokąd ona leci? Z czego wynikają wszystkie procesy, które zachodzą w tym miniaturowym świecie i kto nimi steruje?
Nie pierwszy raz pojawia się w twórczości Clarke’a wizja człowieka (a może nawet Człowieka?), który sięgnął gwiazd i wreszcie zdołał poukładać swoją egzystencję, a jednak trafia w kosmosie na siły, których nie potrafi ogarnąć. Już chyba kiedyś wspominałam, że u tego autora dość mocno widać wiarę w ludzkość. Nie ukrywam, że jest to dla mnie trochę naiwne. Kiedy na początku powieści czytam o tym, jak to wszystkie kraje się zjednoczyły, by wspólnie zmagać się z konsekwencjami pierdyknięcia w Ziemię meteorytu, nie mogę się nie uśmiechnąć. Nie wierzę w to ani troszkę. Ale to nie szkodzi, bo to tylko wzmianka, a przecież powieść nie jest o polityce, tylko o Ramie.
No właśnie: ta obca, nieogarnialna siła, o której wspomniałam na początku akapitu.
Rama jest przedziwna. Czterdziestokilometrowa puszka, kryjąca w sobie wielką tajemnicę. Załoga Śmiałka zapuszcza się w jej ciemność, brnie niekończącymi się schodami i czytelnik czuje tę ciemność nieomal na sobie. Jest dziwnie. A kiedy ciemność znika, robi się jeszcze dziwniej.
Jednakże kiedy ciemność znikła, pojawił się problem, który towarzyszył mi przez większość powieści: przestrzeń. Dopóki w Ramie było widać tylko tyle, ile potrafiła oświetlić latarka, czyli tak naprawdę nic, wszystko grało i buczało. Czarno w lewo, czarno w prawo, dobra. Ale po wzejściu dnia w Ramie moja wyobraźnia zupełnie odbiła się od jednego z istotniejszych elementów opisu, czyli odległości. Jak wspomniałam, puszka miała czterdzieści kilometrów długości i kilkanaście średnicy. Czterdzieści kilometrów to niemal jakby ułożyć obok siebie dwie Warszawy albo dwa Gdańska. Wzdłuż! Choćbym skisła, nie potrafię wyobrazić sobie puszki tych gabarytów, że nie wspomnę o dorzuceniu na końcu tej puszki czegoś, co – nawet maleńkie – widać, kiedy się jest na drugim końcu. Ze średnicą nie jest lepiej. „Niebo” Ramy sięga do stratosfery. Nie, niestety, w mojej głowie ta puszka ciągle była za mała i to mnie zresztą okropnie denerwowało, ale nie potrafiłam nic na to poradzić.
Nie ukrywam też, że popełniłam zasadniczy błąd: będąc na samym początku książki, zaczęłam grać w produkt Sierry „Spotkanie z Ramą”. To sprawiło, że bioboty były dla mnie spalone, wyobrażałam je sobie dokładnie tak jak w grze i trochę żałuję, bo przez to nie mam własnej ich wizji.

Abstrahując od mojej kulejącej wyobraźni, w ogóle miałam wrażenie, że Spotkanie z Ramą jest w większej mierze opowieścią o spotkaniu niż o Ramie. Duży nacisk opowieści jest położony na bohaterów, którzy badają ten obcy świat i nic z niego nie rozumieją. Bo przecież w trakcie czytania o samej Ramie czytelnik nie dowiaduje się wcale dużo. Ot: jest. I robi dziwne rzeczy. Trochę zresztą zabrakło mi jakiegoś mocniejszego finału związanego z Ramianami, czegoś, o czym można by powiedzieć, że właśnie do tego zmierzała powieść. 2001… ma coś takiego. Tutaj, gdyby chodziło o innego autora, powiedziałabym, że widać furtkę dla sequeli. Ale Clarke podobno wcale nie planował kontynuacji, a ich powstanie po kilkunastu latach we współpracy z Gentrym Lee to dużo późniejsza decyzja.

Znów bałaganiarsko, ale tym razem na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że od wieków niczego tu nie pisałam i wyszłam z wprawy (jakbym kiedykolwiek ją miała…). Spotkanie z Ramą to świetna prezentacja możliwego spotkania z obcą cywilizacją. Uświadamia czytelnikowi, jak bardzo różna może być od wszystkich tych, które znamy. Podobnie jak u Lema, wydaje się, że kontakt człowieka z istotami z innych planet jest niemożliwy. To wszystko bardzo mi się podobało. Podobał mi się też świat Ramy, a raczej tyle, ile można było z niego zobaczyć, nawet mimo problemów, o których pisałam. Brakowało mi nieco rozmachu Odysei kosmicznej. Brakowało mi tych rozwlekłych, cudownych opisów – w Spotkaniu… są jednak dużo konkretniejsze, chciałoby się powiedzieć: techniczne. Bah!, nierzadko polegają głównie na podaniu wymiarów czegoś. I, co tu dużo mówić, nie było tak naprawdę bohatera, na którym by mi zależało, co sprawia, że w moim prywatnym rankingu Spotkanie z Ramą jednak będzie niżej od cyklu Odysei kosmicznej. Choć, oczywiście, przede mną jeszcze Rama II i dalsze tytuły. A na razie: 9/10.





Wpis powstał w ramach powakacyjnego wskrzeszania bloga, a także wyzwania czytelniczego „Eksplorując nieznane”. 





Chwycił za pierwszy szczebel i zaczął lekko sunąć po drabinie. Przychodziło mu to tak łatwo, jakby płynął w morzu - a nawet jeszcze łatwiej, skoro nie było oporu wody. Aż korciło go, żeby przyspieszyć tempo, ale doświadczenie nakazywało mu ostrożność.
W słuchawkach słyszał miarowe oddechy swoich dwóch towarzyszy. To dostatecznie świadczyło, że obaj są w dobrej formie, nie tracił więc czasu na rozmowę. Chociaż miał ochotę się obejrzeć, wolał nie ryzykować, dopóki nie dotrą do platformy przy końcu drabiny.
Odległość między szczeblami wynosiła pół metra i pierwszą część tej wspinaczki przebył chwytając się co drugiego. Ale liczył je starannie, toteż wiedział, że wyraźne przyciąganie zaczął odczuwać przy dwusetnym. Były to skutki ruchu obrotowego Ramy.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...