Wielka Kolekcja Westernów - tom 10. |
Właściwie
powinnam teraz zająć się Alamo z 2004
roku, ale – co zrobić? – nie chce mi się. Leży przede mną pudełko z tym filmem,
a ja ciągle nie mogę się zmobilizować do obejrzenia tego kolejny raz.
Najpewniej więc niebawem jeszcze wrócę do tej historii i filmów z nią
związanych, a dziś zajmę się po prostu kolejną pozycją z pierwszej Wielkiej
Kolekcji Westernów, czyli trzecim z „kawaleryjskiego” cyklu Johna Forda filmem
– Rio
Grande z 1950 roku.
Jest to
kolejny przypadek, w którym mam pewien żal do twórców kolekcji – znów bowiem
widz dostaje fragment serii (nawet jeśli nieoficjalnej), a pozostałe filmy z
cyklu musi sobie skołować na własną rękę. To samo było z „trylogią dolara”, z
której w kolekcji brakowało pierwszej części.
Jeśli
jednak przymknąć na to oko, to wydanie prezentuje się poprawnie: z pierwszego
rozdziału na przykład można się dowiedzieć, że w ogóle film Rio Grande był kręcony w pakiecie ze Spokojnym człowiekiem – ponieważ
obawiano się, że ten ostatni będzie klapą, wytwórnia zgodziła się na współpracę
z reżyserem, Johnem Fordem, jedynie pod warunkiem, że „na wszelki wypadek”
zrobią Rio Grande. Inną ciekawostką
jest fakt, że w filmie pojawia się zespół Sons of the Pioneers, który
zadebiutował w 1933 roku – to ta grupa odpowiedzialna jest za piosenki w
westernie. Czy to źle, czy nie dobrze – wrócę do tego później.
Druga
część książeczki również jest interesująca, jako że przybliża historię
meksykańsko-teksańskiego pogranicza i rolę, jaką odgrywała w tym wszystkim
Wielka Rzeka – myślę, że nie jest to zbyt szeroko znany temat i dobrze, że coś
takiego znalazło się w tym wydaniu. Nawet jeśli jest nielitościwie skrócone
(musi być, w końcu chodzi o bardzo burzliwy okres w dziejach tego obszaru, a ma
się zmieścić na kilku stronach), daje jednak jakieś pojęcie na ten temat.
Ostatni
rozdzialik, jak zwykle, poświęcony został ekipie filmowej. Znajdują się
informacje o Johnie Waynie (o dziwo, nie jest to skopiowany tekst z książeczki
dołączonej do Alamo, więc warto
przeczytać), Maureen O’Harze, reżyserze Johnie Fordzie, Benie Johnsonie Jr.
oraz Victorze McLaglenie – tu jeszcze należy wspomnieć o tym, że przy Benie
widnieje zdjęcie nie tego aktora, co trzeba.
A teraz
sam film.
Jak już
wspomniałam, za muzykę odpowiada przede wszystkim zespół Sons of the Pioneeers.
Cóż – nie będę udawać, że mnie zachwycili. Większość piosenek jest nielitościwie
smętna i jękliwa. Można by się spodziewać, że kawaleria będzie się bawić przy
nieco żwawszych kawałkach – o wszem, bawiła się, tylko akurat skoncentrowano
się w filmie na tych stękliwych przyśpiewkach, wykonywanych dla żony pułkownika
albo dla generała. Gdzieś w tle, kiedy śpiewacy szli się natrąbić jak
szpadelki, widz mógł usłyszeć kawałek czegoś weselszego, ale szybko następowała
kolejna scena, już bez muzyki.
Choć
była jeszcze piosenka o Alamo – i tej nawet dało się słuchać. Wykonywali ją nie
pułkowi śpiewacy, tylko zwykli szeregowi, zabijając czas w namiocie. I to było
fajne.
kadr z filmu Rio Grande (na pierwszym planie od lewej: Kirby Yorke, Kathleen, gen. Sheridan) |
Ale
wypadałoby zapewne powiedzieć nieco o fabule, a nie o muzyce.
Jak
wspominałam, Rio Grande to jeden z
trzech filmów Johna Forda poświęconych kawalerii Stanów Zjednoczonych. Rzecz
się dzieje… chyba nie ma podanej konkretnej daty, ale wspomina się kampanię w
dolinie Shenandoah sprzed piętnastu lat, więc wnioskuję, że akcja filmu
rozgrywa się w okolicach roku 1877.
Pułkownik
Kirby Yorke (John Wayne) dowodzi
obozem kawalerii nad Rio Grande, do którego przybywa osiemnastu rekrutów.
Jednym z nich jest niewidziany od piętnastu lat syn Kirby’ego, Jeff (Claude Jarman Jr.). Dla ojca
sytuacja jest o tyle trudna, że jako dowódca musi traktować progeniturę jak każdego
innego żołnierza, a więc na przykład nie może interweniować, kiedy Jeff wdaje
się w bójkę albo spada z konia. Jakby Kirby’emu było za lekko, wkrótce do obozu
przyjeżdża jego – również od dawna niewidziana – małżonka, Kathleen (Maureen O’Hara), która z kolei chce zabrać potomka do
domu. W dodatku wkrótce pojawiają się szeryfowie z nakazem aresztowania jednego
z rekrutów, szeregowego Travisa Tyree
(Ben Johnson), oskarżonego o spowodowanie śmierci.
Dla
Kirby’ego sytuacja więc przedstawia się następująco: jeśli będzie lojalny wobec
syna, który chce zostać w wojsku, i sprzeciwi się żądaniu Kathleen, żona go
znienawidzi. Jeśli zaś postąpi wedle próśb kobiety, znienawidzi go Jeff. Nie
jest też lekko wydać szeryfom Travisa, ponieważ szeregowy od samego początku
okazał się bardzo cennym nabytkiem dla pułku, doskonale jeżdżącym konno.
Zresztą, Kathleen również jest oburzona sprawą z aresztowaniem, ponieważ rekrut
prędko zrobił na niej bardzo dobre wrażenie jako urzekający młodzieniec, który
muchy by nie skrzywdził.
Oczywiście
w tle są Apacze i Meksykanie, ale film to przede wszystkim historia rodziny
Yorke – Kirby będzie usiłował naprawić relacje z Kathleen i Jeffem, jednocześnie
pamiętając o obowiązkach dowódcy.
Chyba
głównie dla rozluźnienia atmosfery w filmie pojawiają się inni bohaterowie: kwatermistrz
Timothy Quincannon (Victor McLaglen)
oraz szeregowy Boone (Harry Carey
Jr.). Pierwszy jest pociesznym, niemłodym i niezbyt rozgarniętym sierżantem, za
którym ciągnie się sława piromana ze względu na dokonania z kampanii
Shenandoah. Drugi zaś to typ zgrywusa, jednocześnie niegłupi i odważny chłopak,
również świetnie jeżdżący konno.
kadr z filmu Rio Grande (Kirby i Kathleen Yorke) |
Jeśli więc
chodzi o nastrój panujący w filmie, to jest pewne urozmaicenie – są rzewliwe
momenty, w których śpiewa pułkowa kapela, są scenki komiczne z udziałem
rekrutów i/lub Quincannona, ale pojawiają się też oczywiście dramatyczne
chwile, w których Kathleen odbywa kolejną poważną rozmowę z Kirbym. Są też
sceny kojarzące się typowo westernowo, czyli strzelanie do Apaczów, którzy jadą
przez pole, wymachując łukami i pokrzykując. Wygląda to dość naiwnie i
człowieka przestaje dziwić całe to przetrzebienie Indian – no bo jeśli oni
faktycznie w ten sposób mieliby prowadzić walki, to sami by się prosili. Jednak
jakiś instynkt samozachowawczy byłby mile widziany na wojnie.
Ale nie
tylko Indianie są przedstawieni naiwnie – w ogóle wszystko w tym filmie takie
jest. Sceny humorystyczne są tak ewidentnie humorystyczne i nic poza tym, że
człowiekowi trudno wycisnąć z siebie coś ponad lekki uśmiech. Bohaterowie są
niesamowicie typowi: zgrywus, dzielny syn, zapijaczony doktorek, głupawy
sierżant i tak dalej. Nieco bardziej pogłębieni zostali Kirby i Kathleen, choć
też nie wychodzą poza jasno określone ramy: doskonały oficer oraz kochająca
matka. Fakt faktem jednak, w przypadku tej dwójki jest przynajmniej
jakiekolwiek pole do rozumienia. Nie ma co prawda wielkich emocji – chyba ze
względu na tę rzewliwość, którą tchnie cała ta historia – ale nie jest to już
aż tak płaskie, jak pozostali bohaterowie.
No,
całkiem konkretne jeszcze były sceny z udziałem generała Sheridana (J. Carrol Naish), w których ten rozmawiał z
Kirbym. I pił kawę. Trochę planowali, trochę wspominali, tak czy owak fajnie w
tych scenach rozjaśniała się cała sytuacja plus były ładne akcenty dotyczące
Yorke’a-oficera, a nie Yorke’a-męża/ojca. Moment, w którym Kirby zastanawia się,
jak historia oceni Shenandoah, był chyba jednym z lepszych w całym filmie.
Niestety
– Rio Grande nijak mnie nie porwało.
Muzyka smętna, wątki smętne, humor naiwny, Indianie tak stereotypowi, że
bardziej się nie da… Może w istocie codzienność kawalerii w obozie
nadgranicznym została przedstawiona rzetelnie – ale poza tym, dość trudno
dopatrzeć się plusów. Nie jest źle, nie jest też dobrze. Jeden z tych filmów,
których po tygodniu się prawie nie pamięta. Sama oglądałam teraz Rio Grande drugi raz, ale czułam się,
jakbym widziała to po raz pierwszy. Cała ta historia jakoś spływa po człowieku.
Nie
widziałam ani Fortu Apache, ani Nosiła żółtą wstążkę, ale po Rio Grande nie mam jakiegoś szczególnego
parcia na uzupełnienie tych braków. Może kiedyś, jak nie będę miała co robić.
Jeśli
jednak kogoś rusza oglądanie szklącego się wzroku O’Hary i słuchanie Sons of
the Pioneers, to polecam. Dla mnie to uczciwe 4/10, pociągnięte tak wysoko głównie dzięki Wayne’owi i zabawnym
rekrutom.
– Już raz poświęciłem twoje rodzinne szczęście
dla potrzeb wojny. A teraz mogę zniszczyć twoją karierę wojskową. Wydaję rozkaz
i przekazuję ci go osobiście. Chcę, żebyś przekroczył Rio Grande. Zaskoczył i
wykurzył Apaczów. Dość mam już wojny podjazdowej i dyplomatycznej zabawy w
chowanego. Kobiety i dzieci wyślij do Fortu Bliss. Może spędzisz tu całą zimę. A
nawet następną, jeśli będzie trzeba.
– Długo czekałem na taki rozkaz,
generale. Ale oczywiście nie słyszałem go.
– Oczywiście. Jeśli ci się nie powiedzie,
w sądzie wojskowym zasiądą ludzie, z którymi wjechaliśmy do Shenandoah. Osobiście
ich dobiorę.
– Ciekawe, co historia o tym napisze. Wiem,
co myśli o tym moja żona.
– Co ją gryzie?
– Dolina Shenandoah, miejsce zwane
Bridesdale i Filip Sheridan.
– Napije się pan kawy?
– Chętnie.
– Jest mocniejsza.