niedziela, 25 września 2011

Wielka Kolekcja Westernów (I.10) - "Rio Grande"


Wielka Kolekcja Westernów - tom 10.

Właściwie powinnam teraz zająć się Alamo z 2004 roku, ale – co zrobić? – nie chce mi się. Leży przede mną pudełko z tym filmem, a ja ciągle nie mogę się zmobilizować do obejrzenia tego kolejny raz. Najpewniej więc niebawem jeszcze wrócę do tej historii i filmów z nią związanych, a dziś zajmę się po prostu kolejną pozycją z pierwszej Wielkiej Kolekcji Westernów, czyli trzecim z „kawaleryjskiego” cyklu Johna Forda filmem – Rio Grande z 1950 roku.

Jest to kolejny przypadek, w którym mam pewien żal do twórców kolekcji – znów bowiem widz dostaje fragment serii (nawet jeśli nieoficjalnej), a pozostałe filmy z cyklu musi sobie skołować na własną rękę. To samo było z „trylogią dolara”, z której w kolekcji brakowało pierwszej części.
Jeśli jednak przymknąć na to oko, to wydanie prezentuje się poprawnie: z pierwszego rozdziału na przykład można się dowiedzieć, że w ogóle film Rio Grande był kręcony w pakiecie ze Spokojnym człowiekiem – ponieważ obawiano się, że ten ostatni będzie klapą, wytwórnia zgodziła się na współpracę z reżyserem, Johnem Fordem, jedynie pod warunkiem, że „na wszelki wypadek” zrobią Rio Grande. Inną ciekawostką jest fakt, że w filmie pojawia się zespół Sons of the Pioneers, który zadebiutował w 1933 roku – to ta grupa odpowiedzialna jest za piosenki w westernie. Czy to źle, czy nie dobrze – wrócę do tego później.
Druga część książeczki również jest interesująca, jako że przybliża historię meksykańsko-teksańskiego pogranicza i rolę, jaką odgrywała w tym wszystkim Wielka Rzeka – myślę, że nie jest to zbyt szeroko znany temat i dobrze, że coś takiego znalazło się w tym wydaniu. Nawet jeśli jest nielitościwie skrócone (musi być, w końcu chodzi o bardzo burzliwy okres w dziejach tego obszaru, a ma się zmieścić na kilku stronach), daje jednak jakieś pojęcie na ten temat.
Ostatni rozdzialik, jak zwykle, poświęcony został ekipie filmowej. Znajdują się informacje o Johnie Waynie (o dziwo, nie jest to skopiowany tekst z książeczki dołączonej do Alamo, więc warto przeczytać), Maureen O’Harze, reżyserze Johnie Fordzie, Benie Johnsonie Jr. oraz Victorze McLaglenie – tu jeszcze należy wspomnieć o tym, że przy Benie widnieje zdjęcie nie tego aktora, co trzeba.

A teraz sam film.
Jak już wspomniałam, za muzykę odpowiada przede wszystkim zespół Sons of the Pioneeers. Cóż – nie będę udawać, że mnie zachwycili. Większość piosenek jest nielitościwie smętna i jękliwa. Można by się spodziewać, że kawaleria będzie się bawić przy nieco żwawszych kawałkach – o wszem, bawiła się, tylko akurat skoncentrowano się w filmie na tych stękliwych przyśpiewkach, wykonywanych dla żony pułkownika albo dla generała. Gdzieś w tle, kiedy śpiewacy szli się natrąbić jak szpadelki, widz mógł usłyszeć kawałek czegoś weselszego, ale szybko następowała kolejna scena, już bez muzyki.
Choć była jeszcze piosenka o Alamo – i tej nawet dało się słuchać. Wykonywali ją nie pułkowi śpiewacy, tylko zwykli szeregowi, zabijając czas w namiocie. I to było fajne.

kadr z filmu Rio Grande
(na pierwszym planie od lewej:
Kirby Yorke, Kathleen, gen. Sheridan)
Ale wypadałoby zapewne powiedzieć nieco o fabule, a nie o muzyce.
Jak wspominałam, Rio Grande to jeden z trzech filmów Johna Forda poświęconych kawalerii Stanów Zjednoczonych. Rzecz się dzieje… chyba nie ma podanej konkretnej daty, ale wspomina się kampanię w dolinie Shenandoah sprzed piętnastu lat, więc wnioskuję, że akcja filmu rozgrywa się w okolicach roku 1877.
Pułkownik Kirby Yorke (John Wayne) dowodzi obozem kawalerii nad Rio Grande, do którego przybywa osiemnastu rekrutów. Jednym z nich jest niewidziany od piętnastu lat syn Kirby’ego, Jeff (Claude Jarman Jr.). Dla ojca sytuacja jest o tyle trudna, że jako dowódca musi traktować progeniturę jak każdego innego żołnierza, a więc na przykład nie może interweniować, kiedy Jeff wdaje się w bójkę albo spada z konia. Jakby Kirby’emu było za lekko, wkrótce do obozu przyjeżdża jego – również od dawna niewidziana – małżonka, Kathleen (Maureen O’Hara), która z kolei chce zabrać potomka do domu. W dodatku wkrótce pojawiają się szeryfowie z nakazem aresztowania jednego z rekrutów, szeregowego Travisa Tyree (Ben Johnson), oskarżonego o spowodowanie śmierci.
Dla Kirby’ego sytuacja więc przedstawia się następująco: jeśli będzie lojalny wobec syna, który chce zostać w wojsku, i sprzeciwi się żądaniu Kathleen, żona go znienawidzi. Jeśli zaś postąpi wedle próśb kobiety, znienawidzi go Jeff. Nie jest też lekko wydać szeryfom Travisa, ponieważ szeregowy od samego początku okazał się bardzo cennym nabytkiem dla pułku, doskonale jeżdżącym konno. Zresztą, Kathleen również jest oburzona sprawą z aresztowaniem, ponieważ rekrut prędko zrobił na niej bardzo dobre wrażenie jako urzekający młodzieniec, który muchy by nie skrzywdził.
Oczywiście w tle są Apacze i Meksykanie, ale film to przede wszystkim historia rodziny Yorke – Kirby będzie usiłował naprawić relacje z Kathleen i Jeffem, jednocześnie pamiętając o obowiązkach dowódcy.
Chyba głównie dla rozluźnienia atmosfery w filmie pojawiają się inni bohaterowie: kwatermistrz Timothy Quincannon (Victor McLaglen) oraz szeregowy Boone (Harry Carey Jr.). Pierwszy jest pociesznym, niemłodym i niezbyt rozgarniętym sierżantem, za którym ciągnie się sława piromana ze względu na dokonania z kampanii Shenandoah. Drugi zaś to typ zgrywusa, jednocześnie niegłupi i odważny chłopak, również świetnie jeżdżący konno.
kadr z filmu Rio Grande (Kirby i Kathleen Yorke)
Jeśli więc chodzi o nastrój panujący w filmie, to jest pewne urozmaicenie – są rzewliwe momenty, w których śpiewa pułkowa kapela, są scenki komiczne z udziałem rekrutów i/lub Quincannona, ale pojawiają się też oczywiście dramatyczne chwile, w których Kathleen odbywa kolejną poważną rozmowę z Kirbym. Są też sceny kojarzące się typowo westernowo, czyli strzelanie do Apaczów, którzy jadą przez pole, wymachując łukami i pokrzykując. Wygląda to dość naiwnie i człowieka przestaje dziwić całe to przetrzebienie Indian – no bo jeśli oni faktycznie w ten sposób mieliby prowadzić walki, to sami by się prosili. Jednak jakiś instynkt samozachowawczy byłby mile widziany na wojnie.
Ale nie tylko Indianie są przedstawieni naiwnie – w ogóle wszystko w tym filmie takie jest. Sceny humorystyczne są tak ewidentnie humorystyczne i nic poza tym, że człowiekowi trudno wycisnąć z siebie coś ponad lekki uśmiech. Bohaterowie są niesamowicie typowi: zgrywus, dzielny syn, zapijaczony doktorek, głupawy sierżant i tak dalej. Nieco bardziej pogłębieni zostali Kirby i Kathleen, choć też nie wychodzą poza jasno określone ramy: doskonały oficer oraz kochająca matka. Fakt faktem jednak, w przypadku tej dwójki jest przynajmniej jakiekolwiek pole do rozumienia. Nie ma co prawda wielkich emocji – chyba ze względu na tę rzewliwość, którą tchnie cała ta historia – ale nie jest to już aż tak płaskie, jak pozostali bohaterowie.
No, całkiem konkretne jeszcze były sceny z udziałem generała Sheridana (J. Carrol Naish), w których ten rozmawiał z Kirbym. I pił kawę. Trochę planowali, trochę wspominali, tak czy owak fajnie w tych scenach rozjaśniała się cała sytuacja plus były ładne akcenty dotyczące Yorke’a-oficera, a nie Yorke’a-męża/ojca. Moment, w którym Kirby zastanawia się, jak historia oceni Shenandoah, był chyba jednym z lepszych w całym filmie.

Niestety – Rio Grande nijak mnie nie porwało. Muzyka smętna, wątki smętne, humor naiwny, Indianie tak stereotypowi, że bardziej się nie da… Może w istocie codzienność kawalerii w obozie nadgranicznym została przedstawiona rzetelnie – ale poza tym, dość trudno dopatrzeć się plusów. Nie jest źle, nie jest też dobrze. Jeden z tych filmów, których po tygodniu się prawie nie pamięta. Sama oglądałam teraz Rio Grande drugi raz, ale czułam się, jakbym widziała to po raz pierwszy. Cała ta historia jakoś spływa po człowieku.
Nie widziałam ani Fortu Apache, ani Nosiła żółtą wstążkę, ale po Rio Grande nie mam jakiegoś szczególnego parcia na uzupełnienie tych braków. Może kiedyś, jak nie będę miała co robić.
Jeśli jednak kogoś rusza oglądanie szklącego się wzroku O’Hary i słuchanie Sons of the Pioneers, to polecam. Dla mnie to uczciwe 4/10, pociągnięte tak wysoko głównie dzięki Wayne’owi i zabawnym rekrutom.







– Już raz poświęciłem twoje rodzinne szczęście dla potrzeb wojny. A teraz mogę zniszczyć twoją karierę wojskową. Wydaję rozkaz i przekazuję ci go osobiście. Chcę, żebyś przekroczył Rio Grande. Zaskoczył i wykurzył Apaczów. Dość mam już wojny podjazdowej i dyplomatycznej zabawy w chowanego. Kobiety i dzieci wyślij do Fortu Bliss. Może spędzisz tu całą zimę. A nawet następną, jeśli będzie trzeba.
– Długo czekałem na taki rozkaz, generale. Ale oczywiście nie słyszałem go.
– Oczywiście. Jeśli ci się nie powiedzie, w sądzie wojskowym zasiądą ludzie, z którymi wjechaliśmy do Shenandoah. Osobiście ich dobiorę.
– Ciekawe, co historia o tym napisze. Wiem, co myśli o tym moja żona.
– Co ją gryzie?
– Dolina Shenandoah, miejsce zwane Bridesdale i Filip Sheridan.
– Napije się pan kawy?
– Chętnie.
– Jest mocniejsza.

2 komentarze:

  1. Rzeczywiście, pod względem filmowych emocji i scenariusza to najslabsza część Trylogii Kawaleryjskiej. Myślę, że najmocniejszą stroną Rio Grande jest właśnie ta sennaa atmosfera i klimat panujący w obozie. Poza tym tylko w tej części sprawy działań samej kawalerii schodzą na drugi plan, a istotą są dramaty i problemy poszczególnych bohaterów. Myślę, że koniecznie powinnas zobaczyć Fort i Wstazkę żeby jak najszybciej poprawić sobie opinię o Trylogii. To świetne filmy i do tego całkiem różne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rio Grande to najgorszy film western Forda. Fort Apache i Nosiła żółtą wstążkę są zdecydowanie lepsze. Rio Grande ma u mnie ocenę 5/10 a dwie pierwsze części 9/10.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...