poniedziałek, 12 września 2011

Przy kawie (7) – Purity Seal dla (bardzo) opornych

masa modelarska, pigment i kółko do breloczka
Od czasu do czasu – szczególnie w zakresie prezentów – miewam głupie pomysły. Ostatni z nich narodził się nie tak znowu dawno, przy okazji którejś z kolei zapowiedzi gry Space Marine. Pomysł mianowicie brzmiał: heeeej…! Breloczek Purity Seal! Niniejszym więc pragnę podzielić się z Państwem swoimi plastycznymi perypetiami. Czyli dziś znów więcej obrazków niż treści.

Zanim się zorientowałam, już moje myśli krążyły wyłącznie wokół nowej idei. Faza pierwsza: z czego to ustrojstwo zrobić? Rozważałam różne rzeczy: modelinę, masę solną, gips, wosk… Pewnie coś z tego bym istotnie wykorzystała, gdyby nie fakt, że chodziło o breloczek – chciałam, żeby wytrzymał poniewieranie z kluczami, a wszystkie wcześniej wymienione tworzywa uległyby bolesnemu przemieleniu w ciągu kilku pierwszych godzin. Wobec ściany, o którą się rozbiłam, zanim jeszcze przystąpiłam do właściwych prac, odpaliłam ostatnią deskę ratunku: YouTube. Po wklepaniu w pole wyszukiwani „purity seal tutorial” moim oczom ukazało się to wideo:


Obejrzałam je chyba z dziesięć razy, skonfrontowałam też z innymi tutorialami (moim zdaniem – gorszymi). I ciągle miałam wrażenie, że jest źle. Posiłkując się jednak tymi instrukcjami, wyklarowałam sobie własną metodę do wypróbowania:
OrcPainterNerd używał czegoś, co nazywał Green Stuff. Jako absolutna modelarska analfabetka i imbecylka, nie miałam bladego pojęcia, o czym ten człowiek do mnie rozmawia. Udało mi się jednak rozkminić, że chodzi o masę modelarską – nabyłam więc drogą kupna takąż masę (firmy Wamod, a prawdę mówiąc – pierwszą z brzegu i względnie niedrogą). Ponieważ jednak kolor w żaden sposób mnie nie urządzał, dokupiłam pigment (Vallejo Pigments, czerwona ochra) – no bo takie burozielone…? Wiem, że się maluje, ale farba się wytrze, gdzieś coś się odkruszy i będzie dawało po oczach zieloną plamą… Blah. A więc pigment. Kolejnym zakupem było kółko do breloczka w oszałamiającej cenie złotówki z haczkiem za sztukę (jako że obawiałam się wielu prób i błędów, na wszelki wypadek zamówiłam więcej). I to właściwie całe wydatki związane z majstrowaniem purity seal, choć oczywiście w ruch poszły jeszcze farby i pędzel – które jednak już miałam (pędzle nie wiem jakie, a farby – Humbrol). Reszta potrzebnych narzędzi to rzeczy, które są chyba w każdym domu. Zaprezentowany w tutorialu papier zastąpiłam tkaniną, bo papier wydał mi się za sztywny, a z kolei gdybym już miała taki, który by był wiotki, to podarłby się w mgnieniu oka (tu raz jeszcze przypominam, że rozchodzi się o breloczek). A już pomysł wydrukowania odpowiednich tekstów w ogóle mi się nie spodobał. Jak rękodzieło to rękodzieło, czyż nie? Ostatecznie więc moje „składniki” to:
·         masa modelarska;
·         pigment;
·    kawałek białej szmatki (koszulka, prześcieradło, ściereczka kuchenna, po prawdzie cokolwiek);
·         kółko do breloczka;
·         coś na pętelkę do zawieszenia purity seal – wedle uznania;
·         nożyczki;
·         pióro;
·         olej;
·         papierowe ręczniki;
·         farby (czerwona i czarna);
·         pędzelek;
·         pojemniczek na wodę;
·         woda;
·        kuchenka (bardzo wygodna jest elektryczna, choć gazowa też by się nadała, po prostu wymagałaby więcej ostrożności) i – jeśli nie chcemy sobie roztopić paznokci – ustrojstwo do przewracania mięcha na ruszcie czy cokolwiek w ten deseń;
·         pilniczek do paznokci (tak, tak, to moje wyrafinowane i wielofunkcyjne dłutko);
·   …tu miałam największy kłopot: coś okrągłego, trochę większego od przeciętnej nakrętki z wody mineralnej. W moim przypadku idealnie nadała się nakrętka od solniczki. Tym niemniej jest tu spora dowolność;
·   coś do położenia na blat biurka, coby nie poniszczyć mebla – nawet jeśli wcale poniszczyć się nie powinien, zawsze to łatwiej później sprzątnąć. Ja wzięłam starą blachę od opiekacza.

Kiedy już zgromadziłam wszystkie akcesoria, przystąpiłam do pracy.

przypiekanie szmacianego paska
Najpierw wycięłam pasek materiału i potraktowałam go kuchenką – jak widać na zdjęciu. Kuchenka elektryczna jest dlatego taka wygodna, bo nie musimy bawić się w delikatne zbliżanie do ognia, tylko po prostu przytykamy do grzałki i czekamy. Jak zaczyna dymić, można obrócić i przypalić kolejne krawędzie (dobrze trzymać toto w szczypcach, bo ciepło w palce się robi…). Mając przypieczony kawałek tkaniny, przystępujemy do zapisywania spejsmarinsowych zdrowasiek – tutaj, oczywiście, konieczny jest research w Internecie i konsultacje z kompetentnymi osobami. W moim przypadku było to pisanie trzech tekstów piórem po bawełnie – nawet nie tak niewygodne, jak myślałam. Choć sprawdza się metoda kropkowania, bo inaczej stalówka zahacza o nitki.
Trzeci z tekstów napisałam trochę na skuśkę, bo wersy były na tyle długie, że inaczej by się nie zmieściły – a, w przeciwieństwie do pierwszej z modlitw, nie dawały się tak ładnie i symetrycznie podzielić na pół.

zaraz po przypieczeniu pasek ma skłonność do rolowania się
po wyprasowaniu można przystąpić do pisania

gotowe i złożone

No – to merdadło gotowe, można przystąpić do właściwej pieczęci.
pigment i masa modelarska
Najpierw więc nasmarowałam blachę i ręce olejem, zgodnie z instrukcją na masie, coby się nie skleić na wieki wieków. Potem wydłubałam nieco masy z obu pojemniczków i, paprając to w pigmencie, wyrabiałam aż do uzyskania jednolitego, miękkiego bambulca w kolorze… rudonijakim.
Następnie podzieliłam bambulca na trzy mniej-więcej podobnych gabarytów kulki.
Nastąpiło rozpłaszczenie pierwszej z kulek. Na krawędzi utworzonego w ten sposób placka ułożyłam coś, co stało się pętelką do zaczepienia breloczka. Ponieważ – jak wcześniej pisałam – miałam trochę więcej breloczkowych kółek, jedno rozbroiłam i wykorzystałam z niego jakiś kawałek blaszki. Ale równie dobrze to może być wygięty drucik czy cokolwiek. Serio – to nie ma znaczenia. Wystaje i tak tylko kawałek.
wyrobiona masa z pigmentem
Na przeciwległej krawędzi ułożyłam złożone majtadło (tak, zapewne to ma jakąś fachową nazwę – musicie się Państwo pogodzić z tym, że ja się nie znam) i przyklepałam drugim plackiem masy. Tym sposobem obie strony pieczęci są ładne, bez żadnych przyklejanych kartek ani niczego takiego. Ba! W ogóle nie używamy kleju.
Na środku utworzonego koła masy wyciskamy okrąg za pomocą tego, co udało nam się znaleźć (przypominam: u mnie była to nakrętka od solniczki).
pieczęć - faza pierwsza
Sugerując się tutorialem, początkowo wygniotłam na krawędziach pieczęci regularny wzorek i tak zostawiłam. I – mimo że wiedziałam, iż coś się dzieje – trzymałam się tej wersji przez jakiś czas. Taki, że masa zaczęła mi zasychać. W końcu jednak uznałam, że to źle wygląda. A już na pewno nie wygląda jak pieczęć. Toteż, coby nadać dziełu bardziej pieczęciowego pozoru, osłoniłam środek wspomnianą już nakrętką od solniczki, wyszarpnęłam nowe kawałki masy, wypaprałam w pigmencie, wyrobiłam, wyturlałam podłużny wałek i ułożyłam go wokół nakrętki. A potem przycisnęłam i ugniotłam, żeby było dobrze (tak, tak – znacie Państwo tę metodę podawania przepisów, prawda? „soli do smaku, mąki żeby było w sam raz, a śmietany tak trochę”). Po zdjęciu ochronnej solniczki, całość prezentowała się – w mojej opinii – nieco lepiej. Zanim jednak dojrzałam do tej decyzji, zajęłam się najbardziej kłopotliwą częścią – centralną częścią pieczęci.
Od tego jest trzecia kulka masy. Po rozpłaszczeniu najpierw usiłowałam wyciąć (za pomocą pilniczka do paznokci, a jakże!) ten kształt:
(źródło)
Po nałożeniu go na podstawę jednak nie byłam zadowolona z efektu, więc delikatnie zdjęłam dzieło i spróbowałam wygnieść z masy coś w stylu tego:
(źródło)
 Tym razem było nieco lepiej i uznałam, że to będzie to. Nakleiłam kształt na środku pieczęci i lekko przyklepałam oraz dopracowałam detale fachowym, wielofunkcyjnym dłutkiem.
fachowe, wielofunkcyjne dłutko
pierwsza wersja pieczęci
pierwsza wersja pieczęci - tu widać, że wyszła za duża
W tutorialu co prawda człowiek wgniótł po prostu jakiś plastikowy znaczek, ale mieszanie w to plastiku było kolejnym elementem, który nie przypadł mi do gustu. W końcu to pieczęć, powinna więc być cała z tego samego tworzywa, ba! Z jednego kawałka. Wystarczy, że ta moja jest sklejana, a nie faktycznie wytłoczona stemplem. Nie muszę dodatkowo oszukiwać. Wokół naklejonego znaku wyciachałam mym profesjonalnym dłutem Adeptus Astartes, Space Wolves, a na Imperator zabrakło mi miejsca.

przed malowaniem
Potem nastąpiło kilka godzin czekania, aż całość wyschnie i stwardnieje. To dobry moment, żeby posprzątać, umyć co jest do umycia i wyciągnąć farby.

Najpierw pociągnęłam całość na czerwono, a kiedy farba wyschła, dorzuciłam trochę czarnej. A właściwie – zgodnie z tym, co pokazano w tutorialu – była to woda ledwo przybrudzona czarną farbką. Istotnie, ładnie spłynęło w krawędziaczki i nadało pieczęci całkiem fajny wygląd. No – przynajmniej fajniejszy niż na początku.
Przy malowaniu trzeba jedynie uważać, żeby nie zachlastać farbami materiału. Jeśli jednak za produkcję pieczęci nie bierze się osoba z Parkinsonem, nie powinno być problemów. I tak przecież koncentrujemy się raczej na środkowej części krążka, a nie na krawędziach. A ponieważ zawiązałam sobie na pętelce nitkę (uznałam, że majtające się kółko od breloczka nie będzie zbyt wygodne), po obustronnym pomalowaniu mogłam pieczęć zawiesić i pozwolić jej wyschnąć.
Potem jeszcze tylko montujemy breloczkowe ustrojstwo i produkt właściwie jest gotowy.

A na przyszłość, gdyby jeszcze kiedyś przyszło mi do głowy wyprawiać podobne rzeczy: pieczęć swobodnie może być mniejsza (mniej-więcej taka, żeby okrąg można wycisnąć faktycznie za pomocą zwykłej nakrętki od butelki) – mi koniec końców wyszło toto większe, niż planowałam. Ponadto kiedy teraz o tym myślę, pokusiłabym się o popełnienie pieczęci jak należy: czyli sporządzając najpierw stempel.
Tak czy owak, jak na pierwszą w życiu purity seal, jestem całkiem zadowolona z efektu. Teraz czeka mnie końcowa faza: schlać w trupa osobę obdarowywaną i wręczyć prezent wmawiając jej, że jest nim absolutnie i bezwarunkowo zachwycona.
Łisz mi lak.

gotowa pieczęć



PS. Dzisiaj (13. września 2011) popełniłam wreszcie breloczek takich gabarytów, jakie być powinny. Dodatkowo oberwało się też lodówce, która dostała pieczęć-magnes. Obie zrobione metodą faktycznego odciśnięcia stempla w miękkiej masie, a więc symbol (tym razem wybrałam ten z prawego dolnego rogu na tym obrazku) tu i ówdzie trochę niewyraźny, może za płytki - ale w sumie skoro to pieczęć, to chyba ma prawo mieć tego typu mankamenty...
Rozważam zrobienie gigantycznej purity seal i wstawienie zamiast drzwi. Chaos nie miałby wstępu do mieszkania. Czy to oznacza, że nigdy więcej nie musiałabym sprzątać?

stempel
ukończony breloczek
tył tegoż breloczka
co prawda zdjęcie ciemne, ale pieczęć na drzwiach lodówki
- na żywo prezentuje się naprawdę fajnie

5 komentarzy:

  1. No, no, no! :D

    Nie ma to jak ręcznie robione prezenty, zazdraszczam ludziom, którzy je dostają :)

    Co do pilniczka - robiłam kiedyś szachy z glinki i świetnie sprawdził się skalpel chirurgiczny tylko, no... nie mam pojęcia skąd wziąć coś takiego w normalnym niekruffiastym świecie ^^ Kiedyś wrzucę zdjęcie króla, bo nawet fajnie wyszedł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja lubię robić rękodzielnicze prezenty - szczególnie jeśli akurat mam pomysł. :) Szkoda tylko, że breloczek w końcu i tak przy kluczach nie wyląduje, bo jest za duży. xD

    Skalpel... Nie, raczej nie mam dostępu do czegoś takiego. ^^ A zdjęcie króla wrzuć. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. aaa, o ja cie, ale Ty zdolna jesteś *_*

    OdpowiedzUsuń
  4. *Ego rośnie do tego stopnia, że już nawet każe się pisać od wielkiej "E"* :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Spokojnie, póki to nie będzie "EGO", wszystko jest w porządku ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...