masa modelarska, pigment i kółko do breloczka |
Od czasu
do czasu – szczególnie w zakresie prezentów – miewam głupie pomysły. Ostatni z
nich narodził się nie tak znowu dawno, przy okazji którejś z kolei zapowiedzi
gry Space Marine. Pomysł mianowicie brzmiał: heeeej…! Breloczek Purity Seal! Niniejszym więc pragnę podzielić
się z Państwem swoimi plastycznymi perypetiami. Czyli dziś znów więcej obrazków
niż treści.
Zanim
się zorientowałam, już moje myśli krążyły wyłącznie wokół nowej idei. Faza
pierwsza: z czego to ustrojstwo zrobić? Rozważałam różne rzeczy: modelinę, masę
solną, gips, wosk… Pewnie coś z tego bym istotnie wykorzystała, gdyby nie fakt,
że chodziło o breloczek – chciałam, żeby wytrzymał poniewieranie z kluczami, a
wszystkie wcześniej wymienione tworzywa uległyby bolesnemu przemieleniu w ciągu
kilku pierwszych godzin. Wobec ściany, o którą się rozbiłam, zanim jeszcze
przystąpiłam do właściwych prac, odpaliłam ostatnią deskę ratunku: YouTube. Po
wklepaniu w pole wyszukiwani „purity seal tutorial” moim oczom ukazało się to
wideo:
Obejrzałam
je chyba z dziesięć razy, skonfrontowałam też z innymi tutorialami (moim
zdaniem – gorszymi). I ciągle miałam wrażenie, że jest źle. Posiłkując się
jednak tymi instrukcjami, wyklarowałam sobie własną metodę do wypróbowania:
OrcPainterNerd
używał czegoś, co nazywał Green Stuff.
Jako absolutna modelarska analfabetka i imbecylka, nie miałam bladego pojęcia,
o czym ten człowiek do mnie rozmawia. Udało mi się jednak rozkminić, że chodzi
o masę modelarską – nabyłam więc drogą kupna takąż masę (firmy Wamod, a prawdę mówiąc – pierwszą z
brzegu i względnie niedrogą). Ponieważ jednak kolor w żaden sposób mnie nie
urządzał, dokupiłam pigment (Vallejo Pigments, czerwona ochra) – no bo takie
burozielone…? Wiem, że się maluje, ale farba się wytrze, gdzieś coś się
odkruszy i będzie dawało po oczach zieloną plamą… Blah. A więc pigment. Kolejnym
zakupem było kółko do breloczka w oszałamiającej cenie złotówki z haczkiem za
sztukę (jako że obawiałam się wielu prób i błędów, na wszelki wypadek zamówiłam
więcej). I to właściwie całe wydatki związane z majstrowaniem purity seal, choć oczywiście w ruch
poszły jeszcze farby i pędzel – które jednak już miałam (pędzle nie wiem jakie,
a farby – Humbrol). Reszta
potrzebnych narzędzi to rzeczy, które są chyba w każdym domu. Zaprezentowany w
tutorialu papier zastąpiłam tkaniną, bo papier wydał mi się za sztywny, a z
kolei gdybym już miała taki, który by był wiotki, to podarłby się w mgnieniu
oka (tu raz jeszcze przypominam, że rozchodzi się o breloczek). A już pomysł
wydrukowania odpowiednich tekstów w ogóle mi się nie spodobał. Jak rękodzieło
to rękodzieło, czyż nie? Ostatecznie więc moje „składniki” to:
·
masa
modelarska;
·
pigment;
· kawałek
białej szmatki (koszulka, prześcieradło, ściereczka kuchenna, po prawdzie
cokolwiek);
·
kółko
do breloczka;
·
coś
na pętelkę do zawieszenia purity seal
– wedle uznania;
·
nożyczki;
·
pióro;
·
olej;
·
papierowe
ręczniki;
·
farby
(czerwona i czarna);
·
pędzelek;
·
pojemniczek
na wodę;
·
woda;
· kuchenka
(bardzo wygodna jest elektryczna, choć gazowa też by się nadała, po prostu
wymagałaby więcej ostrożności) i – jeśli nie chcemy sobie roztopić paznokci –
ustrojstwo do przewracania mięcha na ruszcie czy cokolwiek w ten deseń;
·
pilniczek
do paznokci (tak, tak, to moje wyrafinowane i wielofunkcyjne dłutko);
· …tu
miałam największy kłopot: coś okrągłego, trochę większego od przeciętnej
nakrętki z wody mineralnej. W moim przypadku idealnie nadała się nakrętka od
solniczki. Tym niemniej jest tu spora dowolność;
· coś do
położenia na blat biurka, coby nie poniszczyć mebla – nawet jeśli wcale
poniszczyć się nie powinien, zawsze to łatwiej później sprzątnąć. Ja wzięłam
starą blachę od opiekacza.
Kiedy
już zgromadziłam wszystkie akcesoria, przystąpiłam do pracy.
przypiekanie szmacianego paska |
Najpierw
wycięłam pasek materiału i potraktowałam go kuchenką – jak widać na zdjęciu.
Kuchenka elektryczna jest dlatego taka wygodna, bo nie musimy bawić się w
delikatne zbliżanie do ognia, tylko po prostu przytykamy do grzałki i czekamy.
Jak zaczyna dymić, można obrócić i przypalić kolejne krawędzie (dobrze trzymać
toto w szczypcach, bo ciepło w palce się robi…). Mając przypieczony kawałek tkaniny,
przystępujemy do zapisywania spejsmarinsowych zdrowasiek – tutaj, oczywiście,
konieczny jest research w Internecie i konsultacje z kompetentnymi osobami. W
moim przypadku było to pisanie trzech tekstów piórem po bawełnie – nawet nie
tak niewygodne, jak myślałam. Choć sprawdza się metoda kropkowania, bo inaczej
stalówka zahacza o nitki.
Trzeci z
tekstów napisałam trochę na skuśkę, bo wersy były na tyle długie, że inaczej by
się nie zmieściły – a, w przeciwieństwie do pierwszej z modlitw, nie dawały się
tak ładnie i symetrycznie podzielić na pół.
zaraz po przypieczeniu pasek ma skłonność do rolowania się |
po wyprasowaniu można przystąpić do pisania |
gotowe i złożone |
No – to merdadło gotowe, można przystąpić do właściwej pieczęci.
pigment i masa modelarska |
Najpierw
więc nasmarowałam blachę i ręce olejem, zgodnie z instrukcją na masie, coby się
nie skleić na wieki wieków. Potem wydłubałam nieco masy z obu pojemniczków i,
paprając to w pigmencie, wyrabiałam aż do uzyskania jednolitego, miękkiego
bambulca w kolorze… rudonijakim.
Następnie
podzieliłam bambulca na trzy mniej-więcej podobnych gabarytów kulki.
Nastąpiło
rozpłaszczenie pierwszej z kulek. Na krawędzi utworzonego w ten sposób placka
ułożyłam coś, co stało się pętelką do zaczepienia breloczka. Ponieważ – jak wcześniej
pisałam – miałam trochę więcej breloczkowych kółek, jedno rozbroiłam i
wykorzystałam z niego jakiś kawałek blaszki. Ale równie dobrze to może być
wygięty drucik czy cokolwiek. Serio – to nie ma znaczenia. Wystaje i tak tylko
kawałek.
wyrobiona masa z pigmentem |
Na
przeciwległej krawędzi ułożyłam złożone majtadło (tak, zapewne to ma jakąś
fachową nazwę – musicie się Państwo pogodzić z tym, że ja się nie znam) i przyklepałam
drugim plackiem masy. Tym sposobem obie strony pieczęci są ładne, bez żadnych
przyklejanych kartek ani niczego takiego. Ba! W ogóle nie używamy kleju.
Na
środku utworzonego koła masy wyciskamy okrąg za pomocą tego, co udało nam się
znaleźć (przypominam: u mnie była to nakrętka od solniczki).
pieczęć - faza pierwsza |
Sugerując
się tutorialem, początkowo wygniotłam na krawędziach pieczęci regularny wzorek
i tak zostawiłam. I – mimo że wiedziałam, iż coś się dzieje – trzymałam się tej
wersji przez jakiś czas. Taki, że masa zaczęła mi zasychać. W końcu jednak
uznałam, że to źle wygląda. A już na pewno nie wygląda jak pieczęć. Toteż, coby
nadać dziełu bardziej pieczęciowego pozoru, osłoniłam środek wspomnianą już
nakrętką od solniczki, wyszarpnęłam nowe kawałki masy, wypaprałam w pigmencie,
wyrobiłam, wyturlałam podłużny wałek i ułożyłam go wokół nakrętki. A potem
przycisnęłam i ugniotłam, żeby było dobrze (tak, tak – znacie Państwo tę metodę
podawania przepisów, prawda? „soli do smaku, mąki żeby było w sam raz, a
śmietany tak trochę”). Po zdjęciu ochronnej solniczki, całość prezentowała się –
w mojej opinii – nieco lepiej. Zanim jednak dojrzałam do tej decyzji, zajęłam
się najbardziej kłopotliwą częścią – centralną częścią pieczęci.
Od tego
jest trzecia kulka masy. Po rozpłaszczeniu najpierw usiłowałam wyciąć (za
pomocą pilniczka do paznokci, a jakże!) ten kształt:
(źródło) |
Po
nałożeniu go na podstawę jednak nie byłam zadowolona z efektu, więc delikatnie
zdjęłam dzieło i spróbowałam wygnieść z masy coś w stylu tego:
(źródło) |
fachowe, wielofunkcyjne dłutko |
pierwsza wersja pieczęci |
pierwsza wersja pieczęci - tu widać, że wyszła za duża |
W
tutorialu co prawda człowiek wgniótł po prostu jakiś plastikowy znaczek, ale
mieszanie w to plastiku było kolejnym elementem, który nie przypadł mi do
gustu. W końcu to pieczęć, powinna więc być cała z tego samego tworzywa, ba! Z
jednego kawałka. Wystarczy, że ta moja jest sklejana, a nie faktycznie wytłoczona
stemplem. Nie muszę dodatkowo oszukiwać. Wokół naklejonego znaku wyciachałam mym
profesjonalnym dłutem Adeptus Astartes,
Space Wolves, a na Imperator zabrakło mi miejsca.
przed malowaniem |
Potem nastąpiło kilka godzin czekania, aż całość wyschnie i stwardnieje.
To dobry moment, żeby posprzątać, umyć co jest do umycia i wyciągnąć farby.
Najpierw
pociągnęłam całość na czerwono, a kiedy farba wyschła, dorzuciłam trochę
czarnej. A właściwie – zgodnie z tym, co pokazano w tutorialu – była to woda
ledwo przybrudzona czarną farbką. Istotnie, ładnie spłynęło w krawędziaczki i
nadało pieczęci całkiem fajny wygląd. No – przynajmniej fajniejszy niż na
początku.
Przy
malowaniu trzeba jedynie uważać, żeby nie zachlastać farbami materiału. Jeśli
jednak za produkcję pieczęci nie bierze się osoba z Parkinsonem, nie powinno
być problemów. I tak przecież koncentrujemy się raczej na środkowej części
krążka, a nie na krawędziach. A ponieważ zawiązałam sobie na pętelce nitkę
(uznałam, że majtające się kółko od breloczka nie będzie zbyt wygodne), po obustronnym
pomalowaniu mogłam pieczęć zawiesić i pozwolić jej wyschnąć.
Potem
jeszcze tylko montujemy breloczkowe ustrojstwo i produkt właściwie jest gotowy.
A na
przyszłość, gdyby jeszcze kiedyś przyszło mi do głowy wyprawiać podobne rzeczy:
pieczęć swobodnie może być mniejsza (mniej-więcej taka, żeby okrąg można
wycisnąć faktycznie za pomocą zwykłej nakrętki od butelki) – mi koniec końców
wyszło toto większe, niż planowałam. Ponadto kiedy teraz o tym myślę, pokusiłabym
się o popełnienie pieczęci jak należy: czyli sporządzając najpierw stempel.
Tak czy
owak, jak na pierwszą w życiu purity seal,
jestem całkiem zadowolona z efektu. Teraz czeka mnie końcowa faza: schlać w
trupa osobę obdarowywaną i wręczyć prezent wmawiając jej, że jest nim absolutnie
i bezwarunkowo zachwycona.
Łisz mi lak.
gotowa pieczęć |
PS. Dzisiaj (13. września 2011) popełniłam wreszcie breloczek takich gabarytów, jakie być powinny. Dodatkowo oberwało się też lodówce, która dostała pieczęć-magnes. Obie zrobione metodą faktycznego odciśnięcia stempla w miękkiej masie, a więc symbol (tym razem wybrałam ten z prawego dolnego rogu na tym obrazku) tu i ówdzie trochę niewyraźny, może za płytki - ale w sumie skoro to pieczęć, to chyba ma prawo mieć tego typu mankamenty...
Rozważam zrobienie gigantycznej purity seal i wstawienie zamiast drzwi. Chaos nie miałby wstępu do mieszkania. Czy to oznacza, że nigdy więcej nie musiałabym sprzątać?
stempel |
ukończony breloczek |
tył tegoż breloczka |
co prawda zdjęcie ciemne, ale pieczęć na drzwiach lodówki - na żywo prezentuje się naprawdę fajnie |
No, no, no! :D
OdpowiedzUsuńNie ma to jak ręcznie robione prezenty, zazdraszczam ludziom, którzy je dostają :)
Co do pilniczka - robiłam kiedyś szachy z glinki i świetnie sprawdził się skalpel chirurgiczny tylko, no... nie mam pojęcia skąd wziąć coś takiego w normalnym niekruffiastym świecie ^^ Kiedyś wrzucę zdjęcie króla, bo nawet fajnie wyszedł.
Ja lubię robić rękodzielnicze prezenty - szczególnie jeśli akurat mam pomysł. :) Szkoda tylko, że breloczek w końcu i tak przy kluczach nie wyląduje, bo jest za duży. xD
OdpowiedzUsuńSkalpel... Nie, raczej nie mam dostępu do czegoś takiego. ^^ A zdjęcie króla wrzuć. :D
aaa, o ja cie, ale Ty zdolna jesteś *_*
OdpowiedzUsuń*Ego rośnie do tego stopnia, że już nawet każe się pisać od wielkiej "E"* :)
OdpowiedzUsuńSpokojnie, póki to nie będzie "EGO", wszystko jest w porządku ;)
OdpowiedzUsuń