(źródło) |
W końcu
nadeszła chwila, w której poczułam się wywołana do tablicy. Koniec przerwy
wakacyjnej i blogi budzą się z uśpienia. Tutaj też pora zebrać pajęczyny i
zdmuchnąć kurz.
Jako że
to taki wpis na rozgrzewkę, daruję sobie ambitne tematy, które od wielu dni
kołaczą mi się po głowie, a przedstawię Państwu to, z czym ostatnimi czasy jestem
związana najmocniej: czyli Podręczny Zestaw Małego Grafomana.
Jestem
pełna podziwu dla pisarzy z wcześniejszych epok i pokoleń, którzy byli w stanie
tworzyć powieści historyczne, science fiction i inne, mimo braku dostępu do
Internetu. Ba! Do komputera! Ja na chwilę obecną wiem, że nie potrafiłabym
niczego napisać, mając do dyspozycji zeszyt i ołówek. Nawet jeśli pod nosem
miałabym bibliotekę. Książki, oczywiście, są ważne (nie mówię tu o aspekcie „Chcesz
pisać? Najpierw poczytaj!”, ale o lekturach niezbędnych w researchu), tym
niemniej ograniczenie się do nich nastręczałoby sporo kłopotów.
Skoro
już wspomniałam o pracach badawczych związanych z pisaniem, zacznę od wskazania
paru rzeczy, które takie prace bardzo ułatwiają:
Google Earth – muszę przyznać, że dopiero niedawno
poznałam potęgę tego programu. Kilka miesięcy temu po raz pierwszy użyłam go do
czegoś innego niż „oo, a dziś podejrzę sobie Sfinksa, a potem popatrzę po raz –enty,
jak wygląda mój dom z lotu ptaka” i teraz wracam do niego po wielekroć,
zachwycona możliwościami. Jasne: są rejony, gdzie zdjęcia satelitarne
pozostawiają wiele do życzenia. Wciąż jednak, jeśli decyduję się na osadzenie
akcji w nieco dalszych rejonach, niż moje podwórko, Google Earth wygrywa z
atlasem czy nawet zwykłymi fotografiami znalezionymi w książkach czy w
Internecie. Fotografia, choć bardzo dokładnie pokaże pewne zakątki, obejmuje
siłą rzeczy bardzo, bardzo niewielki wycinek przestrzeni. Mapa zaś ma
symbolicznie oznaczony las, ulicę i rzekę, ale człowiek i tak nie ma pojęcia,
jak w istocie dane miejsce wygląda. A
głupio wrzucać bohaterów na przykład do Pragi, jeśli nie ma się pojęcia, jak
wygląda cokolwiek poza Starówką w tejże Pradze. Czytelnik, który zna miasto, w
takiej sytuacji momentalnie traci respekt do autora (no… ja bym traciła).
Praga
widziana oczami Google Earth:
Praga |
Amazonka |
fragment Wyspy Bouveta |
I tak
dalej. Najodleglejsze miejsca akcji nagle stają się na wyciągnięcie ręki.
Oprócz zdjęć satelitarnych, w Google Earth można też obejrzeć mnogość
fotografii, przyporządkowanych do danego miejsca. Wystarczy kliknąć symbol, by w nowym okienku wyskoczyło nam dodatkowe zdjęcie:
Nie
wyobrażam sobie już pisania o czymkolwiek bez tego programu.
Dalej:
książki są cacy, ale nasze biblioteki miewają bardzo ograniczone zasoby i
często trudno znaleźć cokolwiek na temat, którego się szuka. W takiej sytuacji
często z pomocą pędzi Internet Archive
– ogromna wirtualna biblioteka, pełna perełek literatury, filmografii,
fotografii i innych. Potrzeba zdjęć kosmosu z NASA? A może Fragmenta Historicorum Graecorum Müllera? Czy chcemy się wkręcić w
grozę z początku XX wieku i obejrzeć Gabinet
doktora Caligari? Wszystko jedno – wystarczy odpalić archive.org.
Oczywiście, wirtualnych bibliotek jest dużo, chwała bogom coraz więcej, ale IA
jest chyba największą i najbardziej wszechstronną z nich.
strona główna Internet Archive |
A teraz
mała wskazówka: pod warunkiem, że nie pisze się o czymś związanym z Polską,
należy zdecydowanie odpuścić sobie polską Wikipedię. O angielskiej zaczynam
mieć za to coraz lepsze zdanie – nie tylko chodzi tu o samą zawartość merytoryczną
znajdujących się w niej tekstów, ale o całkiem uczciwy wykaz źródeł. Od czegoś trzeba
zacząć ten nieszczęsny research i często to właśnie angielska Wikipedia jest
dobrą bazą. Jakkolwiek brzmi to może śmiesznie, uważam, że nie warto jej lekceważyć.
A na
koniec mała pomoc właściwie tylko dla osób, które chcą bawić się w
postapokalipsę (no, i może klimaty wojenne?) – cudowna strona Nuclear Darkness. Pomijając wielość
informacji, szczególnie przydatny może się okazać symulator wybuchu bomby
nuklearnej:
Wybieramy
rodzaj bomby, miejsce, opcję wyświetlania – i rzucamy (oczywiście, nigdy w
celach rozrywkowych!). Unikniemy w ten sposób pisania bzdur o tym, ile czego
wyleciało w powietrze i jak to Indiana schował się w lodówce.
Właściwie
miałam tu napisać o wiele więcej, ale jakoś tak się rozciągnęło, że
postanowiłam rozdzielić to na części. W końcu to tylko notka na rozgrzewkę.
Komputerowi pomocnicy do organizacji pracy w takim układzie będą opisani
następnym razem.
Żeby nie
było nieporozumień: nie uważam się za pisarkę, a to co piszę, w żadnym razie
nie jest poradnikiem. Ale jest dużo stron i programów, które – przynajmniej mi –
bardzo pomagają w pisaniu, więc myślę, że warto je pochwalić i rozreklamować.
Dobranoc Państwu.
Warto dodać http://arxiv.org/ - wielką bazę pełną tekstów naukowych czekających na publikacje papierowe. Jak ładnie piszą, strona oferuje Open access to 698,620 e-prints in Physics, Mathematics, Computer Science, Quantitative Biology, Quantitative Finance and Statistics. Dawno nie korzystałam (ostatnio siedzę nad interlingiwstyką), więc wyleciało mi z głowy. Teksty o ile dobrze pamiętam się nie tylko po angielsku oraz dostępne w kilku formatach.
OdpowiedzUsuń