(źródło) |
Nie wiem, od
czego zacząć. Naprawdę. Pewnie powinnam wyznać, jak bardzo się wstydzę tego, co
widziały moje oczy. Ale wiecie co? Wcale nie. Jestem dumna i uchachana, bo film
zapewnił mi radochy co niemiara.
O produkcji
Tommy’ego Wiseau z 2003 r. The Room dużo słyszałam i sporo
czytałam. Był przedstawiany jako jeden z najgorszych filmów w historii, położony
w dokładnie każdym aspekcie. No ale to produkcja niezależna, więc w sumie czego
się spodziewać…? No ale jednak pracowało przy tym czterysta osób, a całość
kosztowała sześć milionów dolarów – więc jak źle może być? Ink o ludziach-popcornach kosztował 250 tys. dolarów i był w sumie
całkiem oglądywalny, nawet jeśli miał pewne niedociągnięcia.
I tak do
refleksji do refleksji, zapadła w końcu decyzja o obejrzeniu tego cuda
wyreżyserowanego przez Tommy’ego Wiseau, ze scenariuszem Tommy’ego Wiseau i z
Tommym Wiseau w roli głównej.
W filmie
śledzimy losy spokojnego bankiera, Johnny’ego
(Tommy Wiseau) i jego narzeczonej, Lisy
(Juliette Danielle), która stopniowo dochodzi do wniosku, że nie kocha już
Johnny’go, tylko Marka (Greg
Sestero) – jego najlepszego przyjaciela. Pojawią się też dziwni ludzie o
niepewnym statusie społecznym oraz Upierdliwa Matka (Carolyn Minnott – o,
sprawdzając obsadę dowiedziałam się, że matka miała imię!).
Od czego by tu
zacząć… chyba od tego, co na samym starcie filmu rzuca się w oczy: gra
aktorska. Ach! Tommy Wiseau gra z finezją otoczaka. Naprawdę. Tylko jeszcze
dziwacznie się podśmiewa w randomowych momentach, co sprawia, że wypowiadane
przez niego kwestie są mocno creepy, a Johnny z niewinnego bohatera o złotym
serduszku jawi się jako psychopata:
Przeciętne
szkolne przedstawienie zostawia The Room
daleko w tyle. Ot, weźmy tak prostą i niewinną scenę, jak kupowanie kwiatów:
Czy po wyznaniu
kwiaciarki, że nie poznała Johnny’ego, on zapomniał odpowiedzieć? Czy po prostu
uznał, że to odpowiedni moment na Ripostę z Opóźnionym Zapłonem? Sama nie wiem.
Ta scena jest… dziwna.
Wyjątkiem są
oczywiście Dramatyczne Sceny, gdzie Tommy Wiseau zaczyna się Wczuwać. I to jest
chyba jeszcze gorsze. Przykład?
Proszę tylko
spojrzeć na tę dramę! Ale, ale! Moją ulubioną sceną pod tym względem i tak
pozostaje:
Inni również
dają radę – na przykład Lisa, kiedy jej matka oznajmia, że ma raka:
A już
najdoskonalszym pokazem kunsztu aktorskiego jest scena seksu:
Aach, no
właśnie – skoro już przeszłam do scen seksu i tego uroczego pana, w ogóle zajmę
się przez moment uroczymi panami z filmu. Albowiem The Room to krynica wiedzy o mężczyznach. Teraz się czuję, jakbym
poznała najgłębsze tajemnice tego dziwnego, męskiego światka, do którego nigdy nie
miałam wstępu ze względu na swoją płeć. Ale koniec tej niewiedzy, panowie!
Na przykład: teraz
już ogarniam, o co chodzi, kiedy pada hasło „męskie rozmowy”.
Kiedy zaś mowa
jest o pograniu w football (pozostaję przy tej nazwie celowo, bo w filmie
rozchodzi się – CHYBA! – o ten dziwny, amerykański sport, którego nie rozumiem,
a nie o piłkę nożną), chodzi o to, że panowie stają jakieś trzy metry od siebie
i rzucają sobie piłkę. Tak po prostu. Stoją w kółku i rzucają piłkę. W sumie
rozumiem, że na wiele więcej ich nie stać z ich zdrowiem, bo trąceni lekko w
ramię od razu przewracają się w śmietniki i ktoś musi ich holować do domu… Co
mi uświadamia, że w podstawówce chyba byłam wykwalifikowaną footballistką.
Zawsze wiedziałam, że kariera sportowa to moje przeznaczenie.
A już zupełnie
nic tak nie cieszy drogich panów, jak kolektywne wbicie się w eleganckie
garniaki i… porzucanie sobie piłki przed blokiem. Nie, serio: ja myślałam, że
to scena poprzedzająca ślub, ale okazało się, że to naprawdę taka fanaberia
chyba była, bo w filmie żadnego ślubu nigdy nie było, a w kolejnej scenie już
nie było nawet garniaków (była za to zaprezentowana wyżej scena w kawiarni).
I w ten sposób
dotarliśmy do kolejnego problemu filmu: losowości. The Room jest przepełnione dziwnymi scenami, przy których człowiekowi
wykwita na twarzy wielkie „WTF?”, a które nie mają zupełnie nic do… no… do
niczego. Na przykład: bohaterów akurat nie ma w chałupie, drzwi się otwierają i
nagle wbijają tam dwie zupełnie obce osoby, które zaczynają się gzić na
kanapie. Kto to? Czemu włażą do cudzego mieszkania na seks? O sso chozi? Och,
jasne, gdzieś później dowiadujemy się, że to przyjaciele… choć nadal nie wiem,
czemu przychodzą w gości na seks. Ale mniejsza o to. Jest też scena z dealerem
narkotykowym na dachu, której też nie ogarniam, bo to jakiś wątek zaczęty i
nieskończony chyba… zresztą trudno powiedzieć. Wiecie, The Room sprawia wrażenie, jakby scenariusz był pisany w ramach
NaNo. Matka Lisy ma raka? Ok, nie zajmujmy się tym – to nieistotne. Zresztą,
matka w ogóle jest dziwną postacią – sceny z nią stanowią coś w rodzaju
przerywników, refrenu jakiegoś, matka mówi Lisie, ze Lisa powinna wyjść za Johnny’ego,
Lisa mówi jej, że nie kocha go – i tyle, zero znaczenia dla fabuły. Ten motyw z
garniturami? Eee tam, detale. Jeśli nie NaNo, to najwyraźniej taśma wpadła im
do niszczarki i później klecili to na rympał.
Wydawałoby się,
że w obyczajówce, której akcja dzieje się w większości w mieszkaniu albo na
dachu, nie będzie miejsca na wiele efektów. Ale nie! Było miejsce, bah!, efekty
też spierniczono. Chodzi mi o dach. Serio? Tak trudno było znaleźć po prostu…
dach, żeby na nim kręcić? Naprawdę trzeba to było robić na green screenie?
Nie wiem, chyba chodziło o nabicie kosztów, bo innego sensownego wyjaśnienia
nie widzę.
W ogóle
podkreślę jeszcze raz: film miał budżet sześć
milionów dolarów! Na co to poszło? Przecież nie na płace dla aktorów, bo do
tego trzeba by mieć aktorów, a nie kłody! Scenografii jakiejś wypasionej nie
ma, efektów nie ma… na muzykę wszystko poszło? To by wyjaśniało, dlaczego tak
przeciągnęli sceny seksu: osobiście miałam wrażenie, że one trwają tak długo
głównie po to, żeby zdążyła przelecieć cała piosenka. Nie ośmielę się
twierdzić, że Wiseau pod płaszczykiem dramatu chciał nakręcić pornola, bo byłby
to najnudniejszy pornol ever: przez trzy minuty człowiek gapi się na całujące
się głowy i kawałek ramienia. Żeby było zabawniej, najwyraźniej Juliette
Danielle źle wspominała kręcenie sceny seksu z Tommym, bo kiedy nasze
narzeczeństwo drugi raz miało się oddać miłości cielesnej… wykorzystali te same
zdjęcia. Co za żałość. No, ale przynajmniej za drugim razem nie było chłopca, który
wbił się im do sypialni, żeby dołączyć albo chociaż popatrzeć… ogólnie motyw
tego chłopca był trochę przerażający i bardzo niesmaczny. Albo na odwrót, nie
umiem się zdecydować.
Tak, ten film
jest absolutnie straszny i okropny. A co w tym wszystkim najlepsze? Granicę „tak
zły, że aż śmieszny”, minął kilka razy i to na jednej nodze. To jest naprawdę,
naprawdę doskonała komedia i serdecznie polecam – wraz z kieliszkiem czegoś mocniejszego.
Niejednym.
Powiedziałabym,
że to najgorszy film, jaki widziałam. Montaż randomowy, dialogi sztuczne i
dziwaczne, gra fatalna, a scenariusz głupi i poszarpany, naszpikowany nic
niewnoszącymi scenami. Ale to stwierdzenie było prawdziwe tylko przez jeden
dzień od seansu. Albowiem dnia następnego obejrzałam coś, co zdołało strącić The Room z podium.
Ale o tym innym
razem.
– I gotta tell you something.
– Shoot, Denny.
– It's about Lisa.
– Go on.
– She's beautiful. She looks great in her red dress. I think I'm in love
with her.
– Go on...
Disklejmer:
Wszystkie gify są wygóglane w internetach, ale nie chciało mi się zapisywać źródła. Wybaczcie.
Jeśli oglądałaś recenzję Obscurus Lupy, to ona tam wspomina, że obsada zmieniała się kilka razy, łącznie z główną bohaterką (PS też bym nie chciała, żeby mnie Tommy Wiseau pukał w pępek), a i w połowie filmu ktoś tam znika. Mam wrażenie, że sceny z matką to po prostu różne ujęcia wsadzone do filmu tylko dla czasu (co zresztą u Lupy mało mnie nie zabiło ze śmiechu).
OdpowiedzUsuńNo ale, ja tam uwielbiam ten twór, bo to jest... No nie wiem, to się nie może nie podobać.
Nope, właśnie tego Lupy jeszcze nie oglądałam. ;) Na razie mam przerwę z TGWG, bo czasem trzeba popracować. ;) Lupa natomiast skusiła mnie do obejrzenia czegoś innego i płaczę nad tym do dziś ze śmiechu. xD
UsuńI tak, to nawet na Wikipedii czy gdzieś jest napisane, że chyba dwukrotnie cała ekipa się zmieniła. xD I ogólnie ludzie wspominają Wiseau jako kijowego reżysera i antypatycznego typa. xD
Ach, no i nie wolno zapominać, ze Wiseau pozwał NC za reckę tego szitu. xDDDDDDDDD W sensie o prawa autorskie. xDDDD Ale przegrał xD
A co takiego? Bo sporo rzeczy, które recenzowała, wywołuje śmiech i łzy.
UsuńPlus Radu (;)) zrecenzował inny film z Wiseau.
Nie czytałam Wikipedii The Room, muszę nadrobić te braki.
Ano pozew poszedł, z tej okazji NC zrobił nawet specjalną parodię, a w necie jest nagranie z jakiegoś conu, na którym też parodiuje Wiseau.
A, no i Brad Jones (Cinema Snob) zrobił swoją "recenzję", która też jest warta obejrzenia.
Za Cinema Snobem nie przepadam jakoś do szaleństwa, choć jako Indiana Jones w "Suburban Knights" u był zacny^^ ...znaczy zaraz po Angry Joe alias Inigo Montoya "Zabiłeś Mojego...Kogośtam" xD
UsuńAch, sorry - podobała mi się druga recka Zmierzchu :P Albo pierwsza. Nie wiem, ta, gdzie nie siedział obok.
Ale ja nie o tym... W sumie nie wiem, czy to była Wikipedia The Room na pewno... czy ciekawostka z IMDB...? Czy... och, nie wiem. Tak czy owak ciągle nie mogę wyjść z szoku po informacji o budżecie tego filmu. o.O
A z Lupą nie będę spoilować, bo na pewno jeszcze o tym wspomnę na... erp... łamach tego bloga. Wiem, blog raczej nie ma łamów. Chyba. Kij z tym.
No, ja Cinema Snoba też nie oglądam jakoś za często (recenzji Zmierzchu nie znam), bo to, za co on się bierze jest kompletnie nie po drodze za mną, ale na przykład seria "DVD-R Hell" mi dość podeszła. No i czasem pornosy są prześmieszne.
UsuńEj... w sumie dlaczego ja jeszcze nie oglądałam "Suburban Knights"...?
To nie spoiler jak powiesz tytuł filmu!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuńhttp://thatguywiththeglasses.com/videolinks/thatguywiththeglasses/specials/42214-nc-commentary-the-room
UsuńKomentarz Critica do The Room. Jak już przerwiesz tę przerwę od tgwtg, to polecam. ;)
dafaq
OdpowiedzUsuńhevs... http://ffilms.org/the-room-2003/ odważysz się? ;>
Usuń