Autor: Isaac Asimov
Tytuł: Roboty z Planety Świtu
Tytuł oryginału: The Robots of Dawn
Tłumaczenie: Zbigniew Królicki
Miejsce i rok wydania: Poznań 2003
Wydawca: Dom Wydawniczy REBIS
Pisałam
niedawno, że od opowiadanek wolę dłuższe teksty Asimova… cóż, mówiłam i mam. Roboty
z Planety Świtu dorwałam, przeżułam i zatriumfowałam. Czyta się tę
powieść błyskawicznie, a sama historia praktycznie bez ustanku trzyma czytelnika
w napięciu. Z czasem człowiek uświadamia sobie coraz wyraźniej, że każde słowo,
które pada w tekście, może być właśnie tym
słowem – słowem, które będzie leżało u podstaw rozwiązania zagadki. Ale na nic
się zda ta paranoja, bo nie sposób wyłapać wszystkiego.
Roboty… to, tak jak Pozytonowy detektyw oraz Nagie
Słońce, kryminał – znów obserwujemy losy policjanta Elijaha Baleya, któremu w śledztwie pomaga niezwykły, humanoidalny
robot – R. Daneel Olivaw.
Bohaterowie zdążyli już przyzwyczaić czytelnika do tego, że ukrywają dużo
więcej niż mówią i że nigdy się nie poddadzą – i w Robotach… się nie zawiedziemy. To kolejna zamotana zagadka, kolejny
trup i wiele, wiele chwil zwątpienia: bo cóż może poradzić biedny detektyw,
skoro zostaje wezwany na obcą planetę, by znaleźć mordercę, który właściwie
wcale nie jest mordercą, bo ofiara nie była człowiekiem, a przy tym osoba,
która naszego bohatera wezwała na Aurorę i która zapewnia wszystkich o swojej
niewinności, jednocześnie nieustannie podkreśla, że była totalnie jedyną istotą
na całej planecie, zdolną dokonać tego… hmm… powiedzmy, że wykroczenia?
A tak właśnie
jest. Właściwie Baley mógłby odpuścić sobie całą sprawę, gdyby nie fakt, że od
jego sukcesu zależą losy nie tylko doktora Fastolfe’a, ale też samego Elijaha,
a także Ziemi, Przestrzeniowców i, tak właściwie, całej galaktyki. Ot, takie
tam…
Dodatkowo, oprócz
doskonałego R. Daneela, czytelnik pozna kolejnego przefajnego robota: Giskarda Reventlova. Giskard nie jest
robotem humanoidalnym (czyli: widać po nim, że jest robotem – jest z metalu),
to model starszy od R. Daneela, ale często okazuje się, że ta jego prostota
wiele spraw ułatwia.
No i wróci Gladia, obecnie Gladia Solaria, której
policzka Baley dotknął pod koniec poprzedniego tomu cyklu.
Kolejny raz
muszę pochwalić Asimova za bohaterów: ci, których czytelnik już miał okazję
poznać, trzymają poziom i nie rozczarowują. Cały szereg postaci, które
pojawiają się po raz pierwszy, również robią dobre wrażenie. Fajne jest to, że –
choć zasadniczo mamy podział na bohaterów pozytywnych i negatywnych – jest on
dość zaplątany dzięki specyfice poprowadzenia całej historii: postacie
poznajemy z wielu punktów widzenia, w czasie kolejnych przesłuchań dokonywanych
przez Baleya. I tak kiedy już przekonujemy się, że ten doktor Fastolfe to
bardzo poczciwy i rozsądny człek, na scenę wchodzi jego córka, Vasilia Aliena. I czytelnik zaczyna się
poważnie zastanawiać. Najgorsze jest to, że generalnie niemal wszyscy mówią
prawdę. Tylko te prawdy wzajemnie się wykluczają i Baley, a z nim czytelnik,
musi sam dojść do tego, którą uzna za tę najprawdziwszą.
W dodatku, mimo
wszystkich tych problemów, bohaterowie przejawiają sporo humoru – nawet jeśli
czasem nieco cynicznego czy ponurego. Nawet jeśli to niezamierzony efekt –
szczególnie w przypadku robotów. Ot, na przykład pojmowanie wtrącanych metafor
i romantyzm w wykonaniu R. Daneela albo „dlaczego nie należy rzucać
górnolotnymi cytatami w obecności robota”:
– Mimo to, Daneelu, będę mówił „zabić”. Jander Panell został zabity.– Jaki wpływ na przedmiot może mieć określenie, które go dotyczy?– „Róża, jakkolwiek ją zwać, pachnie równie słodko”. Nieprawdaż, Daneelu?Robot zamilkł, po czym odrzekł:– Nie jestem pewien, co ma do tego zapach róż, ale jeśli ziemska róża jest tym popularnym kwiatem zwanym różą na Aurorze i jeżeli przez zapach rozumiesz pewną cechę, którą ludzkie istoty mogą wykryć, wyczuć lub zmierzyć, to na pewno określenie róży inną kombinacją dźwięków wcale nie wpłynie na jej zapach i inne właściwości.
Elijaha z kolei
kupuję za coś wręcz odwrotnego: za jego całkowitą… człowieczość. Jest ludzki,
ma swoje lęki, lepsze i gorsze chwile, bywa zirytowany, humor z nim związany
może i bywa momentami rynsztokowy, ale właściwie: czemu by nie?
Zirytowany ruszył w kierunku miejsca, gdzie uprzednio widział półprzezroczyste drzwi. Idąc powoli wzdłuż ściany i obijając się o różne wystające przedmioty, wreszcie je odnalazł.W końcu oddał mocz do czegoś, co wyglądało jak mały stawek, który zdawał się nie przyjmować strumienia płynu. Baley był pewny, że celuje dokładnie do tego czegoś, co brał za urynał, więc powiedział sobie, że jeśli korzysta z niewłaściwego urządzenia lub źle mierzy, to nie jego wina.
Nawet postacie
poboczne mają świetne momenty – jak choćby absztyfikant Gladii, Santirix Gremionis:
– Wszystko można projektować – na tym polega mój zawód. Oczywiście, można posunąć się za daleko. Na planecie Pallas brody i wąsy są bardzo popularne, ale niestety powszechną praktyką jest farbowanie ich na rozmaite kolory. Każdy włos jest osobno barwiony, co daje dziwaczną mieszaninę. Kolory z czasem się zmieniają, jednak i tak jest to lepsze niż całkowity brak zarostu. Nie ma niczego mniej atrakcyjnego od pustyni na twarzy.
W tym miejscu
pragnę zwrócić uwagę wszystkim panom: Gremionis może i był tylko fryzjerem, ale
wiedział, co mówi!
Ale skończę już
z cytatami może… Choć nie ukrywam, że wynotowałam ich całkiem sporo.
Oprócz
bohaterów, mamy oczywiście wizję. Wizję bardzo odległej przyszłości, która
obejmuje wspólną egzystencję ludzi i robotów. Mamy szereg pytań: czy ta
egzystencja jest możliwa? Czy jest wskazana? Mamy też ciąg dalszy w stosunku do
opowiadań, bah!, są bezpośrednie
odwołania do niektórych z nich – co zresztą ogromnie mnie ucieszyło i
uświadomiło mi, że nie czytałam Świata
robotów tak zupełnie bez sensu.
Szczególnie
interesującą dla mnie kwestią były same roboty – i nie ukrywam, że przede
wszystkim sam R. Daneel. Sporo miejsca Asimov poświęcił kwestii uczuć robotów –
czy odczuwają radość, przywiązanie – czy fakt, że zostały zaprogramowane przez
człowieka, w jakikolwiek sposób umniejsza wartość ich emocji? Czy zmiany stanu
pozytonów u robotów nie są pełnoprawnym odpowiednikiem zmian stanu neuronów u
człowieka? Są jakby próby skonfrontowania Praw Robotyki z jakimiś prawami ludzi
– bo przecież ludzie też muszą podlegać jakimś prawom… prawda…?
Jeśli mam
rzucać jakimiś zastrzeżeniami, to będzie to chyba seks. To znaczy nie sam w
sobie, bo generalnie pojawienie się tego tematu w powieści jest w pełni
uzasadnione i sensowne, w dodatku dość istotne dla fabuły. Ale pod koniec
książki nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest tego za dużo – przy czym nie
chodzi mi o szczucie cycem, tylko o rozmawianie o seksie. Bo sceny akurat są mocno wyważone… no,
powiedzmy – poza momentem, kiedy jedna strona w trakcie akcji nuci sobie
piosenkę, a druga cieszy się, że znów jest niemowlęciem. Trochę tego nie
ogarnęłam, ale panie Asimov: to było bardzo, bardzo złe. Truly. Ale wracając do rozmów: tego ględzenia jest tak dużo, tego
pąsowienia i splatania rąk na podołku, że czytelnik zaczyna się niecierpliwić –
bo przecież chciał czytać o robotach i morderstwie. Jakby chciał poradnika matrymonialnego,
wybrałby raczej inną lekturę. Tymczasem siada całe napięcie i końcówka nieco
się przez to rozmemłała.
Ale poza tym –
rewelacja. Trzeci tom cyklu w żaden sposób nie rozczarowuje, oferuje
czytelnikowi wciągającą intrygę, świetnie zarysowane dylematy odległej
przyszłości, kolejną wizję społeczeństwa (oprócz znanych już społeczeństw Ziemi
i Solarii), a także świetnych bohaterów i niezbyt wysokich lotów humor w
najlepszym wydaniu. Fraa approves.
Ma się rozumieć, notka popełniona w ramach wyzwania czytelniczego "Eksplorując nieznane".
– I jak się pan czuje, panie Baley?
– Jeżeli chodzi panu o przebywanie poza
domem, to całkiem o tym zapomniałem. Natomiast jeśli ma pan na myśli nasz
problem, to jestem tak bliski poddania się jak tylko można, nie wkładając przy
tym głowy do ultradźwiękowej komory homogenizującej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz