czwartek, 8 listopada 2018

Zagłada, kosmici i wojna: "Fantazmaty. Tom II"

(źródło)

Autor: praca zbiorowa, pod red. Dawida Wiktorskiego
Tytuł: Fantazmaty. Tom II
Miejsce i rok wydania: Kraków 2018
Wydawca: Fantazmaty

Jak łatwo zauważyć, sporo ostatnimi czasy u mnie antologii - cóż zrobić, akurat mamy jakiś taki czas obfitości. Dopiero co sekcja literacka ŚKFu pokazała światu świetną antologię „Skafander i melonik”, niedługo po tym miłośnicy fantastyki mogli przeczytać bardzo dobre „Fantazmaty”, a po nich - również nierozczarowujący - zbiór opowiadań Marcina Rusnaka. A teraz dostaliśmy drugi tom „Fantazmatów”. I, co oznajmiam z prawdziwą przyjemnością, również jest dobrze. To naprawdę niesamowite, że w tym całym szeregu antologii tak naprawdę nie ma takiej, o której mogłabym powiedzieć, że jest słaba. Oczywiście, nie wszystkie opowiadania przypadły mi do gustu, ale to już taka specyfika antologii w ogóle.
Ale do rzeczy.

Drugi tom „Fantazmatów” to dwadzieścia opowiadań mniej i bardziej początkujących autorów, którzy przeciągają czytelnika przez bardzo szerokie spektrum światów, gatunków i nastrojów. To zresztą samo w sobie można poczytywać zarówno na plus, jak i na minus antologii, w zależności od gustu. Ja osobiście jestem zdania, że bardziej mi podchodzą zbiory tekstów mających jakiś wspólny mianownik - przy antologiach takich jak „Fantazmaty” najzwyczajniej w świecie mam kłopot z tymi przeskokami: raz czytam klimatyczną baśń, by zaraz potem rzuciło mną w postapo, a potem w urban fantasy z autentyczną historią w tle. A ja lubię zanurzyć się w klimacie opowieści i przez pewien czas w nim pozostać. Ale cóż, od tego bądź co bądź są powieści.

Gdybym miała w jak największym skrócie opisać swoje odczucia względem drugiego tomu „Fantazmatów”, to nasuwa mi się chyba to, że zdecydowanie bardziej przemówiły do mnie teksty z gatunku postapo niż na przykład fantasy. Ale to taki moment, w którym chyba uświadamiam sobie, że po prostu gdzieś w międzyczasie przestałam gustować w fantasy. Dlatego też otwierającą zbiór „Baśń o Łowcy”  Marcina Monia wspominam jako rzecz mocno intersującą: w moich oczach to coś w rodzaju postapo właśnie, albo raczej post-postapo. Z istotą, którą trudno pojąć ograniczonym ludzkim umysłem, i z tkwiącą gdzieś w tym myślą, która trafia bardzo w mój gust: sensem istnienia tytułowego Łowcy jest... no cóż, właśnie to: bycie Łowcą. Autor ładnie kreśli jego obcość, a jednocześnie czytelnie przedstawia myśli i emocje towarzyszące bohaterowi. Zdecydowanie dobre otwarcie antologii.

W ogóle chciałabym uniknąć omawiania punkt po punkcie kolejnych tytułów, dlatego też spróbuję je pogrupować: na pierwszy ogień wspomnę o tych, które przemówiły do mnie najmniej. Akurat, wbrew temu, co napisałam wyżej, nie jest to fantasy. Mój dylemat dotyczy opowiadań splatających fantastykę z historią. Namierzyłam w całej antologii trzy takie teksty: Rękojeść z masy perłowej Macieja Musialika, Dziewczyny-maliny Rafała Cuprjaka i Dziewczyna z chlebem Michała Studniarka. Właściwie każdy z tych tekstów jest sprawnie napisany i trudno mi zarzucić im jakiś konkret – poza tym, że są… cóż, emocjonalnie blade. A w mojej opinii zdecydowanie nie powinny takie być, skoro dotykają problematyki obozów zagłady, getta czy bombardowania Warszawy. Może to za ciężkie tematy, żeby wrzucać je między antologię opowiadań fantastycznych. Może czytelnik bez odpowiedniego „nastrojenia” nie odbierze tego jak należy. W każdym razie coś tu nie do końca zagrało. A może to tylko ja.

Innym rodzajem opowiadań są teksty w klimacie ludowych baśni. I te już radzą sobie bez porównania lepiej: Bajka o głupim Jasiu Anny Grzanek oraz Zofia i korzenie Anny Karnickiej są wprawdzie zupełnie różne i utrzymane w odmiennych stylach, niemniej przy obu miałam wrażenie, że zagłębiam się w jakiś lokalny folklor i magię istniejącą gdzieś tuż pod powierzchnią normalnego życia na wsi. Oba opowiadania mają świetny, nierzeczywisty nastrój i bohaterów, do których łatwo się przywiązać, którzy intrygują i każą czytać dalej.

Przyjemną lekturę, choć nie pozostawiającą we mnie większego sentymentu, stanowią opowiadania spod znaku szeroko pojętego fantasy. Mamy tutaj różne jego oblicza: będzie trochę i o wojnie, i o przeznaczeniu, i o magii, bohaterowie będą młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety, ludzie i nieludzie. Trzeba przyznać „Fantazmatom”, że zdecydowanie uniknęły jakiejkolwiek powtarzalności i każde z opowiadań jest jedyne w swoim rodzaju: czy to Iskra z Edry Marii Zdybskiej, czy Ciemność i lustro Artura Laisena, Nagroda wojownika Sylwii Finklińskiej albo Zdrada w Schiverheim Łukasza Trykowskiego. Wszystkie są na swój sposób dobre, choć to po prostu nie moja stylistyka. No i muszę przyznać, że Iskra z Edry jest mocno przewidywalna, a bohaterowie wydają mi się nieprzyjemnie sztampowi. Co w niczym nie umniejsza temu, że pustynny klimat jest fajnie, dosadnie nakreślony, a i nie mogę nie wspomnieć o tym, że ekwirachny absolutnie FTW.

Jak mówiłam, ta antologia to dwadzieścia opowiadań. Nie wspomnę o każdym z nich, ale chcę wspomnieć o tych, które zrobiły na mnie szczególnie dobre wrażenie: w większości będą to kosmosy i postapokalipsa.
Dom Anny Hrycyszyn, miałam okazję przeczytać już wcześniej. Co w niczym mi nie przeszkodziło spotkać się z nim ponownie: to bardzo sprawnie napisana, rzetelnie dopracowana historia, bardzo w stylu autorki. Mamy więc kosmosy, bohaterkę, która jest po prostu postacią, bez potrzeby udowadniania światu, że jest żeńską postacią, no i emocje. Dużo emocji. Mimo że czytając mocno odczuwa się, że to sci-fi z całym dobrodziejstwem inwentarza, to właśnie one wybijają się na pierwszy plan. A sam pomysł Szczęściarzy ogromnie mi się podoba - to zresztą jest tylko jeszcze jedna cecha pisania tej autorki: w stosunkowo krótkim tekście nakreśla koncepcję, która intryguje i każe wyczekiwać, czy może kiedyś jeszcze coś na ten temat zostanie napisane...? (na ciebie patrzę, Fiksie)
Dużym i niesamowicie pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie Budzenie zmarłych Filipa Laskowskiego. Początkowo opowiadanie wydawało mi się dość sztampową postapokalipsą, ale im dalej w las, tym lepiej to wszystko wyglądało, a ostatecznie to jeden z najlepiej przeze mnie wspominanych tekstów w tej antologii. Pozytywne wrażenie budzi już od momentu, w którym czytelnik zaczyna widzieć, jak fajnie i drobiazgowo jest opracowany świat, w którym rozgrywa się akcja. Podczas lektury zaczyna się wierzyć w społeczeństwo zamieszkujące bunkier, wykształconą tam strukturę i obyczaje. No i to, co do mnie szczególnie przemawia, to oczywiście Josipowie - i to nie sam fakt, że istnieją tam ludzie zajmujący się tym, czym się zajmują, tylko właśnie fakt, że Mateusz nazywa ich Josipami. Że widzi w nich Josipów. To drobiazg, ale niesamowicie mnie urzekł. Może nawet bardziej niż sama historia Mateusza i jego przemiana - tutaj mamy, tak myślę, sięgnięcie po dość klasyczny motyw, choć bardzo zgrabnie zaprezentowany. Ach, no i jeszcze krótki wątek ojca Balabanowa - krótki, ale dobry i emocjonalny.
Jam Jest Michała J. Sobocińskiego początkowo sprawia wrażenie głównie zabawy zaimkami i paroma innymi słówkami - i nie ukrywam, że przez moment myślałam, iż tak właśnie będzie do końca. Tymczasem opowieść szybko skręca w stronę poruszającej historii o izolacji, osamotnieniu i odmienności, która to historia wcale nie kończy się tak, jak początkowo myślałam. Jedno z moich ulubionych opowiadań, żeby było zabawniej - znów postapo, co generalnie daje mi do myślenia, że postapokalipsa w rodzimej literaturze ma się wcale nieźle i na szczęście nasi autorzy z powodzeniem wyrywają się z banalnych ram Metra 2033 czy innej „Fabrycznej Zony”.

Z innych opowiadań, które wywarły na mnie jak najlepsze wrażenie, mamy jeszcze tekst zamykający antologię, czyli Incydent helenowski Tomasza Krzywika – chociaż z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że to w gruncie rzeczy fanfik Lovecrafta. Co zresztą daje mi do myślenia: czy był niedawno jakiś konkurs na opowiadanie Lovecraftowskie? Wszak w zbiorze opowiadań Marcina Rusnaka też mieliśmy sięgnięcie po te klimaty. Tym razem zdecydowanie mocniej widać inspirację - pojawia się nie tylko Przedwieczny, ale i cały styl bardzo wyraźnie czerpie od Samotnika z Providence. Co jest z jednej strony super fajne, bo autor naprawdę sprawnie naśladuje wielkiego klasyka, z drugiej jednak - cóż, ewidentnie styl Lovecrafta wmiksowany we współczesną prozę nie ma racji bytu. Mimo że Tomasz Krzywik zrobił to najlepiej jak się dało, narrator i tak raz po raz wypadał dziwacznie i pretensjonalnie, czasem wręcz te wspaniałe słowa typu „bluźnierczy” czy „odrażający” zdawały mi się zupełnie nieadekwatne do opisywanej sytuacji. Inna sprawa, że opowiadanie z czasem nabiera coraz więcej lovecraftowskich rumieńców i coraz mocniej wciąga, kończąc zdecydowanie na moim małym podium.

To dobra antologia - co zresztą już nie zaskakuje, bo Fantazmaty ogólnie zdają się trzymać poziom. Jak wspomniałam, nie każde opowiadanie mnie urzekło, ale myślę, że w tym przypadku dochodzą do głosu już głównie osobiste gusta czytelników, niż rzeczywiste mankamenty samych tekstów. Te, w moim odczuciu, są bez wyjątku dobrze napisane. Nie miałam baboli do czepiania się, nie chciało mi się zgrzytać zębami nad nieumiejętnie zarysowanym światem czy niedorobioną postacią. Wszystko wydaje się takie, jakie być powinno, choć nie zawsze to „powinno” równa się „jak akurat ja lubię”. Tak czy owak, antologia zdecydowanie warta polecenia.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...