(źródło) |
A dzisiaj to tak z
zaskoczenia trochę. Bo właściwie rano nie miałam żadnych wielkich planów – ot,
weekend jakich wiele. A potem popatrzyłam na pulpit, zajrzałam na konto na GOGu
i zauważyłam, że hej, mam kupione 66 gier i w większość z nich nawet jeszcze
nie próbowałam grać. No to sobie zainstalowałam Beholdera. I odpaliłam – tak na chwilę.
A potem była
pierwsza w nocy.
Ta gra jest lepsza,
niż się spodziewałam. Przede wszystkim, błyskawicznie wciąga i budzi emocje –
czy to przez mroczną kolorystykę i minimalistyczne, kreskówkowe przedstawienie
postaci (podobna stylówa jak w Limbo),
czy przez nieustanną atmosferę osaczenia i kontroli. Grunt, że kiedy przybyłam
do kamienicy z rodziną, by objąć stanowisko nadzorcy, byłam nastawiona dość
neutralnie. A tam się natychmiast zaczęło dziać: w jednym mieszkaniu narkotyki,
w drugim broń, w trzecim nielegalnie czytają, w czwartym handel kradzionymi konserwami…
Z drugiej strony jednak, tu ofiara przemocy domowej, tam ktoś chce zakończyć
wojnę, a w jeszcze innym mieszkaniu nie wydam przecież kogoś, kto uratował
życie mojej córce, prawda? Ogółem: na bogato. A, jak wspomniałam, nasz nadzorca
ma rodzinę. Syn z problemami na uniwerku, córeczka słabego zdrowia, a połowica
a to chce na rachunki, a to na zakupy, a to na leczenie dzieci, a farelka, a
jak się nie sprężymy, to nam wszyscy umrą.
I nie przeczę, za
pierwszym razem rodzina wymarła mi dość szybko. Co też miało swoje dobre strony
– poniekąd. To znaczy: pozwoliło grać trochę inaczej. I to wyszło mi właściwie całkiem
naturalnie: zaczęłam od bycia nadzorcą, który chciał wszystkim pomóc. W wyniku
moich usiłowań straciłam rodzinę. Chyba oczywiste, że zostałam zgorzkniałym,
szpiegującym lokatorów paskudem, który jak tylko coś na kogoś znalazł, to od
razu leciał pisać raport dla ministerstwa? Serio – to nie było kalkulowane. W
tej grze leciałam po prostu za realnymi emocjami. I te emocje się pojawiły: „A,
szuje jedne, moja żona i dzieci nie żyją? To wy też!”.
Za drugim
podejściem sprawy potoczyły się inaczej, bo i grałam od początku ostrożniej.
Udało mi się uratować rodzinę. A także parę osób, które pogrążyłam w
poprzedniej rozgrywce. Kurde, udało mi się nawet zapobiec wieloletniej wojnie i
zaprowadzić pokój na świecie!
screen z gry |
Ale po kolei może…
W grze Beholder wcielamy się w nadzorcę
kamienicy, który przybywa ze swoją rodziną w miejsce… cóż, innego nadzorcy,
którego właśnie wynoszą w kajdankach. Do naszych obowiązków będzie należało
utrzymywanie porządku w budynku, zgłaszanie władzom wszelkich dostrzeżonych
naruszeń prawa, a także dbanie o rodzinę. Czasu mamy nie aż tak wiele, bo w
którymś momencie dostajemy informację o tym, że zbliża się ministerialna
inspekcja – rozgrywka zaś kończy się, kiedy do wspomnianej inspekcji wreszcie
dojdzie.
Ale w tym czasie,
który nam dano, możemy robić… cóż, właściwie wszystko. Gra ma milion wyjść z
każdej sytuacji. A każda nasza decyzja będzie miała bliższe i dalsze
konsekwencje, czasem nie do przewidzenia. Dlatego parę razy wczytywałam się z
dość odległych zapisów, bo bywało, że akurat na jakimś lokatorze mi bardziej
zależało z tych czy innych względów.
Zapisywania co
prawda nie ma innego niż autosave, ale tym razem jest to autosave bardzo
przyjemny, bo zapisuje stan rozgrywki za każdym razem w nowym slocie, więc
jeśli chcemy wczytać, mamy do dyspozycji praktycznie całą dotychczasową
historię gry.
screen z gry |
Zabrałam się za to
pisanie kompletnie bez przemyślenia tematu, dlatego teraz się trochę
zawiesiłam, co właściwie mam jeszcze do powiedzenia…
Bo naprawdę, to co
mnie urzekło, to liczba rozgałęzień fabuły i mnogość wyborów, która prowadzi do
nie wiem ilu zakończeń. Rozegrałam Beholdera
dwa razy, oczywiście wczytując się w każdej rozgrywce dość gęsto, i w tym
czasie załapałam się na jakieś sześć zakończeń. A patrzę sobie na listę
nieodkrytych osiągnięć na GOG Galaxy i jestem totalnie przerażona myślą, ile
tych zakończeń jeszcze mnie czeka.
Beholder
jest trochę jak pasjans: niby już znamy zasady, ale układamy raz za razem, bo
przecież kart jest dużo i za każdym podejściem rozgrywka toczy się inaczej –
praktycznie trudno o dwa identyczne układy. Jasne, było trochę łatwiej, skoro
już wiedziałam, że ten a ten związek się nie uda, a tamten lokator to szpieg,
ale wciąż pozostało mnóstwo zmiennych, dzięki którym niespodzianka goniła
niespodziankę.
Tylko ten mój
nieszczęsny syn… durny, durny syn, którego straciłam za pierwszym razem, a za
drugim utknął w Borei Północnej, chociaż wyraźnie mu mówiłam, że skoro chce
uciekać, to niech ucieka do Borei Południowej. Ale nie, on oczywiście wiedział
lepiej, głupi gówniarz…
screen z gry |
Cóż więcej?
Spolszczenie jest wcale fajniutkie. Może narrator jakoś dupy nie urywa, ale
napisy są albo pozbawione błędów, albo po prostu ja akurat niczego nie
zauważyłam. A żarty naprawdę dają radę i w tej mrocznej, przygnębiającej, orwellowskiej
(akcja dzieje się w roku 1984 – przypadek?) atmosferze bywały momenty, kiedy
się całkiem serdecznie uśmiałam.
Beholder
mnie wciągnął i zauroczył. Bardzo, bardzo wszystkim polecam. Przetestujcie
swoje kręgosłupy moralne, weźcie odpowiedzialność za podejmowane decyzje.
Sprawdźcie się w totalitarnym systemie – będziecie marionetkami Ministerstwa
Porządku, czy dołączycie do rewolucjonistów? Czyje dobro wybierzecie? Kogo
skażecie na niechybną śmierć i jak będziecie to przed sobą usprawiedliwiać?
Fraa poleca. 10/10.
– Podobno są plany połączenia Ministerstwa Gospodarki Rolnej
z Ministerstwem Kultury.
– Jak się będzie nazywało?
– Ministerstwo Kultury Rolnej. Będą zajmować się
organizowaniem patriotycznych koncertów na polach. Podobno festiwal „Buraczana
Ojczyzna” i sztuka „Patrioci jedzą rzodkiew” cieszą się ogromną popularnością.
Może spróbuję :) Jeszcze zobaczę ;-)
OdpowiedzUsuńNazwa "Beholder" nieodmiennie kojarzy mi się ze staroszkolnymi RPGami. A z kolei totalitaryzm od razu przywiódł mi na myśl "Papers, please", które mocno polecam.
OdpowiedzUsuńHmm. Brzmi ciekawie to Papers, please, jak sobie o tym czytam. :D A Beholder mi się do tej pory kojarzył z takimi potworami w HoMM III, ale cóż - to się zmieniło. :3
Usuń