W
zeszłym roku chwaliłam się na blogasie, ileż to rzeczy podczas urlopu udało mi
się przeczytać i/lub obejrzeć.
W
tym roku tego nie zrobię.
Przyczyna
jest banalna: nie przeczytałam ani nie obejrzałam nic a nic. To znaczy dobrze,
jeśli chodzi o oglądanie, to trochę kłamię, ponieważ wieczorami robiłam sobie
powtórkę z Ricka i Morty’ego, a czasem oglądałam, jak magicy próbują oszukać
Penna i Tellera, ale zdaje się, że nie obejrzałam ani jednego samodzielnego
filmu, więc nie będę o tym pisać. To znaczy koniec końców pewnie będę, ale
raczej w osobnych notkach.
A
nie czytałam, bo prawdę mówiąc, większość chwil wolnych od uprawiania turystyki
spędzałam na pracy twórczej.
W
tym roku będzie więc bardziej turystyczno-wspominkowo. Czujcie się ostrzeżeni,
Wy, którzy tu weszliście.
Po
pierwsze: gospodarstwo agroturystyczne w Borzysławiu jest bardzo fajne, tylko
trzeba wiedzieć, że tak naprawdę jest w Stawnie. Ale to chyba jedyne takie miejsce
we wsi i okolicach, więc lokalsi w razie czego bez problemu wskażą drogę („musicie
jechać aż do wsi, tam przy krzyżu w prawo i do końca drogą”). Pokoje niedrogie
i można tam gościć z piesami (choć nie wiem, czy gospodarze nie zmienią zdania
po tym, jak spektakularnie Vist zakłaczył pokój i korytarz…). No i
najważniejsze: mieliśmy małpę w naszym ogrodzie. Serio. Tam jest duży, ładny
ogród, gdzie można się wyczilować. I była też małpa. Vist za bardzo nie
wiedział, co to za dziwaczny pies, więc po pierwszym szoku ją oszczekał. Małpa
z kolei za bardzo nie wiedziała, czemu toto tak hałasuje. Z tego co
zrozumiałam, małpa pracowała w znajdującym się w gospodarstwie salonie
fryzjerskim. Podejrzewam, że iskała klientki albo coś takiego. Nie wiem, nie
odważyłam się sprawdzić.
Zamek Drahim - w nadziei na obiad. |
Po
drugie: zwiedzanie.
Zachodniopomorskie
budziło we mnie pewne obawy. Bazowały głównie na tym, że w Wolińskim Parku
Narodowym jest całkowity zakaz wstępu z psami – no i jakoś ten zakaz
rozciągnęłam sobie radośnie na całe województwo. Tymczasem nic bardziej
mylnego, a niektóre miejsca wręcz mocno mnie zaskoczyły, kiedy w odpowiedzi na
pytanie o zwierzęta słyszałam „tak, oczywiście, że można z pieskiem”.
Tak
właśnie było przy okazji Podziemnego
Miasta Wolin – atrakcji mieszczącej się na obrzeżach Świnoujścia. Jest to podziemna
sieć schronów i korytarzy początkowo służących Kriegsmarine, po wojnie
przebudowanych na potrzeby Polaków. Wnętrza są całkowicie wyposażone, a
historie i plany związane z miejscem bardzo interesujące (dla mnie najlepsze
było na końcu, czyli zimnowojenne opowieści) – jedyny zarzut, jaki mam, to że
zwiedzanie odbywa się w ekspresowym tempie. To znaczy żeby nie było: i tak to
zajmuje dwie godziny. Ale brakowało mi paru chwil postoju, żeby człowiek
zdjęcia cyknął czy coś – wszystkie foty robiłam praktycznie w biegu. Odrobinę
czasu dostaliśmy dopiero na samym końcu, kiedy znaleźliśmy się w głównym
schronie dowództwa.
Tu
taka uwaga: co prawda nie zdążyliśmy obczaić miejsca sami, ale podejrzewam, że
jeśli chodzi o Fort Gerharda, to również nie byłoby problemu z psem – oba miejsca
są filiami Muzeum Obrony Wybrzeża, podlegają więc pewnie tym samym regulaminom.
A skoro do bunkra można wprowadzić psa, to na łażenie naziemne, pod chmurką,
chyba tym bardziej.
A tu groby megalityczne, których nie udało nam się znaleźć. Jestem przekonana, że okoliczni chłopi rozebrali je i przerobili na stodoły. |
Jadąc
do Świnoujścia, warto oczywiście zajrzeć do skansenu Słowian i Wikingów – przyjemne miejsce, można powchodzić
do chałup z krowiego łajna i obmacać czaszkę konia. A także wydać mnóstwo
pieniędzy na różne mediewalne gadżety, typu noże, miody, miski, czapki i tak
dalej. Zwiedzając warto mieć przy sobie gotówkę i woreczki na psie odchody.
Z
psem można także odwiedzić inny skansen, Sławogród
w Czaplinku. Jest to obiekt sporo mniejszy od tego wolińskiego, a zwiedzanie
odbywa się z przewodnikiem, jakkolwiek po obejściu wszystkich chałup nie ma
przeciwwskazań, żeby sobie później nie połazić samemu celem obfotografowania
czy lepszego przyjrzenia się czemuś. Dodatkowo na terenie skansenu od paru
miesięcy znajdują się dwie repliki dłubanek, które znaleziono na dnie jeziora
Drawsko, kiedy próbowano znaleźć ponoć tam zatopionego U-boota.
Nieopodal
Sławogrodu (kwestia pięciu kilometrów) mamy zamek Drahim. Ludzie trochę na niego narzekają, że niszczeje, że
kicz, że cośtam – ja bez skrępowania się przyznaję: niesamowicie mi się ten
zamek podobał. Tak, rzeczywiście mógłby być bardziej odpicowany. Co,
przypuszczam, wiązałoby się z poniesieniem kosztów, na co zwyczajnie może nie
być stać właściciela. Oczywiście, to moja teoria – kto wie, może inni mają rację i właściciel ma zwyczajnie
wywalone. Nie wiem. Ale nie lubię rzucać oskarżeń, kiedy nie wiem. Tak czy
owak: zamek nieduży, ale bardzo… interaktywny. Wszystko można pomacać, poruszyć,
przymierzyć i dostać zawału przy otwieraniu skrzyni. Jeśli Wasz wewnętrzny
siedmiolatek jara się takimi rzeczami, Drahim będzie rajem. Rajem, do którego
można wejść z psem.
Króliś rusza na podbój "Jeziora Tajemnic" - Drawska. |
Jeśli
niestraszne Wam komary, które mają fetysz OFF-a i innych repelentów, można
zawsze iść na spacer z psem do lasu. Na przykład takiego w Nowym Czarnowie,
gdzie mieści się też dość słynny Krzywy
Las. Muszę tylko lojalnie uprzedzić: „Krzywy Las” to w istocie dość szumna
nazwa. Użyłabym tu raczej określenia „Krzywy Zagajnik” albo „Tuzin Krzywych
Drzew”. Niemniej, choć jest to raczej niewielki obszar, i tak wygląda
interesująco i budzi ciekawość, po jaką cholerę te drzewa są takie jakie są.
Uprzedzić
natomiast muszę przed pochopnym wykorzystywaniem tego, że gdzieś można wejść z
psem. My w ten sposób radośnie wbiliśmy z Vistem do Muzeum Kamieni w Kamieniu Pomorskim. Nie pomyśleliśmy jakoś o tym,
że muzeum będzie w istocie sześciopiętrową klatką schodową ze schodami na tyle
wąskimi i stromymi, że pies o gabarytach i proporcjach mniej-więcej corgi (ok, kapkę
większy) sobie na nich po prostu nie poradzi i będzie trzeba go wnieść i
znieść, stresując zarówno siebie, jak i jego. Muzeum jako takie jest ciekawe i
w ogóle to fajnie, że jest przyjazne zwierzakom. Jakby mieć malutkiego pieska,
którego bez problemu można wziąć pod pachę, to w porządku. Jakby mieć na tyle
dużego, że sam sobie poradzi na schodach, to też super. U nas po prostu padło
na opcję pośrednią i wyszło na to, że Ulv przez prawie całe oglądanie kamieni
trzymał w ramionach piętnaście kilo włochatej miłości.
To
taki pakiet najfajniejszych, moim zdaniem, rzeczy, które Vist odwiedził w tym
roku. Jak coś: Fraa poleca.
Vist
też poleci, jeśli dostanie za to ciasteczko.
Ruiny w Trzęsaczu. Z niektórych stron bardzo malowniczo się prezentują. |
Vist poleci też za ciasteczkiem. Poleci też za gwiżdżącymi za nim ludźmi(zdrajca!).
OdpowiedzUsuńA tym wakacjom przyznałbym odznakę zaskoczenia. Bo co trochę coś mnie zaskakiwało. Że małpa łazi po ogrodzie, że lis nam pozuje do zdjęcia, że Borzysław to w sumie Stawno, że drogę przez czyjeś garaże GPS uznał za najlepszą i najszybszą, że ruiny w Trzęsaczu to nie są tak na odludziu jak się nam wydawało, że komary mają w dupie naturalne i roślinne repelenty, że z psem można było wejść wszędzie gdzie o to tylko spytaliśmy, że wciśnięta za ciąg ruder i garaży szopa to knajpka z najlepszą rybą w mieście, że Vist jest mocno onieśmielony w obecności konia, że - z braku lepszych opcji - w deszczową pogodę grzyby da się ususzyć na zasilaczu od laptopa.
Tak. :D W stu procentach tak. *lubi to*
Usuń