sobota, 8 lipca 2017

Śpiewające zwierzaki albo "Księga dżungli"

(źródło)
No co no? Księgą dżungli z 2016 r. w reżyserii Jona Favreau byłam zainteresowana od samego początku. To film z naprawdę fajną obsadą przecież! A ja ten tytuł zawsze lubiłam i za dzieciaka robiłam dżunglę plastikowym zwierzątkom na zielonym dywanie, i w ogóle. Teraz jak o tym myślę, to nie wiem, czego ja się spodziewałam – przecież Favreau to gościu odpowiedzialny między innymi za Kowbojów i obcych. I przyznam, że się trochę zaczynam obawiać The Orville, ale to nie zmienia faktu, że na pewno dam serialowi szansę.
Enyłej.

O czym jest Księga dżungli, każdy chyba wie, nie ma więc za bardzo sensu się zastanawiać nad tym, dlaczego u licha pantera podrzuciła małego człowieczka wilkom. Jak wspomniałam, film miał naprawdę świetną obsadę i to od niej zacznę: Bill Murray (!) jako Baloo, Ben Kingsley jako Bagheera, Idris Elba (!!) jako Shere Khan i Christopher Walken (!!!!!!!!) w roli króla Louie – serio: czego, kurde, chcieć więcej? W dodatku bardzo mi się podobało, jak twarze zwierząt są podobne do twarzy aktorów. Jeśli ktoś nawet nie rozpoznałby po głosie (co byłoby dość trudne, szczególnie w przypadku Murraya i Walkena), to w pyszczkach odbijała się cała fizjonomia człowieka podkładającego głos. Myślę, że w tym punkcie film musi niesamowicie tracić przy dubbingu.
Te postacie są fajne – dokładnie takie, jakie być powinny, jak się je pamięta z kreskówek. Za wyjątkiem Kaa (Scarlett Johansson), bo jestem całkowicie przekonana, że zarówno w filmie animowanym Disneya jak i w japońskim serialu (a wychowałam się nawet bardziej na tym animcu niż na klasycznej pełnometrażówce) wąż był samcem.
To, co w jakiś sposób mnie uderzyło, to że ta dżungla jest mocno kameralna: tak, są stada antylop, słoni czy małp (choć nie wiem, przykładowo antylopy kojarzą mi się mało dżunglowo… ale powiedzmy, że chodzi nam tu o dżunglę i okalające ją sawanny), jest stado wilków… całe jedno. A także: jeden misiek, jeden tygrys, jedna pantera. Serio: czy w scenie przy wodopoju są na ten przykład inne pantery? Jeśli chodzi o tygrysy, to przynajmniej w jednym momencie wspomina się, że Mowgli (Neel Sethi) jest ścigany nie przez jakiegoś tam tygrysa, tylko przez samego Shere Khana. Okej, czyli możemy zakładać, że w ogóle istnieją jakieś inne, nawet jeśli nigdy ich nie widzimy. A taki Bagheera to sprawia wrażenie ostatniego przedstawiciela gatunku.

(źródło)
No i najgorsza sprawa: śpiewanie. Z jakiegoś powodu twórcy uznali, że będzie dobrze, jak zwierzaki będą śpiewać. Spoko – w kreskówce to się sprawdza. Ale problemem najnowszej Księgi dżungli jest to, że nie jest kreskówką. Jest realistyczny. Zwierzęta wyglądają dokładnie tak, jak powinny wyglądać w naturze. Już dostatecznie dziwne było to, że gadały, no ale trudno byłoby to zrobić inaczej, więc dobra. Natomiast Bill Murray śpiewający jako Baloo był już rażąco słaby. I nie zrozumcie mnie źle, zawsze chętnie usłyszę, jak Christopher Walken robi u-u-u!, ale pod maską wielkiego orangutana – to było po prostu okropne. Do tej realistycznej oprawy wizualnej te głupoty kompletnie nie pasowały. Postaci rysowanej wybacza się jednak dużo więcej niż takiej, która chce uchodzić za realistyczną. Stąd też myślę sobie, że w ogóle robienie aktorskiej wersji Księgi dżungli to z gruntu fatalny pomysł.

Kolejnym problemem filmu jest sam Mowgli. Dobra, kompletnie go nie pamiętam z kreskówek (kamaaaaan, kto by się przejmował dzieciakiem – wiadomo, że to się oglądało dla zwierzątek!), ale tutaj mnie jednak mocno drażnił. Właściwie trudno mi mieć pretensje do młodego aktora, chyba robił dość nieźle to, co kazali mu robić. Ale ta postać to bardzo oczywista dama w opresji. Równie dobrze mogłaby go zagrać Mila Kunis. Jest po prostu przerzucany z kąta w kąt i co chwilę ratuje go inny mieszkaniec dżungli. Trochę jak Artema w Metrze 2033. Sam dzieciak właściwie nic takiego nie robi i trudno mi stwierdzić, dlaczego w ogóle wszyscy tak się wokół niego uwijają. Kurde, to tylko jeden dzieciak. Rozumiem jeszcze wilki, no bo dla nich to był syn (który tak na marginesie nie sprawiał wrażenia, jakby szczególnie tęsknił za rodziną po tym, jak ją opuścił). Baloo go wykorzystywał do zdobywania jedzenia, więc to w ogóle dość patologiczna relacja była jak dla mnie i nie bardzo kumam, czemu Baloo ostatecznie tak strasznie zaczął się dla dzieciaka poświęcić. Za ten miód? Serio? Bo przecież oprócz tego, to ja nie wiem, co niedźwiedź zobaczył w tym dzieciaku. A Bagheera? Czego chciał od niego Bagheera? Nie rozumiem tej postaci. Lubię, ale nie rozumiem.
(źródło)
Mowgli przez długi czas nic nie robi. Potem buduje parę rzeczy i to ma nam chyba powiedzieć, że jest sprytny. No… no dobra, jak na wilka to jest. Tyle tylko, że jest człowiekiem, więc w sumie trudno tu mówić o jakimś szczególnym sprycie. Robi to samo, co robili jaskiniowcy: zaczyna budować rzeczy.
A potem dostajemy rozwałkę. I to był chyba najgorszy moment. Bo film każe mi uwierzyć, że wszyscy nagle pokochają Mowgliego za uśmiercenie Shere Khana. Shere Khana, który tak naprawdę jedyne, czego chciał, to zabić Mowgliego. To nie był problem antylop, niedźwiedzi ani pancerników. W razie czego widziałam w tym filmie sporo zwierzaków, które spokojnie pozbyłyby się tygryska, gdyby za bardzo brykał (Ha! Widzieliście, co tu zrobiłam?). A więc tak: mamy niezależnych świadków, którzy nagle uwielbiają jakąś postać tylko dlatego, że ta postać wygrała w konfrontacji ze swoim – i tylko swoim – wrogiem. Jakby tego było mało, Mowgli przy tej okazji podpala dżunglę. Ale jakoś nikomu to nie przeszkadza. Bo co? Bo później pomoże ją ugasić? Kaman, nie byłoby potrzeby gaszenia, gdyby nie zaprószył ognia! To wszystko przypomina mi trochę Fantastyczną Czwórkę z 2005 r.: bohaterowie właściwie nic nie robią, a pod koniec zażegnują zagrożenie, które dotyczyło tak naprawdę tylko ich i które tak po prawdzie sami spowodowali. Ale hej, to superbohaterowie, z jakiegoś powodu tłum ich uwielbia.

Wychodzi mi, że może jestem za stara na ten film. Obejrzałam ze względu na kilku aktorów i pod tym względem się nie zawiodłam. Jeśli chodzi o całą resztę – uważam, że ten film jest głupkowatym niewypałem i szkoda na niego czasu. No, chyba że ktoś bardzo chce usłyszeć Walkenowo-małpie u-u-u!




– You're the man-cub who wants to stay in the jungle.
– How do you know that?

– Kid, I got ears. My ears got ears. Only I can protect you.

3 komentarze:

  1. żeby być ścisłym to popularny tytuł do ekranizacji pierwszy live film jest z 1942r z bardziej znanych masz też wersje z 1994r z Jason Scott Lee w latach 90 były jeszcze trzy filmy aktorskie xDD wersja z 1942 nawet całkiem fajna choćby dla tego że po planie zasuwały żywe zwierzaki (choć i wypchane także xD )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, nie wiedziałam. :) I w sumie bardzo mnie to dziwi - bo moim zdaniem to naprawdę słaby materiał na wersje live. Gadające zwierzaki w naturze wyglądają po prostu no... dziwnie. :/

      Usuń
    2. łap trailer do wersji 1942r na plus trzeba poczytać jej że aktor pochodził z indii więc tak mógł mowgli wyglądać ;p
      https://youtube.com/watch?v=7-yq-vb37Vg

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...