Autor: Janusz A. Zajdel
Tytuł: Cylinder van Troffa
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2013
Wydawca: Bookrage
Powoli bo
powoli, ale wreszcie zaczynam się zaprzyjaźniać z pozycjami nabytymi w ramach
kolejnych edycji Bookrage. W pierwszej kolejności, namówiona przez Ulva,
złapałam za Cylinder van Troffa. A zaraz
potem usunęłam powieść z czytnika, bo jestem debilem – czyli tym samym
straciłam wszystkie notatki z czytania. Czyli będę tworzyć bez żadnej podkładki.
Pierwsze, co
mnie uderzyło, to przeludnienie. Bardzo fajnie Cylinder… zagrał z Przestrzeni!
Przestrzeni!, ponieważ w obu tekstach autorzy poruszają problem
przeludnienia w nie aż tak odległej przyszłości. Jest to tym fajniejsze, że
obaj zupełnie inaczej się z tym rozprawiają: podczas gdy Harrison zaprezentował
religijne, bezmyślne i ledwie wiążące koniec z końcem społeczeństwo, które
gnieździ się w ogromnych miastach, w których nie istnieje coś takiego jak
prywatność, Zajdel poszedł inną stronę i poszukał rozwiązania w kosmosie: oto
ludzie, widząc, jaka czeka ich przyszłość, imali się różnych metod rozwiązania
problemu, a kiedy zawiodły, wybrali spośród siebie elitę, która wyemigrowała na
Księżyc, by tam przeczekać, aż wyginą ci „gorsi” ludzie, a potem wrócić i
zaludnić Ziemię na nowo. Nie przeczę, zdecydowanie bardziej kupuję wersję
Harrisona, tym bardziej, że – jak wspominałam – ona się w sumie częściowo już
spełnia. Społeczeństwo Zajdla jest niewiarygodnie liberalne i ugodowe. W Przestrzeni! Przestrzeni! wybuchły
zamieszki, bo ktoś ośmielił się zaproponować antykoncepcję. U Zajdla ludzie
wydają się nie mieć większego problemu z reglamentowanym rozmnażaniem się i
chemicznym pozbawieniem ludzkości możliwości posiadania potomstwa. W tym
punkcie po prostu nie łykam tej wersji, bo ludzie najzwyczajniej w świecie tacy
nie są. Jeśli było to potrzebne Zajdlowi do tego, by pokazać taki a nie inny
świat, który zastał nasz bohater, to w porządku – w zupełności to rozumiem.
Niemniej to założenie wydaje mi się zupełnie niewiarygodne.
Natomiast,
jeśli oderwać się od samej otoczki, cała reszta prezentuje się bardzo fajnie.
Począwszy od samej konstrukcji powieści, która jest historią w historii, przez
zagadnienie podróży w czasie (konsekwencją jednego i drugiego jest fantastyczne
zakończenie, które sprawiło, że poważnie się zastanawiałam, czy ja mam aby
kompletną wersję, czy też Bookrage coś skopał i czegoś zabrakło – otóż nie, o
ile mi wiadomo, to tak ma być) aż po bohaterów – nie są oni jakoś szczególnie
wyraziści, ale jednak wzbudzają sympatię. Zarówno kapitan, który wraz z
towarzyszami od samego początku planuje ucieczkę, jak i tytułowy „szalony
naukowiec” van Troff, aż po narratora. Ten ostatni zresztą wzbudza dość
sprzeczne emocje, bo jednocześnie jego działanie jest zrozumiałe i trudno go
nie tłumaczyć, z drugiej jednak strony, niezależnie od jego własnych
usprawiedliwień, trudno nie zadawać sobie pytania, czy jego opieszałość w
wykonywaniu misji nie doprowadziła do nieszczęścia.
Ponieważ mówimy
o podróżach w czasie, wątek miłosny jest dość pokręcony i dziwaczny.
Prawda jest
taka, że gdyby ktoś mnie zapytał, czy to dobra fantastyka socjologiczna,
miałabym spory kłopot z odpowiedzią. Moim zdaniem wykłada się na etapie oceny
prawdopodobieństwa ludzkich zachowań. Z kolei morał proekologiczny jest
miejscami nieco nachalny i nazbyt wprost. Całość broni się jednak podróżami w czasie
i bohaterami, a także pomysłem, który – choć nieprawdopodobny – jest po prostu
ciekawy. Książkę bardzo przyjemnie i szybko się czyta, a nie ukrywam, że to
była moja główna obawa w przypadku Zajdla, jako że „fantastyka socjologiczna”
nie kojarzy mi się ani lekko, ani przyjemnie. A jednak okazało się, że jestem zachęcona do bliższego zapoznania się z twórczością tego autora.
Wpis mocno
zdawkowy i skrótowy, jako że – jak wspomniałam – usunęłam sobie notatki. Cóż. Nic
nie poradzę.
Notka powstała w ramach wyzwania czytelniczego "Eksplorując nieznane".
na podobny temat (znaczy przeludnienia ) jest stary film z hestonem zielona pożywka to była ekranizacja ale nie pamiętam w tej chwili kogo było też sporo opowiadań mdzi.takich tuzów jak asimow
OdpowiedzUsuńA pewnie - o tym już przy Harrisonie wspominałam. Problem przeludnienia w futurologii nie jest szczególnie oryginalnym pomysłem. ;) Niemniej tu mi ładnie zagrało, bo dwaj autorzy rozprawiają się z tą kwestią w skrajnie różny sposób. Jasne, że pewnie tych sposobów jest jeszcze milion - i na nie przyjdzie czas. ;) A "Zielona pożywka" to właśnie ekranizacja Harrisona i "Przestrzeni! Przestrzeni!". :D
UsuńPrzy czym Soylent Green usuwa wedlug mnie calkowicie idiotyczne rozwazania Harrisona o przyczynach przeludnienia i jego pocieszne fobie wzgledem religii (no i zdecydowanie lepiej konstruuje fabule, ktora w powiesci jest dosyc rozlazla, a w filmie jest dosyc konsekwentna i ciekawa).
UsuńPrzyznam, ze wlasnie owo wytlumaczenie problemu ludzkosci jest dla mnie u Zajdla o wiele bardziej prawdopodobne i racjonalne. Eugeniczne pomysly stale sie pojawiaja i co wiecej wiele z nich bylo albo do niedawna stosowanych (programowo podejmowane przymusowe sterilizacje, to calkiem niedawna rzecz w historii krajow skandynawskich), czy tez wedlug niektorych dalej praktykowane (kontrowersje wzgledem dzialan Planned Parenthood wzgledem czarnej populacji USA). Reglamentowane rozmnazanie jest zas elementem polityki wielu panstw (Chiny, ale tez w pewnych okresach Indie). Stad wizja racjonalnego i "naukowego" rozwiazania problemu przeludnienia doskonale do mnie przemawia. Ludzie, a szczegolnie osoby uwazajace sie za elite intelektualna, sa zdolni do najwiekszych zbrodnii w imie lepszego losu ludzkosci.
dokładnie ;)
UsuńHihnt - jestem dość świeżo po lekturze "Przestrzeni! Przestrzeni!", którą nomen omen przeczytałem dzięki wpisowi Fraa.
UsuńI rozważania Harrisona o przyczynach przeludnienia wydawały się mi dość logiczne - w dawnych czasach śmiertelność wśród dzieci i dorosłych była znacznie większa, a w dwudziestym wieku rozwój medycyny, szczepionki przeciw śmiertelnym chorobom i tak dalej i tak dalej pozwoliły znacznie zmniejszyć śmiertelność, wydłużyć życie ludziom.
Co do religijnych fobii pamiętać należy, że książka była pisana w latach sześćdziesiątych. Dyskusja o antykoncepcji, o pigułkach i aborcji rozpalała i zresztą rozpala do dzisiaj społeczeństwa w wielu krajach świata. Religia ma tu dużo do powiedzenia.
Z tą fabułą to masz rację, książka nie wydawała mi się tak fascynująca jak kiedyś, ale wciąż czytało się ją dobrze.
Napisalem o idiotycznych rozwazaniach, a nie o przyczynach. Stwierdzenie, ze rosnie populacja, bo ludzie sa zdrowsi jest potwornym banalem. Zeby taki banal funkcjonowal dobrze, to musi byc sprawnie wprowadzony, a Harrison wali nim jak cepem nie przejmujac sie tym, ze jego wizja jest malo sensowna (tzn, sama idea przeludnienia Ziemi etc). Tym bardziej, ze dla Harrisona rozwiazaniem wszystkich problemow ludzkosci bylaby zwykla prezerwatywa... To jest slaba refleksja i pasuje raczej do gorszej opowiesci o Stalowym Szczurze, anizeli do czegos, co ma niby byc powazne.
UsuńKazdy ma prawo do roznych religijnych fobii, ale ponownie, w wykonaniu Harrisona, to bylo strasznie slabe. Bez pomyslu i bez polotu, tylko znowu cep i cep. To juz zdecydowanie lepiej na te tematy wypowiadal sie Heinlein w If This Goes On—
Książki Heinleina nie czytałem, krótkie szperanie w sieci pozwoliło się zorientować o co biega - i chyba ją sobie przeczytam.
UsuńCo do Harrisona. "Przestrzeni! Przestrzeni!" nie jest po prawie pięćdziesięciu latach tak atrakcyjna i wiele rzeczy z niej może wydawać albo wydaje się łopatologiczne, ale ja cały czas chciałbym zwrócić uwagę na czasy, w których była pisana. Może musiał walić jak cepem? Coby zmusić do myślenia?
Przeludnienie u Harrisona zalatuje banałem, ale przecież świat w jego powieści to nie tylko duża liczba ludzi. To zniszczenie przyrody, wyczerpanie zapasów, brak efektywnej gospodarki rolnej i nie radząca sobie z sytuacją władza - zarówno w kontekście państwa (rozwlekłe dyskusje nad ustawą) jak i miasta. I oczywiście mamy też ogromne dysproporcje finansowe (jak zawsze - kto ma kasę może sobie pozwolić na wiele, a biedacy umierają na ulicach).
Ludzi już teraz jest siedem miliardów, a Zachód (na szczęście) nie wygląda tak jak napisał Harrison. I piszę tylko o świecie zachodnim, bo efekty przeludnienia można obserwować w innych regionach globu.
Książka Harrisona jest prosta, ale akurat tutaj ta prostota dziwnie mi pasowała.
E tam, stare wpisy konstruowałem zawsze "na żywioł", a tych o kinowych eskapadach to i nie sposób inaczej ruszyć. Dobrze wyszło, choć mnie moja korekta zazwyczaj za zbyt długie zdania bije po łapach. Jeszcze za dawnych lat Eyes mi to wypominał, a dziś, gdy widzę takowe u Ciebie, już nie czuję się taki osamotniony ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie napisałaś nic choćby o zawiązaniu wspomnianych wątków, ale w sumie pewno lepiej się nie dało bez spoilerów. Dowiedziałem się bowiem o mało wiarygodnej wizji przeludnienia, a na słowo muszę przyjąć, że cała reszta jest jednak ciekawa.
BTW. Nawet nie wiedziałem, że na tych maszynach można jeszcze notatki dopisywać. Szczytem nowoczesności jest fakt, że obecnie notuję w notatniku, a nie na kartkach, jak dawniej.
A tam, nie sposób - w kinie też zdarzało mi się robić notatki xD
UsuńI tak, tak - wiem, że ja cały wpis mogłabym załatwić jednym zdaniem, jakoś nie lubię kropek. :P Staram się pilnować, ale to nawyk z tradycjami. ^^
Właśnie z tą książką problem jest taki, że bohater do wielu rzeczy dochodzi bardzo powoli i dość trudno walić to we wpisie bez spoilowania. A rzeczy, które mogłam poruszyć... cóż. Notatki. :( Owszem, można je robić. Ogólnie kocham swojego Kindla i polecam taki zakup z całego serca. ;) Choć byłam początkowo sceptyczna do tego całego e-czytelnictwa.
Janusz A. Zajdel to jeden z moich ulubionych pisarzy. Nie czytałam jeszcze wszystkich jego książek - dawkuję je stopniowo - ;)
OdpowiedzUsuńJa na razie przeczytałam dwa opowiadania i jedną powieść - i przyznam, że nie dziwię się sympatii. :) Co prawda nie wygra u mnie z Clarkiem i Asimovem, niemniej na razie zdecydowanie na plus. :)
UsuńZajdel *-* Strasznie lubię, choć przyznam, że "Cylindra..." już mało pamiętam, bo czytałam dawno i nie zapadł w pamięć tak jak choćby "Paradyzja". Z drugiej strony był chyba pierwszą rzeczą Zajdla jaką czytałam, więc jest sentyment i chyba natchnęłaś mnie, żeby może sobie nieco go odświeżyć w pamięci w tym roku :D
OdpowiedzUsuńHej! Po twoim wpisie odświeżyłem sobie "Cylinder..." i uderzyło mnie to samo co Ciebie. Nawet w momencie, gdy ludzie z wadami genetycznymi oraz ci zdrowi zostali opuszczeni przez tych "najlepszych" nie było żadnego zachwiania systemu społecznego. Żadnej wojny, żadnych zamieszek. Przecież to niemożliwe. Prędzej spodziewałbym się, że Ci zdrowi wyeliminują tych z wadami, albo przynajmniej ustanowią jakiś totalitarny ustrój.
OdpowiedzUsuńZa to opis osiedli na księżycu, tej dusznej atmosfery i powszechnej inwigilacji - miodzio. Ewidentnie widać tutaj zalążki pomysłu, który pozwolił Zajdlowi napisać "Paradyzję".
I przepraszam za to "Ci zdrowi" z dużej litery - odruchowo się mnie napisało.
UsuńCiekawy kontekst przywołałaś, nie znam (jeszcze) Harrisona. Mnie się "Cylinder..." skojarzył z "Powrotem z gwiazd" Lema, sytuacja wyjściowa całej historii jest podobna.
OdpowiedzUsuń