Żółty szalik - plakat |
Miało
być coś zupełnie z innej beczki, ale będzie tak. Patriotycznie, a co. I pewnie
trochę spoilerowo.
Chyba
już wspominałam kiedyś, że nie przyswajam polskiego kina ostatnich lat. Jasne,
tu i ówdzie znajdzie się coś, co z takich czy innych względów mi się spodoba,
ale to maleńkie kropelki w morzu bliżej nieokreślonego syfu. Trudno mi przy tym
stwierdzić, czy problem tkwi w reżyserii, scenariuszu, czy obsadzie. Obawiam
się zresztą, że we wszystkim na raz. Tym bardziej jestem w szoku, jeśli trafi
się produkcja, która gra na wszystkich tych płaszczyznach.
Żółty
szalik z 2000 roku w
reżyserii Janusza Morgensterna (ba, nikt nie mógłby być tak do końca fatalny,
nosząc takie nazwisko…) to jedno z takich pozytywnych zaskoczeń, pokazujące, że
jak się postaramy, to potrafimy.
Film
jest krótką (trwa niecałą godzinę) opowieścią o bliżej niezidentyfikowanym,
bezimiennym prezesie (Janusz Gajos), cierpiącym na chorobę alkoholową.
Poznajemy go w przeddzień Wigilii i będziemy mu towarzyszyć aż do świąt. W
ciągu tych dwóch dni bohater właściwie nie dokonuje żadnych epickich wyczynów:
załatwia zwykłe, przedświąteczne powinności – spotyka się z synem i jego
narzeczoną, z byłą żoną (Joanna Sienkiewicz), musi skoczyć na firmowy
przedświąteczny koktajl, a ostatecznie i nade wszystko: pojechać do matki
(Danuta Szaflarska), o czym zresztą po wielekroć powtórzy mu Ewa, sekretarka
(Małgorzata Zajączkowska).
Mimo
pozornej prostoty i braku wypasionej fabuły, film o alkoholiku jadącym do matki
naprawdę robi bardzo pozytywne wrażenie. Po pierwsze, Gajos gra fantastycznie.
Nie twierdzę, że wszyscy bez wyjątku w Żółtym
szaliku spisali się na medal, ale on – z całą pewnością. Widz kupuje
zarówno delirki bohatera, jak i jego przebłyski rozsądku, kiedy chce wyjść z
nałogu i zacząć życie z nową kobietą (Krystyna Janda). Człowiek łapie się na
tym, że faktycznie trzyma kciuki, żeby tym razem bohaterowi się udało i żeby
wytrwał w postanowieniu.
Kadr z filmu Żółty szalik |
Fajnie
spisała się też Danuta Szaflarska: jest jednocześnie oddaną i kochającą matką,
ale też starszą i trochę nieobecną kobietą, która będzie opowiadała o tym, jak
to alkoholik Pilch powiesił się na pasku, a ona sznur, który mu zabrała, trzyma
w szufladzie. Po stosunkowo krótkiej scenie rozmowy bohatera z matką otwiera
się szereg nowych furtek, co może się stać z postacią graną przez Gajosa:
powiesi się? Będzie kopał w grobie w poszukiwaniu flaszki spirytusu? Ta
nieprzewidywalność jest fajna. Sprawia, że film wciąga, bo tak naprawdę, mimo
prostego scenariusza, nie można być pewnym, co się za chwilę stanie.
Największe
zastrzeżenia budziła we mnie była żona bohatera. Po prostu nie kupuję ich
rozmowy, w której pod płaszczykiem pomałżeńskiej kłótni, zrobili ekspresową
rozkminę na temat ich wcześniejszego (po)życia: jak im się układało, co czuło
każde z nich, kiedy on wracał pijany, a ona musiała to tolerować, jakie są ich
obecne relacje i tak dalej. Po prostu było tego za dużo, zbyt dosłownie i zbyt
nachalnie. Myślę, że większą część tej rozmowy można by swobodnie wyciąć,
pozostawiając te sprawy w domyśle. Ale ja w ogóle jestem zdania, że twórcy
filmów zdecydowanie za dużo uwagi poświęcają przyczynom rozwodów bohaterów i
tego typu rzeczom, chociaż w większości przypadków nie mają do powiedzenia
niczego odkrywczego, czego nie można by dopowiedzieć sobie samemu. Dlatego tak
cenię film Furia Gibsona: był ojciec
samotnie wychowujący córkę, ale ani razu nie pojawiła się kwestia żony, kto
kogo i dlaczego porzucił, czyja to wina i cała ta moralizatorska otoczka.
Tutaj
to się pojawiło. I nieco popsuło.
Jednakże
do innych bohaterów nie mam już takich zastrzeżeń, choć oczywiście do Gajosa
nikt się tam nie umywa. Niemniej bardzo fajnie wypadła na przykład scena w
barze, z nieznajomym pijaczkiem (Czesław Nogacki), „bystrym człowiekiem”, jak
określił go prezes. Niby są sobie obcy, ale jednak od razu wiedzą, że mają coś
wspólnego – od razu się rozumieją. Przed tym facetem bohater nie musi niczego
udawać, tak jak robi to w obecności lekarza (Jerzy Schejbal).
I sam motyw szalika-amuletu też jest fajny. I to, że bohaterowie - za wyjątkiem "świętej Ewy" - są bezimienni. Całość robi się przez to bardziej uniwersalna, rozgrywa się wszędzie i dotyczy każdego.
Kadr z filmu Żółty szalik |
Właściwie
nie do końca potrafię powiedzieć, do czego zmierza ten wpis.
Film
jest dobry, po prostu dobry. Solidna, świetnie zagrana rzecz, w żadną stronę
nie jest przesadzona. Dosłowna, ale nie nachalna. Poważna, ale nie depresyjna.
No właśnie, tu jeszcze jedna, ważna sprawa: ten film naprawdę nie jest
depresyjny! A więc da się! A ja po Galeriankach już miałam wrażenie, że na
serio w Polsce to można się tylko gibać od durnych komedyjek do żyłochlastowych
opowiastek o patologiach wszelkiego asortymentu. Ale jednak okazuje się, że
jest coś pomiędzy. Że można pokazać jakiś problem tak, żeby pobudzić w widzu
emocje i nie wgnieść go w deprechę zakończeniem. Żółty szalik kończy się ładnie. Znów: bez nachalności, ale jednak
widz się uśmiecha. Bo może jednak jakoś to będzie.
Wszystko
to razem sprawia, że naprawdę polecam film, nawet jeśli ktoś nie przepada za
tymi klimatami. Ba, ja zasadniczo też za nimi nie przepadam, dramatów raczej
unikam, psychologii też (wychodzę z założenia, że jestem za prymitywna), a
polskiego kina to już w ogóle jak ognia (stąd też do tej pory kompletnie nie słyszałam
o filmowym cyklu Święta polskie). No ale skoro Ulv mi powtarzał już od paru tygodni, że warto, no to obejrzałam - i faktycznie: warto było. Dla porównania: zrobiłam podejście do Wszyscy jesteśmy Chrystusami. Po
piętnastu minutach wyłączyłam, bo było potężnie przekombinowane i jakieś takie słabe.
Żółty szalik to uczciwe 7/10, dobra rzecz, warta obejrzenia.
– Lepiej?
– Lepiej, ale kiedy będzie
dobrze?
– Oto jest pytanie.
– Jestli w istocie
szlachetniejszą rzeczą znosić pociski zawistnego losu czy też, stawiwszy czoło
morzu nędzy, przez opór wybrnąć z niego, umrzeć?
– Bystry z pana człowiek.
Jak pan się ratuje?
– A co znaczy ratuje?
– W takich sytuacjach, wie
pan, ostatecznych. Co, jakiś zakład?
– Aaa... stamtąd też mnie
wypędzili.
– Jak to?
– Szwejka wyrzucono z domu
wariatów za głupotę a mnie z odwyku za pijaństwo. Kobiety mnie ratowały,
takie dobre narzeczone. Też się skończyło. Jeszcze płynę, ale kra nade mną
zamarza...
– Wesołych świąt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz