poniedziałek, 11 czerwca 2012

ZaFraapowana filmami (62) - "Maczeta"


Maczeta - plakat

Cóż, może nie jestem szczególnie na bieżąco z kinem, ale lepiej późno niż później, czyż nie? Oto więc wreszcie obejrzałam film Maczeta z 2010 roku w reżyserii Roberta Rodrigueza - film, do którego śliniłam się, kiedy tylko zobaczyłam pierwszy trailer – ba, jeszcze wtedy, kiedy był to trailer najzupełniej fikcyjny. I cieszę się niezmiernie, że najwyraźniej nie byłam w tym odosobniona, skoro z czegoś, co pierwotnie było tylko żartem, wykluł się prawdziwy film.
Jak by go tu określić…? Cóż, większej części ludzkości powinno wystarczyć „to kwintesencja rodriguezowatości”. Ale dla tego odsetka, który chce więcej informacji, piszę: wyobraźcie sobie Państwo wielkiego Meksykańca o koszmarnie zakazanej mordzie. Już? To teraz zróbcie tak, żeby był trzykrotnie bardziej szpetny. I nałóżcie na to jeszcze nieco blizn. Dajcie mu maczetę do ręki i wypuśćcie go na teksańsko-meksykańskie pogranicze.
Nie no, oczywiście to nie jest do końca tak. Maczeta ma fabułę. Podobno. Przewinęło się coś o odróżnieniu prawa od sprawiedliwości, o walce z systemem, o miłości do rodziny i zemście. Ale chyba nikt nie ma wątpliwości. Chodzi o solidną rozwałkę w wykonaniu szpetnego Meksykańca. Toteż nawet nie bardzo potrafię przyczepić się do tego, że fabuła naciągana i że wątki idiotyczne. Przecież to Rodriguez, c’mon.
Toteż jedyne, o czym można mówić, kiedy rozprawia się na temat Maczety, to bohaterowie.
Wielki, szpetny nożownik z Meksyku (Danny Trejo) – jest wielki i szpetny. Raczej małomówny, z kamienną twarzą. Nie pisze sms-ów. Jeśli się nie mylę i dobrze liczę, wydupczył cztery panienki, które pojawiły się w filmie. Choć, oczywiście, nie mogę być pewna pielęgniarek, które być może znacznie podniosłyby tę statystykę. Maczeta w każdym razie uskutecznia coś w rodzaju „zbierz je wszystkie”. Ale wbrew pozorom, to wcale nie on wzbudzał moje największe zainteresowanie w całym filmie.
Kadr z filmu Maczeta (Maczeta)
Przede wszystkim mamy senatora McLauglina (Robert De Niro). Nie powinno nikogo dziwić, jeśli stwierdzę, że był doskonały. Na litość bogów, przecież to De Niro! Nie sądzę, żeby specjalnie się wysilił przy tej postaci, to nie jest jakaś wirtuozeria zdolności aktorskich ani poświęcenia dla dobra roli. Mam wrażenie, że to była po prostu zabawa, niemniej efekt jest bardzo zadowalający, a senatora nie da się nie lubić. Ba! Sama bym na niego głosowała, gdybym miała taką możliwość.
Michaela Bootha (Jeff Fahey), chyba najważniejszego negatywnego bohatera, nie lubiłam za to w ogóle, choć nie mogę mu odmówić wyrazistości. Chyba po prostu kłamliwych, chciwych sukinkotów mam już pewien przesyt. Wolę postacie z jakąś konkretną ideologią, takich jak nacjonalista senator albo jego popychle, Von Jackson (Don Johnson), który pilnuje granicy przed nielegalnymi imigrantami. Bohater, któremu chodzi o pieniądze, jest – co tu dużo gadać – dość nudny. Dlatego chociaż było go najwięcej, to bez porównania silniej moją uwagę przyciągnął ot, chociażby taki Osiris (Tom Savini) – no dobrze, ten to akurat też dlatego, że i w Od zmierzchu do świtu mnie urzekł.
Warto wspomnieć o jeszcze jednej postaci, przydupasie Vona (Billy Blair) – a warto o nim pamiętać, bo jest fajny. Nawet jeśli głównie wymiotuje, to i tak wypadł fajnie, wyraziście. No dobrze, częściowo pewnie dzięki brodzie zaplecionej w warkocz. Ale ładnie wypadła jego przemiana z początkowego frajera w następcę Vona. Gdyby w istocie pojawiła się kontynuacja, czyli Machete Kills, byłoby super, gdyby się tam pojawił.

Kadr z filmu Maczeta
(od lewej: Michael Booth, John McLaughlin)
Wracając jeszcze do Osirisa i jego poprzednich ról: w ogóle liczba znajomych twarzy, jakie przewinęły się przez Maczetę, to zupełnie oddzielny rozdział. Praktycznie ktokolwiek się pojawił, można było obstawiać, że już się go widziało… Jak nie u Rodrigueza, to u Tarantino. No, abstrahuję tu od Stevena Seagala (Torrez) i De Niro, ma się rozumieć. Pierwsze popychle Bootha (Shea Whigham) to nikt inny, jak Elias z Boardwalk Empire. O Osirisie już wspomniałam. Pojawia się, oczywiście, znany i lubiany polewacz szczynowatego Chango z Desperado, tutaj noszący koloratkę jako ojciec Cortez (Cheech Marin). Jessica Alba, czyli agentka Sartana Rivera, to Nancy z Sin City. I tak dalej. Jeśli już jestem przy Maczetowych kobietach, to zatrzymam się tu na moment.
Kobiet przewija się w filmie całkiem sporo, oczywiście wszystkie są zabójczo piękne i śmiertelnie niebezpieczne. Inne nie mają prawa bytu w uniwersum Rodrigueza. Co prawda Rivera jakoś mnie nie przekonywała, ale Luz (Michelle Rodriguez) już dawała radę. Wpasowała się w rolę meksykańskiej heroiny całkiem nieźle. Choć zaczynam się poważnie zastanawiać, czy wydłubanie kobiecie oka to jakiś Rodriguezowo-Tarantinowy fetysz czy co, niemniej laska była całkiem-całkiem. Boleję za to, że wycięto z filmu McCoy (Rose McGowan, która – tak swoją drogą – pojawiła się w obu częściach cyklu Grindhouse). To znaczy z jednej strony dobrze, bo wycięcie jej oznaczało chyba też wycięcie zupełnie idiotycznego wątku siostry bliźniaczki Sartany, ale trochę żalu pozostało. McCoy stanowiłaby całkiem sympatyczne dopełnienie dla Osirisa, a ustrzelenie Luzowego oka w jej wykonaniu było bez porównania fajniejsze, niż to, co zaserwowano widzowi w ostatecznej wersji filmu.

Kadr z filmu Maczeta
(od lewej: wymiotujący przydupas oraz Von)
I tu można przejść do kolejnego tematu, czyli do rozwałki.
Po pierwsze: znów stało się to, na co narzekałam po obejrzeniu Planet Terror: że zostałam oszukana. Głównym motywem, pojawiającym się w zwiastunach produkcji o zombiakach była laska z giwerą zamiast nogi. Tymczasem w samym filmie ten element pojawia się pod sam zdechły koniec. Nie było więc dwugodzinnej masakry za pomocą Nogi Gatlinga. Tak samo tutaj, w Maczecie, po plakacie spodziewałam się, nazwijmy to, innych proporcji. Na plakacie dostaliśmy zakonnicę z giwerą, jednooką Meksykankę w lateksowym bikini, Seagala z kataną… No tak, ale to oszukaństwo. To znaczy te wszystkie elementy się pojawiają – ale na krótko, gdzieś pod sam koniec. Szczególnie ta zakonnica, córka Bootha, April… w tej roli: Lindsay Lohan. W ogóle jej nie kupuję. Cała jej rola to najpierw naćpanie się, potem nawalenie, nagranie pornola z Maczetą i… no i ten epizodzik z giwerą pod koniec. Słabe. Zupełnie nie przekonała mnie ta cała metamorfoza April.
Po drugie: kolejność zdarzeń. Na serio, ale co jeszcze film może mi zaoferować, kiedy w jednej z pierwszych scen szpetny Meksykaniec wyskakuje przez okno na jelicie innego gościa? Najlepszą scenę wykorzystali na samym początku, więc późniejsze wbijanie obcasów w twarz, siekanie coraz dłuższymi maczetami czy szatkowanie kosiarką naprawdę nie robi już wrażenia. Tym bardziej, że akurat motyw dźgania przeciwnika obcasami jest bardzo, bardzo, bardzo ograny. Właściwie wydaje mi się, że szpilki do niczego innego nie służą, jak tylko do poniewierania ewentualnych napastników.

Właściwie dużo więcej nie można tu już powiedzieć. To Rodriguez. Cieszę się, że obejrzałam ten film. Meksykański superbohater, jednooka Meksykanka, la revolution, dużo krwi i flaków, odcinane głowy i takie tam. Maczeta podobał mi się bez porównania bardziej od Planet Terror, było zdecydowanie więcej radosnej rozwałki, w starym dobrym stylu Desperado. Chociaż jeśli mam być tak całkiem szczera, to zdecydowanie wolę Danny’ego Trejo w rolach drugoplanowych czy wręcz epizodycznych, niż tytułowej. Facet jest trochę jak Jay i Cichy Bob – na pierwszym planie ofkoz też jest w porządku, ale naprawdę się go uwielbia, kiedy pojawia się tylko przez moment.
A film dostaje ode mnie 7/10, czyli rzecz jest dobra. To rozrywka. Po prostu solidna, odmóżdżająca rozrywka. I przepraszam za chaos w notce - w tle leci sto pięćdziesiąty piąty odcinek Dlaczego ja?, trochę trudno się skoncentrować...







– It's not safe for you to be here.
– I'm not looking for "safe".
– No, I mean it's not safe for me for you to be here! I absolve you of all your sins. Now, get the fuck out!

9 komentarzy:

  1. Filmu nie oglądałem i raczej nie oglądnę. Ale ja w sprawie De Niro. To w zasadzie mój ulubiony aktor. Uwielbiałem go z takich ról jak "Przebudzeni" czy nawet z epizodów "Harry Angel" Teraz grywa w zasadzie w czym popadnie. Nie wiem czemu. Zastanawiałem się kiedyś czy po prostu musi z czegoś żyć, czy żyć nie może bez grania. Mam nadzieję, że zobaczę go jeszcze w jakiejś wielkiej roli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może po prostu to lubi (bo jakoś w jego przymieranie głodem to nie wierzę :P ). ;)

      Plus akurat zagranie u Rodrigueza nie wydaje mi się niczym uwłaczającym. To obecnie jeden z bardziej rozpoznawalnych i lubianych reżyserów, bardzo zresztą konsekwentny w tym co robi i jak to robi. :D

      A w wykonaniu De Niro każda rola jest wielka. ^^ Właśnie bardzo w nim cenię, że gościu ma do siebie tyle dystansu, żeby pojawić się czy to jako ten senator u Rodrigueza, czy choćby kapitan w "Stardust". :)

      Usuń
  2. Ten pan już zawsze kojarzyć mi się będzie z "Małymi agentami". Spaczenie do końca życia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak :) chociaż o maczecie także pamiętam...

      Usuń
    2. Tak sobie myślę, że chwała bogom nie widziałam małych agentów. ^^ Przynajmniej skojarzeń nie mam jakichś okaleczonych. :P

      Usuń
  3. z zaciekawieniem czytam recenzję i czekam na kolejny Uuk

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny blog, dodaję do obserwowanych i zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam jak znajoma mnie namawiała, żeby iść na ten film do kina. Jednak cieszę się, że się nie zdecydowałam :)
    ____________________________________
    www.public-reading.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...