(zapewne z Internetów, ale nie zapisałam źródła...) |
Książka, którą hejtowałam na początku, ale skończyłam wielbiąc ją
Och, dzisiejszy czelendż był dość głupawy. To
znaczy: od pierwszej sekundy wiedziałam, o czym chcę napisać. Jedynym
mankamentem był fakt, że pisałam już pełną recenzję tej powieści, więc nie
bardzo mam koncepcję, co chcę tu napisać.
Oczywiście, jest to pewne naciągnięcie tematu. To
znaczy: teoretycznie powinna to być książka, której początkowo nienawidziłam,
tak? Cóż, sęk w tym, że ja naprawdę rzadko nienawidzę książek. A jeszcze
rzadziej czytam te, które już zdecyduję się hejtować. Bo generalnie jestem
bardzo, bardzo tolerancyjnym człowiekiem i jeśli tylko książka ma cokolwiek
fajnego, to będę nią zainteresowana i nie będę jej nienawidzić – ze względu na
ten choćby jeden element. A jeśli już faktycznie dochodzi do tego, że jakiejś
książki nienawidzę, w sensie: uznaję ją za totalnie niewartą czytania, to jej
po prostu nie czytam.
Ale, złagodziwszy nieco wymogi wyzwania, powieść
nasunęła mi się – jak wspomniałam – od razu.
Bibliotekarz Michaiła Jelizarowa.
Książka kupiona tak naprawdę na zasadzie żartu: zobaczyłam w Auchanie i ot tak,
dla jaj, wrzuciłam Ulvowi do wózka. Bo bibliotekarz, więc taki tam żarcik
zawodowy, aye? Bo wiecie, myśmy są bibliotekarze, a ta książka miała być o
bibliotekarzu, więc no… he he he…
Ale okazało się, że książka kupiona dla żartu była
naprawdę świetna. To dość niepokojące, ale obecnie (a bądź co bądź przeczytałam
ją w sierpniu 2012 r., czyli jakieś… nie wiem, dawno temu!) jest to jedna z
częściej wspominanych przeze mnie powieści, jakie przeczytałam. Był to
najlepszy zakup w Auchanie ever. Babuszki przebijające sobie tętnice drutami,
wielka tajemnica, dzieje świata… wszystko to owiane nostalgią za ZSRR i jednoczesnym
hejtowaniem tego okresu. Dla mnie to była miodność nad miodności – z wyłączeniem,
powiedzmy, samego początku i samej końcówki. Początek wiał nudą, końcówka zaś –
wiała zbytnim metafizycznym bełkotem, który za bardzo do niczego ciekawego nie
prowadził, bo przecież wtedy już nie żyli wszyscy ci, których w tej powieści
uwielbiałam.
Jedno mogę powiedzieć – i mówiłam to już dawno,
jakieś półtora roku temu: to świetna powieść. Doskonałe, pełnokrwiste postacie,
świetne realia, rozdarcie między krytyką Sojuzu a tęsknotą za nim, wreszcie
dużo krwi i fruwających flaków. Ta książka, choć dość przygnębiająca i ogólnie
może miejscami ciężkawa, naprawdę jest rewelacyjna. I naprawdę totalnie, ale to
totalnie się tego nie spodziewałam, kiedy ją wrzucałam, do wózka. Dla jaj. Bo myślałam,
że to będzie taki tam rozluźniający śrut z branży. Jedno z najfajniejszych
rozczarowań ever. Polecam bardzo.
Muszę to przeczytać.
OdpowiedzUsuńPałęta się za mną ta książka już od bardzo dawna. W końcu będę musiał ją dorwać.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji następnej bytności w Gdańsku muszę sobie pożyczyć od was :) Zupełnie zapomniałam jak ostatnio buszowaliśmy po półkach ;)
OdpowiedzUsuń