Achaja to bardzo zła książka i
chciałabym odzyskać godziny życia, które zmarnowałam na jej przeczytanie. I
jakkolwiek to zdanie dość dobrze oddaje istotę tego, co chciałam dziś wyrazić,
to jednak czuję się w obowiązku napisać coś więcej na ten temat.
Zacząć muszę od tego, że do przeczytania Achai
zbierałam się naprawdę długo, prawdopodobnie jakieś dziesięć-piętnaście lat.
Tytuł korcił mnie głównie ze względu na to, że wykreowany przez autora świat –
jak mi się zdawało – nie będzie oparty na generycznym czymś w rodzaju
średniowiecza, tylko na antyku. A że antyk lubię, no to Achaja
wylądowała na liście rzeczy do przeczytania. I była tam tak długo, że prawdę
mówiąc chyba już nawet zapomniałam o jej istnieniu. Do czasu, gdy wzięła za nią
Kasia Babis w ramach swojego youtubowego cyklu „Dziady polskiej fantastyki”.
Albo jeszcze inaczej: cyklem Kasi Babis pewnie też bym się szczególnie nie
przejęła, bo nie lubię się sugerować cudzymi opiniami, ale ze zdumieniem
zobaczyłam, że Kiciputek strasznie striggerowała polski fandom. I naprawdę mnie
to zjawisko zafascynowało. Korzystając więc z faktu, że Achaję i tak
mieliśmy w domu, w końcu zabrałam się za lekturę.
Przede wszystkim muszę nadmienić, że
miałam szczerze i serdecznie w nosie wszystkie achajowe seksizmy, omówione już
na wylot przez dosłownie każdego, kto chociaż słyszał o tej powieści na
przestrzeni ostatnich osiemnastu lat. Skoro stereotypowe gospodynie domowe mogą
mieć po pięćdziesiąt tomów harlequinów kipiących seksizmem, to Ziemiański może
mieć parę tomów panienek jeżdżących konno bez gaci. Każdemu jego porno, wszak
to nie moje odparzenia.
To, co jednak okazało się
najpotężniejszym rozczarowaniem, to ów „bazujący na antyku” świat. Dawno nie
czytałam powieści osadzonej w uniwersum tak bardzo ulepionym z gówna i tektury.
W Achai nic się nie klei – od działań wojennych, po strukturę społeczną.
Piechotę, która „stała w równym szyku za ochronną barierą pochylonych pik”
atakuje się szarżą konnicy. Co ciekawe, gdzieś tam są łucznicy, ale dziwnym
trafem nieskuteczni – najwyraźniej te pochylone piki mają moc odbijania strzał,
bo o tarczach nie mamy ani słowa. Gdzieś daleko jest ponoć państwo, w którym
żyją i walczą tylko kobiety – no dobra, standardowe wrzucenie w tekst Amazonek,
klimatem teoretycznie powinno pasować. Tylko że te Amazonki to jako wojowniczki
są w ogóle o kant dupy potłuc, no bo, hehe, baby, no nie? Wiadomo, że baby nie
potrafią się bić. Gdzieś pośród lasów mamy jakąś niedużą wioskę, która nie
bardzo ma warunki na uprawę fikuśnych roślin (no bo siedzą pośrodku lasu), ale
ma dwie podstawowe rzeczy: oliwę i wino. Bo wiadomo, że drzewa oliwne i
winorośl totalnie nie potrzebują nasłonecznionych stoków ani niczego takiego.
Legitne. I takich rzeczy jest niepokojąco dużo. Prawdę mówiąc, teraz już
rozumiem, dlaczego Maja Lidia-Kossakowska jest nazywana „Pierwszą Damą Polskiej
Fantastyki” czy jakoś tak. Ja co prawda bardzo często narzekałam, że ta pani ma
skłonność do irytującego strzelania czytelnikowi w twarz ogromem swojego
riserczu i wiedzy, ale teraz dostrzegam, jak maleńką to jest niedogodnością w porównaniu
z sytuacją, w której autor nie zrobił kompletnie żadnego riserczu i zdaje się
nie za bardzo mieć wiedzę.
Szukając w Achai śladów antyku,
natknęłam się też na kwestię wina: tu i ówdzie dostajemy informację, że w Troy
wino pija się rozcieńczone, ale najwyraźniej zabrakło wiedzy, po co i dlaczego
Grecy rozcieńczali swoje wino, więc w Achai to jest coś takiego jak u
nas „chrzczone” piwo w knajpach. Wiadomo: lepsze nierozcieńczone. Pojawia się
też w powieści klasyczny babol, czyli piękna, śnieżnobiała zabudowa. Co
ciekawe, zupełnie znikąd dostajemy w tym świecie kapkę baroku, gdy nasi
bohaterowie podczas zarazy zakładają maski z ptasimi dziobami. I nietrudno
odnieść wrażenie, że znów: ktoś gdzieś zobaczył strój doktora plagi i uznał, że
to fajnie wygląda, więc wepchnął to kolanem w świat, do którego taki element
pasuje jak pięść do nosa, w dodatku wyjaśnienie istnienia tych masek jest zgoła
idiotyczne.
Zanim ktoś mi powie: „to jest świat
fantasy, a nie starożytna Grecja”, zaznaczę, że serio mam tego świadomość.
Toteż brak antyku wprawdzie uwierał mnie tak mocno subiektywnie, ale gdyby to
był jedyny problem powieści, nie czepiałabym się jakoś szczególnie. Ot, po
prostu byłabym rozczarowana. Tylko że to nie jest jedyny problem.
Nie mogę nie wspomnieć o tytułowej
bohaterce: księżniczce Achai. Tu i ówdzie widywałam opinie, że oto Achaja
stanowi przykład świetnej żeńskiej postaci, że to dziewczątko, które na
przestrzeni powieści przeobraża się w Silną i Niezależną Kobietę. No tyle że
nie. I w sumie nie mam o to szczególnych pretensji, bo może niektórzy lubią
takie postaci. Skojarzyła mi się trochę z Barrym Lyndonem czy Jackiem Crabbem:
płynie z prądem i w sumie jest jak chorągiewka. Po prostu robi to co inni, byle
jakoś przetrwać: znajomi są bucami? Spoko też będzie bucem, skoro w tym miejscu
to się ceni. Ot, taka bohaterka o iście gowinowskim kręgosłupie moralnym. Nie
walczy o swoje, a po lekturze nadal nie wiem, jakie ona właściwie ma pragnienia
czy wartości. Nie ma też charyzmy ani talentu Dustina Hoffmana, więc
sympatyzowanie z nią było dla mnie niemożliwe. Nie rozumiem, jak w tym
wszystkim ktoś może dostrzegać siłę. Czy chodzi o to, że narrator tu i ówdzie
podkreślał, że jest silna? Szkoda, że bohaterka nie chciała potwierdzić w
żadnym miejscu tych słów.
Inną sprawą jest samo wydanie. Po
pierwsze, ilustracje są naprawdę zaskakująco słabe. Trochę mnie to zdziwiło, bo
Fabryka Słów jakoś w mojej pamięci funkcjonowała jako wydawnictwo może nie
jakieś nowatorskie od strony wizualnej, ale przynajmniej przyzwoite. Profesjonalne.
Tymczasem brakuje tym ilustracjom detali, poprawnej anatomii, przemyślanej
kompozycji i spójnego stylu. Z ciekawości wygóglałam sobie osobę odpowiedzialną
za te grafiki, czyli Dominika Brońka, i z radością stwierdzam, że to co podsuwa
Internet jest o wiele poziomów lepsze. Brawo, panie Dominiku. I wiem, że każdy
od czegoś zaczynał. Nie mam żalu. Po prostu zaskoczyły mnie te ilustracje w
Fabryce.
Drugą sprawą jest korekta, która chyba
gdzieś sobie poszła, ale w sumie trudno się dziwić – na miejscu korektorki też
nie chciałabym tego czytać. Acz miałam wrażenie, jakbym przebijała się przez
powieść wydaną przez Copernicus Corporation. Przecinki szaleją w każdy możliwy
sposób (zdecydowanie nie jestem interpunkcyjną mistrzynią, ale naprawdę pewne
sytuacje są na tyle oczywiste, że nie powinny sprawiać problemu przy wydawaniu
książki), mamy też oczywiście literówki i błędy ortograficzne, a już moim
faworytem była scena, w której wójt spontanicznie zmienił się w sołtysa, bo w
sumie co za różnica. I wiem, że w grubej powieści może się zdarzyć potknięcie –
wszyscy jesteśmy ludźmi, a ja na szczęście jakiś czas temu wyrosłam z bycia
grammar nazi. Ale Achaja to przykład potężnej przesady.
Nie wiem, czy Andrzej Ziemiański
faktycznie chciał wzorować swój świat na antyku. Niby tytuł Achaja (a
także nazwy w samej powieści) na to by wskazywał, ale treść – zdecydowanie nie.
Natomiast jeśli jednak tak, to tym bardziej przykre, bo oznacza, że autor
kompletnie nie rozumiał (mógłby to pewnie sprawdzić, ale po co?), czym był
antyk. Uznał, że białe budynki, rozcieńczone wino i faceci w spódniczkach (co,
swoją drogą, pojawia się jako element komiczny – bo wiecie, chłop przebrany za
babę, hehe). To nie tak, że chociażby medycyna (co byłoby super elementem do
wprowadzenia, skoro w powieści jest zaraza!) czy filozofia. Nie tak, że skoro
mamy opisywaną wojnę, to Grecy też całkiem nieźle ogarniali temat i mieli nawet
ciekawe publikacje z tej dziedziny.
Ehh.
A jeśli cokolwiek z tego poprawia się w
kolejnych tomach – to trudno. Mam to serdecznie w poważaniu. Słaba powieść to
słaba powieść – a to ona, a nie obietnice fanów, powinna zachęcać do
kontynuowania lektury cyklu.
PS. Jest jeszcze spektakularnie
niezwiązany z niczym wątek uwięzionego maga. Ale nie ma tu o czym pisać: po
prostu jest. I jest niezwiązany z niczym.
Cudny wpis, taki bardzo dla mnie, która Achai nie zna, nie chce poznać i ktoś mu pisze, że ma absolutnie rację. No kocham.
OdpowiedzUsuńHaha :D Tak, z czystym sumieniem stwierdzam, że masz zupełną rację i szkoda Twojego czasu na tę lekturę. Wiem, że "Achaja" ma swoich fanów. Nie mam pojęcia, jakim cudem. Serio. :|
Usuń