czwartek, 16 stycznia 2014

30-Day Book Challenge: dzień 6

(źródło i opis)
Książka, która mnie zasmuca.

No, dziś nie muszę oszukiwać. Książek, które w ten czy inny sposób wpędzają mnie w smutek i przygnębienie, jest sporo. Poczynając od wspomnianej już Doliny Muminków w listopadzie – ale o niej z całą pewnością nie mogę pisać, bo najzwyczajniej prawie nie pamiętam. Tylko ogólne wrażenie. Zresztą, nie ma potrzeby chwytania się ciągle Muminków. W depresyjne tony wpadłam po lekturze Fiaska czy Dzienników gwiazdowych (owszem, ogólnie Dzienniki… są lekkie i fajne, za wyjątkiem końcowej części, gdzie mamy do czynienia z Ijonem po latach – ta część wywarła na mnie cholernie mocne wrażenie), smucił mnie Bibliotekarz czy Blade Runner. Ale tak naprawdę to wszystko nic wobec dzieł, które… cóż, po prawdzie po to właśnie zostały napisane: by smucić. Mówię tu o tragediach greckich.
W twórczości Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa jest coś takiego, co do mnie trafia. Ja rozumiem, że są to teksty totalnie archaiczne i pewnie sporą część czytelników mogą znudzić. Wiem, że po zamordowaniu w szkole Antygony i Edypa już niewiele emocji można z siebie wyłuskać dla tego gatunku (choć… czy teraz w szkołach omawia się te mity?) Sama nie ukrywam, że część tych tragedii po mnie spływa – zapewne dlatego, że jest mi obojętny właśnie sam mit. Ale, czego nigdy nie ukrywałam, części tych greckich historii absolutnie fangirluję.
Samo fangirlowanie nie oznacza, że jakąś tragedię mogę zaliczyć do tekstów, które wywołują mój smutek, to nie takie proste. Agamemnon, Hekabe, Medea czy Ifigenia w Taurydzie głównie mnie wkurzają – mimo mojej ogromnej sympatii do tytułowych bohaterów (Agamemnon to mój tróloff antyku – czego zasadniczo też nigdy nie ukrywałam). Jest w tych historiach bezsens, który budzi moją irytację. Śmierci i zdrady, których tak łatwo byłoby uniknąć, głupie decyzje ludzi, których hejtuję (Klitajmestra, Jazon!). Ale jest taki tekst, który rzeczywiście zasmuca mnie, ilekroć do niego wracam. Liczę go jako „książkę”, bo bądź co bądź można samodzielnego e-booka kupić (za mniej niż piątaka).

Ajas Sofoklesa.
Oczekuję, że wszyscy, którzy zaglądają na tego bloga, znają tę historię. Jeśli nie, to niech się nie przyznają i odpalą Wikipedię.
Smutno mi właściwie za wszystkich: za Ajasa, który był niemal najdzielniejszym wojownikiem Achai, za jego żonę – Tekmessę, wreszcie za Agamemnona, który ciągle musi świecić oczami za Menelaosa i zamiatać to, co braciszek nasyfił. Smutno mi z tego powodu, że oni wszyscy chcieli dobrze – a wyszło jak zwykle. Ogarnia mnie tępe przygnębienie na myśl o tym, że po raz kolejny Atena (jedna z moich najbardziej znienawidzonych postaci mitologii greckiej – małostkowa, mściwa baba, która nie umie przegrywać i znęca się nad przeciwnikami, jeśli tylko ma taką możliwość. Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem dochrapała się tytułu bogini mądrości i sprawiedliwej walki) robi burdel, po czym zadowolona z siebie odchodzi, jakby nic się nie stało. A oni wszyscy są bezradni. A to tak okropnie wspaniałe postacie. I to wszystko jest takie bezsensowne.
A bezsens i bezradność smucą mnie okrutnie – zwłaszcza jeśli dopadają takich ludzi jak Ajas: dzielnych i dumnych, którzy niejedno zwycięstwo jeszcze mogliby odnieść.
Nie lubię.


I znowu mi smutno.

2 komentarze:

  1. Hm, tak sobie patrzę i tak sobie myślę, że smuci nas dokładnie to samo. I jakoś tak smutno :<

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...