(źródło) |
Książka, która mnie rozczarowała.
Proste: Diuna.
Właściwie mogłabym na tym skończyć dzisiejszy wpis, bo o Diunie pisałam już z większymi detalami. Ale, żeby nie było, że się
obijam, long story short: miałam
wielkie oczekiwania. Spodziewałam się jakiegoś arcydzieła, które wgniecie mnie
w fotel i już na zawsze zostanie w mojej głowie. Bo Hugo, bo Nebula, bo –
cytując Wikipedię – „powieść odniosła olbrzymi sukces komercyjny, sprzedano ją
na całym świecie w ponad 20 milionach egzemplarzy. Diuna to również początek sagi zatytułowanej Kroniki Diuny, uważanej przez wielu fanów za największe osiągnięcie
literatury science fiction wszech czasów” – no to proszę mi się nie dziwić, że
miałam spore oczekiwania! Bądź co bądź nie o każdej książce mówi się, że to
największe osiągnięcie science fiction wszech czasów, do diabła!
A co dostałam? Owszem, szeroko zarysowany świat,
który na pewno gdzieś tam ma jakieś bardzo ciekawe aspekty. Wiem to, bo były
zasugerowane tu i ówdzie. I co jeszcze? Drętwy język, naiwny podział na dobro i
zło, a także irytujących bohaterów (w szczególności głównych). Och, byli też
fajni, owszem – i ginęli jeden po drugim, żebym przypadkiem nie zdążyła się do
żadnego przywiązać!
To nie tak, że ta
książka jest zła. W sumie cieszę się, że ją przeczytałam, bah!, wciągnęła mnie. A świat naprawdę jest fajny i pobudza wyobraźnię. Innym koniec
końców też bym poleciła tę lekturę. Żeby wiedzieli, żeby mieli własne zdanie. Po prostu
moje nadzieje związane z tą powieścią były bez porównania większe. Spodziewałam
się obcowania z czystym geniuszem, a tymczasem dostałam… no… Diunę. Po prostu. Nie chce mi się pisać
drugi raz recki, więc pójdę już sobie.
Wpisuję tutaj, ponieważ przyszło mi do głowy, że wpisywanie komentarza do tekstu z września 2013 może się okazać troszkę sztuką dla sztuki. Niemniej odnoszę się do Twojej podlinkowanej recenzji.
OdpowiedzUsuńCzytanie po latach książki ogłoszonej wszem i wobec jako arcyważnej to zawsze ryzyko. Ja miałem szczęście, bo czytałem Diunę jako smarkacz i wtedy była to dla mnie przede wszystkim świetna powieść przygodowa. Możliwe też, że poznanie Diuny poprzez tłumaczenie Marszała a nie dość powszechnie krytykowanego Łozińskiego pomogło mi.
Do rzeczy. Z tym ścisłym podziałem na dobrych i złych nie jest tak prosto, choć to wychodzi wyraźnie na jaw dopiero w kontekście dalszych tomów, kiedy wyraziście zostaje nam pokazane kim naprawdę jest Paul i jaki świat zbudował. W pierwszym tomie to jest postać do lubienia (tak, w każdym razie buduje ją autor), co mam za pokaz sprytu Herberta. Bo tak naprawdę mówimy o dzieciaku a później młodzieńcu opętanym zemstą (owszem, rozumiemy go), szykującym wszechświatowi krwawą łaźnię. On o tym mówi dość wyraźnie pod koniec, pojawiają się zresztą fragmenty mówiące o jego dżihad. Tylko czytelnik zwykle nie zwraca na to uwagi, bo nawet jeśli Paula nie lubi, to rozumie jego motywy, a Harkonennowie przecież są podli, prawda? Ano są. Ale Paul rzuca się przeciw całemu imperium, a ono już nie jest takie najgorsze.
To, co w powieści najważniejsze i co przyczyniło się do tego, że zrobiła zawrotna karierę to fakt, że dotyka tematów, które do dziś najchętniej się w SF ignoruje, bo nie licują z jej oświeceniowym charakterem. Herbert napisał (w czasach, gdy ciągle za guru SF uważani byli autorzy głoszący chwałę czystej nauki) o świecie, w którym rozwój technologiczny niewiele zmienia w życiu społecznym człowieka. Nadal ogromną rolę pełni religia (nawet, jeśli traktujemy ją jako narzędzie kontroli społeczeństwa, a nie wiarę), a ustroje społeczne krążą wokół kilku starych modeli. To coś, co mogło wstrząsnąć fanami przyzwyczajonymi do tego, że podróże do gwiazd "uwalniają" ludzkość od starożytnych bagaży. Herbert pokazał, że technologia nic nie zmieni, a to nadal dość oryginalne podejście. Z tych największych przypominam sobie podobne pomysły u Zelaznego, Le Guin i Simmonsa.
Ciekawy jest w powieści wątek wychowania. Bo przecież nie jest tak, że Atrydzi rodzą się honorowi a Harkonennowie skłonni do zdrady. W powieści wręcz wprost pada zdanie: "cóż to byłby za mężczyzna, gdyby wychować go według zasad kodeksu Atrydów!" (cytat z pamięci, więc niedokładny, ale oddający sens). Harkonennowie mają inny model wychowawczy i dlatego gdy dorastają preferują brutalniejsze, bardziej imperialne metody, które mogą się kojarzyć np. z brytyjskim kolonializmem w gorszym wydaniu. Atrydzi stawiają raczej na współpracę niż podbój (nie wiem, czy istniał taki model kolonialny, ale przypomina to współczesne podejście), ale to odmienne polityki dominacji wywodzące się z odmiennego wychowania. To dość interesująca kwestia w powieści SF. I też może skojarzyć się z "Grą o Tron".
Atrydzi przypominają podejście kolonizacyjne Francuzów w północnej Ameryce, a Harkonenowie Brytyjczyków w gorszym wydaniu. To prawda. Duże nasycenie religią i filozofią z tym związaną to plus Diuny. Ja czytałem w czasach licealnych i mi się bardzo podobała, choć nie dokończyłem. Mam tę powieść na półce i w tym roku chyba dokończę (przeczytam raz jeszcze). Nie czytałem też dalszych części i to też mam w planach.
UsuńHej Fraa,
OdpowiedzUsuńAaa ja bardzo dobrze rozumiem Twoje słowa o Diunie. U mnie też.. może nie aż tak wielkie oczekiwania, ale też wielkie rozczarowanie.
Z wielkich s-f rozczarowań ostatnimi czasy zaliczyłem jeszcze Hyperiona.
Przyznam, że fakt, iż "Diuna" może rozczarować specjalnie mnie nie dziwi. Ale po przeczytaniu o rozczarowaniu "Hyperionem" będę chyba jeszcze przez pół roku składał szczękę, bo upadła z takim hukiem, że rozpadła się na tysiąc kawałków.
UsuńCzemu Cię rozczarował?
O! Hej, Cedro :)
UsuńZa Hyperiona się w końcu wezmę... kiedyś... *łypie na listę książek do przeczytania* KIEDYŚ...
Rozczarowanie Hyperionem? O.o Cedro napisz mi proszę, co Cię rozczarowało, bo ta powieść to jak dla mnie opus magnum fantastyki naukowej ostatnich lat.
Usuń