Okej, okej – mój
pierwszy kontakt z Disco Elysium – gry
rpg z niezależnego estońskiego studia ZA/UM – nie
był może zbyt owocny… no,
taki 1.2, bo za faktycznie pierwszym razem, to zginęłam w
samouczku. Ale później to tak: najpierw
spróbowałam pobić dziecko, ale palnęłam się w nos i dziecko
mnie wyśmiało, a potem pobiegałam trochę po ulicy w tę i nazad i
koniec końców się zacięłam. Potem nastąpiła długa przerwa w
grze. A potem Ulv powiedział, że jest wersja
definitive edition, którą
można kupić z dużą zniżką, jeśli ma się wersję podstawową,
więc kupiłam i zaczęłam zabawę od nowa. I tym razem sklepałam
dziecko (czy to jest coś,
czym powinnam się chwalić…?)!
Może byłam po prostu lepiej
przygotowana mentalnie. Bo
jest się do czego przygotowywać. Już ten wspomniany przeze mnie
zgon w pierwszych minutach potrafi nieźle zbić człowieka z tropu.
Uczymy się zupełnie innego podejścia – ostrożności zarówno w
stosunku do innych postaci, ale też do przedmiotów nieożywionych.
Może się okazać nawet, że nasz bohater będzie sam dla siebie
najgorszym wrogiem – bo to taki typ: pijak i narkoman, który
nieomal zapił się na śmierć, którego kariera zawodowa wisi na
włosku, a gdzieś w tyle głowy nie dają spokoju mętne wspomnienia
dawnej miłości. Gracz może wykrzesać z tej postaci bardzo wiele –
poprowadzić go w najrozmaitszych kierunkach, być może czasem nieco
szalonych. I nie mówię tu tylko o statystykach, do których
przydzielamy punkty doświadczenia. Mówię o budowaniu charakteru i
osobowości, z którymi wiąże się bardzo fajny system Gabinetu
Myśli – w zależności od konkretnych działań i rozmów, możemy
„przemyśleć” w nim rozmaite tematy, a kiedy już dojdziemy do
rozwiązania danego problemu, dostajemy bonusy-niespodzianki.
Dzięki temu dość trudno grać „matematycznie”, wyliczywszy
sobie na początku, że chcę tyle a tyle punktów w tej a tej
umiejętności, bo tak naprawdę te punkty będą przez całą
rozgrywkę dość płynne. Lepiej więc grać po prostu tak, żeby
mieć z tego frajdę i zbudować naszemu glinie taką osobowość, na
jaką mamy ochotę. W grze i tak jest bodaj jeden test umiejętności,
który rzeczywiście bezwzględnie trzeba zdać, żeby ją móc
ukończyć.
Początek gry. Takich epizodów jest więcej - i są to chyba moje ulubione momenty. |
Do
niezliczonych, niesamowicie rozbudowanych dialogów z postaciami
niezależnymi dochodzą nam – równie rozbudowane – dialogi
wewnętrzne. To wszystko sprawia, że jest naprawdę, naprawdę dużo
czytania. I mam tu na myśli: bardzo
dużo. I to nie są raczej
proste zdania w stylu „Morning! Nice day for fishing, ain’t it!”
(kopirajty należą do Viva La Dirt League). Gra będzie wymagała
sporego skupienia, żeby to wszystko ogarnąć.
W konsumowaniu tych treści bardzo
pomaga oczywiście pełny voice acting. I koniecznie muszę to
podkreślić: on jest absolutnie przezajebisty, pardą maj frencz.
Narratora słyszymy w głowie nawet tydzień po odejściu od gry, a
głosy należące do takich „postaci” jak Ancient Reptilian Brain
albo Limbic System to jest po
prostu majstersztyk.
Momentami wręcz miałam nadzieję, że stracę przytomność albo
coś, i znowu się odezwą – bo zazwyczaj pojawiają się właśnie
w takich momentach, ewentualnie w nocy podczas snu. Ciekawostka:
oba te głosy (i kilka innych) są grane przez jednego aktora,
Mikeego W. Goodmana, który dał prawdziwy popis. Mam na myśli:
prawdziwy. Taki, że ciary, jak się te głosy – hipnotyzujące
i wciągające jak bagno – słyszy.
Podczas rozgrywki można dołączyć do wybranej frakcji. Absolutnie uwielbiam, że głos namawiający nas do faszyzmu mówi słowa takie jak good czy okay przez ö. |
Możemy też zapoznać się z kolekcją powieści o Mężczyźnie z Hjelmdall. Taki hint: w trakcie gry można będzie również zdobyć koszulkę z tytułowym bohaterem! |
Nie wiem, czy wrócę do tego tytułu
– na pewno bym chciała, ale to jednak ponad 130 godzin życia (w
każdym razie tyle zajęło mi jej przejście, może za drugim razem
to by się odrobinę skróciło). Jestem bardzo ciekawa, jak
potoczyłaby się ta historia, gdybym inaczej pokierowała moim
gliną. Z achievementami nie dojechałam nawet do połowy, więc
sporo przede mną. Na pewno
warto zapoznać się z tym tytułem i dać się pochłonąć historii
Revachol i Martinaise przynajmniej raz. To kolejny przykład, że nie
trzeba szukać dobrych gier po żadnych
tam Bioware’ach czy Bethesdach,
bo tańsze i bez porównania lepsze produkty możemy dostać z
niezależnego studia, które
powstało raptem w 2016 roku.
Obecnie jest niemal pewne, że Disco
Elysium będzie miało kontynuację – bierę ją
w ciemno. Już. Proszę,
weźcie moje pieniądze, ZA/UM.
Ech... 130 godzin. To mnie przeraża. Nie lubię grać w RPGi krótkimi seriami, a tylko tak ostatnimi czasy mogę. Stąd Wiedźmin 3 zajął mi ponad rok, a Pillars of Eternity od kilku leży odłogiem.
OdpowiedzUsuńBardzo rozumiem. Jak się wsiąknie w świat i narrację, to głupio zaraz się odrywać do inszych zajęć. Nie przeczę, że po skończeniu Disco Elysium nie bardzo ogarniałam, co się w ogóle dzieje wokół mnie :) Może będzie bardziej sprzyjający moment.
Usuń