(źródło) |
Nie mogę powiedzieć, żebym miała jakieś szczególne parcie na
kino, kiedy na ekrany wszedł Joker w reżyserii Todda
Phillipsa. Jakkolwiek lubię kinowe uniwersum DC, a sam Joker wydaje
mi się dość interesującą postacią, w tym akurat przypadku dość
spokojnie założyłam, że obejrzę w domowym zaciszu, kiedy
wreszcie się pojawi na platformach streamingowych. O dziwo, nie
minęło nawet aż tak wiele lat, a w końcu udało się tego dokonać
(a tymczasem kupiony na premierę w 2012 r. czwarty tom Kłamcy
Jakuba Ćwieka wciąż stoi na półce – nówka sztuka, nigdy
nieczytana…).
Oczywiście, do tej pory zdążyłam już zostać zalana zachwytami,
jak wspaniałym filmem jest Joker, jak genialnym aktorem
Joaquin Phoenix i jak ważne, fantastyczne to dzieło. Ten mega
pozytywny odbiór skojarzył mi się zresztą trochę z marvelowskim
Loganem, którego uważam za bardzo udaną produkcję, nawet
mimo ambiwalentnego stosunku do reszty superbohaterskiego kina spod
tego znaku.
Różnica między tymi dwoma
tytułami jest, ma się rozumieć, zasadnicza: o ile Logan
był o końcu bohatera, o tyle w Jokerze widzimy jego początki (mówię tu „bohater” w dużym uproszczeniu, bez
rozróżniania na bohaterów i złoczyńców, szczególnie że akurat
w uniwersum DC to bywa mocno nieostre). I
tutaj muszę od razu powiedzieć jedno: geneza powstania Jokera nie
jest interesująca. Prawdę mówiąc, jest zupełnie banalna. Od
pierwszych minut filmu mamy bardzo jasny, bardzo niesubtelny przekaz:
społeczeństwo jest winne. Ludzie są kutasami, zdepczą twoje
marzenia, ośmieszą cię i
sponiewierają. Doprowadzą na skraj wytrzymałości, aż w końcu
pękniesz. Tadam, koniec – i niby nie zaspoilowałam, ale jeśli
mam być szczera, to w tym momencie już nie warto sięgać po Jokera
– przynajmniej nie jeśli faktycznie oczekujemy odkrywczej fabuły.
(źródło) |
Arthur Fleck jest trochę takim
uosobieniem fantazji
wielu zwykłych ludzi. Podobnie jak Ruth
z I Don’t Feel at Home in this World Anymore,
Frank z God Bless America
czy William z Falling Down,
decyduje się na krok, o którym od czasu do czasu myśli prawie
każdy: przestać zgrywać dobrego człowieka i wreszcie z przytupem
zareagować
na zaczepki, drwiny czy po prostu czyjąś niekompetencję albo
brak kultury. I to działa. Bo to zawsze działa.
Szczególnie w takim świecie,
jakiego wycinkiem jest Gotham.
Wspomniałam już, że tło, na
którym występuje Phoenix, jest strasznie przerysowane. W Gotham
normalni, uprzejmi ludzie należą do jakiejś mieszczącej się w
granicach błędu statystycznego mniejszości. Na chwilę obecną
umiem sobie przypomnieć właściwie tylko wspomnianego już Garego.
Bo nawet matka Arthura, Penny (Frances Conroy) jest tylko z pozoru
miłą staruszką. A poza tym, dostaniemy już tylko całą galerię
buców i łajdaków. Począwszy od przypadkowych dzieciaków, które
bez żadnego powodu sklepią Arthura w pierwszej scenie filmu, przez
młode korposzczurki, które spuszczą mu łomot w metrze, a kończąc
na bardziej wyrazistych postaciach, jak Murray Franklin (Robert De
Niro) i, oczywiście, Thomas Wayne (Brett Cullen). Przy tym ostatnim
zresztą muszę się zatrzymać.
(źródło) |
Ostatecznie
więc mam wrażenie, że Joker
był filmem ostro przehypowanym, choć zdecydowanie ze względu na
Joaquina Phoenixa warto go obejrzeć. Fabuła jest może prosta, ale
przynajmniej spójna, mamy solidne umocowanie, dlaczego akurat klaun,
dostajemy też dwa może nie jakoś spektakularnie istotne, ale
ciekawe plot twisty. Tu i ówdzie będą nawet fajne zdjęcia.
Jokerem mojego dzieciństwa był
Jack Nicholson, bardzo nie lubię Jokera Heatha Ledgera, Joker Jareda
Leto zaś jest moim zdaniem jakimś dziwacznym potknięciem
producentów. Joaquin Phoenix przekonał mnie do swojej wizji, co nie
było proste w konfrontacji z tak wyrazistą postacią, jaką
wykreował Nicholson. Na pewno nie żałuję seansu.
– I'm waiting for the punchline.
– There is no punchline.
No właśnie spodziewałem się nieco więcej i myślę, że mojemu odbiorowi zaszkodził ten cały hype, że zomg, jakie genialne. Takie se, lepiej mnie sponiewierał Przemytnik Eastwooda. Rola Phoenixa sama w sobie świetna. Leto powinien skoczyć na korepetycje.
OdpowiedzUsuńEj, no ale porównywanie jakiegokolwiek filmu do filmu Eastwooda jest kapkę nieuczciwe - wiadomo, co Eastwood to Eastwood :D
UsuńPhonix jako Joker jak najbardziej tak, co do prostej fabuły też zgoda. Mnie raziło przerysowanie świata (wszyscy źli do znudzenia) i nachalne czerpanie z klasyki kina. I ogólnie nie kupuję tej wersji Jokera. Dla mnie jest on szalonym geniuszem zbrodni, a tutaj jest chorym któremu się współczuję. Jeśli dobrze pamiętam (a mogę się mylić) prócz ostatniej sceny w szpitalu przemoc jest wynikiem choroby, a nie tego chaotycznego i zaplanowanego zła charakteryzującego Jokera. #niemójJoker
OdpowiedzUsuńMyślę, że końcówka filmu stanowi ładne świadectwo tego, że on właśnie został szalonym geniuszem zbrodni - to jest już moment, w którym przestajemy mu współczuć. Ale rozumiem, na czym polega Twój problem. :) Ja z trochę analogicznego powodu nie obejrzałam jeszcze "Cruelli".
UsuńCo do tej choroby, to w ogóle trudno powiedzieć, co jest jej wynikiem, a co się wydarzyło naprawdę i co było zaplanowane. Planował pociągnąć za spust u De Niro, choć nie w ten sposób - kiedy zmienił zdanie? Co mu kazało zmienić tę decyzję - choroba czy chaotyczny charakter? To chyba jakoś stopniowo się formuje.
A z ciekawości: który Joker jest Twoim Jokerem? :)
Chyba nie mam ulubionego, to jest taka postać którą doceniam w różnych interpretacjach. Nawet za bardzo nie narzekałem na tego Leto bo było to coś nowego. Ten Joker mógłby mi się bardziej podobać gdyby to nie był jego origin story? Nie wiem. Strasznie się uczepiłem tego związku - choroba psychiczna = zło i nie mogę przestać o tym myśleć.
UsuńA ostatnio jestem bardzo zadowolony z Jokera w animacji Harley Quinn. Klasyczny, ale działa.