Tytuł: Zegar Zagłady
Tytuł oryginału:
Doomsday Clock
Tłumaczenie:
Jacek Drewnowski
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2020
Wydawca: Egmont
Ze Strażnikami
zetknęłam się po raz pierwszy w połowie 2016 roku za
pośrednictwem filmu Zacka Snydera. Filmu, który mnie absolutnie i z
miejsca urzekł. Do tego stopnia, że zaraz rzuciłam się na komiks,
który – o ile to w ogóle możliwe – okazał się jeszcze
lepszy. Kiedy tylko więc
pojawiła się możliwość zapoznania się z serią komiksowych
prequeli do Strażników,
bez zbędnego zastanowienia wgryzłam się w lekturę. I
było… cóż, może nie bardzo źle, ale przede wszystkim: bardzo,
bardzo nierówno. Geneza Ozymandiasza na przykład irytująca,
Komedianta – niezgodna z tym, co pamiętałam z oryginalnej
historii, rozdział o Gwardzistach zaś był chaotyczny i tylko
trochę wynagradzał to plot twist z Zakapturzonym Sędzią. Toteż
koniec końców moje
pragnienie przedłużenia jakoś przygody ze Strażnikami
pozostało niezaspokojone.
A później tu i ówdzie zaczęły
migać jakieś plotki o crossoverze uniwersum DC i Watchmenów. W
internetach można było zobaczyć ilustrację przedstawiającą
Batmana trzymającego znaczek Komedianta. Jakby tego było mało,
były też grafiki z Batmanem i Rorschachem podającymi sobie dłonie
– koncept tyleż zarąbisty, ile nierealny ze względu na
dramatyczne różne podejścia tych dwóch bohaterów do konceptów
dobra i zła.
No i stało się: rozbudzony
plotkami i obrazkami mózg wreszcie dostał świeże mięsko w
postaci komiksu Zegar Zagłady,
czyli sequela Strażników
wprowadzającego oryginalnych bohaterów z
tego ostatniego do świata
Batmana i reszty. Można by zapytać: czegóż właściwie chcieć
więcej?
No więc na dobry początek można
by chcieć, żeby napisał to Alan Moore.
Całkiem serio: mam wrażenie, że
głównym problemem wszystkich postrażnikowych produkcji jest fakt,
że scenariusze tworzyli inni ludzie. Może zdolni, może mega
kompetentni, niemniej zupełnie nie dawali rady pociągnąć ani
oryginalnego klimatu, ani ponadczasowości niektórych wątków, ani
pogłębienia bohaterów. Seria prequeli wygląda jak zbiór fanfików
– lepszych i gorszych, ale nadal to tylko fanfiki. W sumie podobnie
serial HBO – co prawda to akurat bardzo dobry fanfik, fajnie
osadzony w komiksie, ale nadal nie wsiadł mi tak bardzo jak komiks
Moore’a czy nawet film Snydera. I
w Zegarze Zagłady mamy to samo: to dobry fanfik, ale jednak tylko
fanfik. Nawet nie wiem, czy w DC ktoś faktycznie uznał, że hej,
mam super pomysł na taki crossover, czy jednak najpierw dotarły do
nich wieści, że fanom się coś takiego marzy, więc stwierdzili
„jedziemy – da się zrobić”.
Acz nawiązania do dawnego Rorschacha są bardzo udane. (źródło) |
Rorschach
właściwie nie miał w sobie nic z Rorschacha (co z pewnych względów
jest zrozumiałe, ale moim zdaniem spokojnie dałoby się tu lepiej
powiązać dwóch bohaterów), Komediant właściwie w ogóle stracił
osobowość, nawet Joker się w żaden sposób nie popisał.
Wprowadzenie w historię Mima i Marionetki wydało mi się zbędne,
bo cała historia ma już tak dużo bohaterów, że naprawdę nie ma
potrzeby dorzucania nowych.
Inna sprawa, że Mim i Marionetka
jako tacy byli dość interesującą parą i myślę, że samodzielna
opowieść o nich byłaby zupełnie niezła. Po prostu w Zegarze
Zagłady mam wrażenie, że postacie są wpychane kolanem jak
zapasowa para gaci do napęczniałej walizki, z której wszystkimi
szczelinami sterczą już ciuchy i zaraz zapewne trzaśnie zamek.
Przez to mało który bohater
ma szansę fajnie się zaprezentować i w przypadku wspomnianego
Jokera na przykład miałam wrażenie, że jest tylko po to, żeby
być – no bo jak jest Batman, to wypada, żeby pojawił się Joker.
I teraz nie wiem: może komiksy DC
tak po prostu wyglądają. Może scenarzyści wychodzą z założenia,
że charaktery bohaterów czytelnik poznał już czterdzieści lat
temu i teraz wystarczy, żeby oni wszyscy robili rzeczy. Wprawdzie
nie miałam takiego wrażenia przy tych komiksach z DC, które
czytałam do tej pory, ale może miałam wyjątkowe szczęście.
Słowem: był przesyt bohaterów i
niedosyt satysfakcjonującego rozwinięcia choćby kilku z nich.
Dziwnie czytało mi się fragmenty z
perspektywą Manhattana, bo
zastosowano przy nich dokładnie ten sam zabieg, który wypadł
bardzo interesująco w Strażnikach
– tylko że powtórka z
zasady rzadko kiedy wypada
równie dobrze jak pierwowzór
– przez samo to, że jest powtórką.
Nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorzy uznali „hej, to się
podobało w tamtym komiksie – zróbmy tak samo!”. To już lepiej
na tym tle wypada historia Dra
Manhattana z prequeli, bo tam
autor poszukał nowego sposobu na pokazywanie oglądu rzeczywistości
przez kogoś, kto istnieje jednocześnie we wszystkich czasach i
przestrzeniach. W Zegarze
Zagłady wyraźnie zabrakło
świeżego pomysłu, jak można by wykorzystać potencjał tej
postaci.
Teksty przebiegające przez klejenie to rzadko kiedy dobry pomysł. |
Mimo całego tego czepialstwa muszę
podkreślić, że dobrze się bawiłam podczas lektury. Jasne, nie są
to Strażnicy, o
jakich nic nie robiłam. Historia nie ma tej wagi, bohaterowie są
pisani trochę naprędce i niektórzy wydają się zupełnie zbędni.
Ale jednocześnie fabuła po prostu wciąga, wątki się przeplatają,
akcja toczy się dynamicznie i nie można narzekać na nudę. Jak
wspomniałam, Mim i Marionetka, choć może w złym czasie i miejscu,
są ogólnie bardzo ciekawymi postaciami (szczególnie Mim i jego
niezwykły pistolet*).
Ponadto Zegar Zagłady
jest bardzo ładnie narysowany. Fajne kadry, staranna kreska,
wyrazisty klimat poszczególnych scen – pod tym względem nie mam
najmniejszych powodów do kręcenia nosem.
Aha, muszę nadmienić, że jestem
złym i leniwym człowiekiem:
nie przeczytałam wszystkich informacji o bohaterach, które
zostały zawarte między
poszczególnymi częściami. Nawet nie chodziło o sam fakt, że dużo
literek (a dużo, w dodatku zdarzało się, że literki wypadały w
klejeniu, więc części słów trzeba się było domyślać), tylko
o to, że przedarcie się przez całe te informacyjne wstawki (choć
te wstawki same w sobie super ciekawe!) okropnie wyrywało mnie z
właściwej historii i miałam wrażenie, że zanim skończę to
czytać, zdążę zapomnieć,
na czym w ogóle stoimy z fabułą.
__________________
*)
Ulvie, nie rechocz!
Nie rechotałem! Jestem oburzony posądzeniem o rechot!
OdpowiedzUsuńŻe niby posądziłam Cię o niedojrzałość? :D
UsuńJa jako były...
Usuń