środa, 22 stycznia 2014

Fraa w czytelni (65) - "Roboty i Imperium"

Autor: Isaac Asimov
Tytuł: Roboty i Imperium
Tytuł oryginału: Robots and Empire
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Miejsce i rok wydania: Poznań 2003
Wydawca: Dom Wydawniczy REBIS

I tak moja przygoda z robotami Isaaca Asimova dobiegła końca. Właściwie nawet mi trochę smutno z tego powodu, bo zdążyłam się już przyzwyczaić, że niezależnie od tego, co się dzieje, zawsze będę mogła poczytać trochę o duecie Baley & Daneel.
Ale od początku: akcja powieści Roboty i Imperium rozgrywa się jakieś dwieście lat po wydarzeniach z Robotów z planety świtu. Konsekwencją tego jest choćby fakt, że Elijah Baley, nasz dobrze znany detektyw, nie żyje od mniej-więcej szesnastu dekad. Na scenie została Gladia (obecnie pani w średnim wieku) oraz dwa roboty: R. Daneel i Giskard. Nie przejęzyczyłam się jednak, gdy wspomniałam o duecie Baley & Daneel, gdyż na Aurorę zawita daleki potomek Elijaha w prostej linii, niejaki D.G. Baley. Błędem jednak byłoby twierdzenie, że to taki zastępczak dla Elijaha. Nie – jego rola jest zupełnie inna, a powieść koncentruje się tak naprawdę już nie na ludziach, a na robotach. No, oraz na Imperium.
Oto bowiem, po interwencji Elijaha sprzed dwustu lat oraz na skutek polityki Fastolfe’a, ludzie z Ziemi wreszcie wyruszają na podbój kosmosu. I ani trochę nie podoba się to Przestrzeniowcom, którzy chcieliby galaktykę na własność, a tymczasem gnuśnieją na swoich pięćdziesięciu planetach, a robactwo z Ziemi się rozłazi (w ogóle bardzo ciekawie wypada tutaj działalność Fastolfe’a – otóż uczony wygrał batalię z Amadiro, ale okazuje się, że to nie on miał rację, a jego polityka zupełnie się nie sprawdza).
I w tym wszystkim dowiadujemy się, że Solaria – planeta, na której urodziła się i spędziła młodość Gladia – została opuszczona. Ot tak po prostu, nagle puf!, na planecie nie ma Solarian. Ale zostały roboty – na pewno zostały, przecież Solarianie, dokądkolwiek by się mieli udać, nie zabraliby wszystkich robotów. Wszak przypadało ich po kilka tysięcy na jednego Solarianina. Toteż wszyscy ostrzą sobie zęby na złom, który został na opuszczonej planecie. Smuteczek jest taki, że złom zupełnie nie chce dać się zabrać z Solarii. I jest złomem w najwyższym stopniu zaczepno-obronnym.
I tak to się zaczyna.

Jak wspomniałam, Roboty i Imperium to nie jest kolejny kryminał pokroju poprzednich tomów. Oczywiście, jest intryga, ale nie polega już na wykryciu mordercy, a na… zaprowadzeniu pokoju między Osadnikami (czyli kolonistami z Ziemi) oraz Przestrzeniowcami. Zamiast klasycznej sprawy dla detektywa czytelnik dostaje sporą dawkę polityki i spisków na najwyższym szczeblu. Tak naprawdę dokładnie wiadomo, która postać jakie ma sympatie i kto z kim współpracuje, bah!, wiadomo nawet, jakie poszczególni bohaterowie mają cele. Jedyne, co nie jest powiedziane wprost, to jak zamierzają te cele osiągnąć. To jest fajne i niefajne zarazem. Niefajne, bo tak jak poprzednie powieści czytałam w napięciu, wraz z Elijahem błądząc w obcych mi społecznościach i usiłując znaleźć mordercę, tak tutaj w zarysach jednak wiedziałam, co, kto i gdzie. Książkę czytało się pod tym względem… hm… spokojniej. Ale było to też fajne – bo czytelnik mógł się całkowicie skoncentrować na poszczególnych procesach i metodach osiągania celów przez bohaterów. Na ich wzajemnych relacjach, które przechodziły przez wiele faz.
Ach, no tak – skoro o bohaterach mowa. Zabawny był przede wszystkim podział na drużynę dobrych i złych. Dobrzy chcieli pokoju w galaktyce, braterskiej miłości między Osadnikami a Przestrzeniowcami itp. Źli zaś… cóż, źli pragnęli zniszczyć Ziemię i odebrać galaktykę Osadnikom. Ale nie tylko ten ostateczny cel decydował o podziale – widać go było też w konkretnych cechach charakterów i relacjach między bohaterami. W grupie złych (Amadiro, Mandamus, Vasilia) panowała nieufność, uczeni oszukiwali się i zawierali tymczasowe sojusze tylko po to, żeby w ostatniej chwili wykiwać resztę. Ale gdyby mogli, najchętniej przebywaliby na dwóch przeciwległych biegunach planety. Z kolei w grupie dobrych… cóż, w grupie dobrych była uczciwość, miłość i przyjaźń. Cukierki zjeżdżały po tęczy wprost do sparklącego koszyczka.
Choć trzeba tu oddać honor bohaterom, że to nie do końca ich wrodzona dobroć decydowała o tym obrazku, ale sporo miał do powiedzenia Giskard. Tu jednak mój zarzut do powieści: Giskard za często używa swoich mocy. Ciągle powtarza, jaki musi być z tym ostrożny, jakie to ryzyko dla poszczególnych umysłów, jakie to trudne… i ciągle to robi! Pierze mózgi bez mrugnięcia okiem, mimo jego słów wcale nie czułam, że to jest w najmniejszym stopniu kłopotliwe.
W ogóle tak do końca nie umiem się ustosunkować do zamysłu: że oto dwa roboty decydują o losach galaktyki i ludzkości? Naciągane. Owszem, to nie byle jakie roboty, ale i tak naciągane. One się robią zbyt potężne, a jak jeszcze dochodzi do tego Zerowe Prawo… Choć samo jego zaistnienie w robocich rozkminach mi się podobało: Zerowe Prawo jest w sumie naturalną konsekwencją istnienia Pierwszego Prawa i wierzę, że gdyby taki robot dostatecznie długo myślał nad problemem Praw Robotyki, doszedłby rzeczywiście do tego Zerowego. Owszem, z tego wszystkiego roboty stawały się coraz mniej robocie, Daneel był już niemal jak człowiek, a to zasygnalizowanie przyjaźni między nimi dwoma, choć na swój sposób urocze, trochę mnie przygnębiło. Miałam wrażenie, że Asimov staje na rzęsach, żeby uczłowieczyć te roboty, podczas gdy wcale nie było takiej potrzeby. Co więcej: myślę, że koncepcja dwóch zupełnie nieludzkich robotów, które sterują losami galaktyki, wywarłaby o wiele mocniejsze wrażenie, które trochę się w Robotach i Imperium rozmyło.

W ogóle miałam takie delikatne wrażenie doczepienia tej historii trochę na siłę do cyklu. Zupełnie inny klimat, inne problemy, inni bohaterowie – przypomina to nieco 3001: The Final Odyssey Clarke’a. Choć w jednym i drugim przypadku czas poświęcony na lekturę nie jest czasem straconym. Po prostu trzeba się nastawić na coś nieco innego. Atutem Robotów i Imperium jest to, że – jeśli wierzyć dopiskowi – jest to łącznik między cyklami, coś w rodzaju zapowiedzi „Fundacji”. Co mnie cieszy, bo ten drugi cykl również mam w planach. No plus czyta się Roboty i Imperium naprawdę nieźle, a brodaty D.G. wzbudza ogromną sympatię… bah!, nawet Niss wzbudza sympatię. Osadnicy po prostu mają coś w sobie. Ja po prostu nie jestem fanatyczką polityki.

Wpis popełniony w ramach wyzwania czytelniczego „Eksplorując nieznane”.




– Niech pan nie będzie zbyt pewien. U was również mogą się pojawić nierozwiązywalne problemy, jeśli już ich nie macie.
–To jest bez wątpienia możliwe, ale na razie muszę się z panią pożegnać. Statek szykuje się do lądowania i muszę powpatrywać się inteligentnie w prowadzący go komputer, bo nikt nie uwierzy, że jestem kapitanem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...