Autor: Isaac Asimov
Tytuł: Świat robotów (tom 1 i 2)
Tytuł oryginału: The Complete Robot
Tłumaczenie: Edward Szmigiel
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1993
Wydawca: Varia APD
Swego czasu
Fenrir przy okazji recenzowania zbioru opowiadań Ja, Robot stwierdził, że Asimovowi „znacznie lepiej wychodziły
opowiadania, niż dłuższe formy” [źródło]. Cóż generalnie nie zgodziłam się z
kilkoma elementami tamtej recenzji, ale dziś mogę powiedzieć z całym przekonaniem
przede wszystkim jedno: zupełnie nie zgadzam się zwłaszcza z tą tezą i w mojej
opinii jest dokładnie na odwrót: o ile w dłuższych formach Asimov mógł swoje
koncepcje rozwijać, pogłębiać i rzetelnie omawiać, o tyle w – zazwyczaj króciutkich
– opowiadankach, nie mając do tego przestrzeni, nazbyt często popadał w
skrótowość, przez którą przedstawiony pomysł wychodził dość naiwnie i
nieprzekonująco.
Były, ma się
rozumieć wyjątki od tej reguły, ale przy tej liczbie opowiadań trudno
oczekiwać, że wszystkie będzie się dawało wrzucić do jednego worka.
Świat
robotów to kompletny zbiór wszystkich krótszych tekstów, jakie Isaac
Asimov napisał o robotach. Zawiera w sobie opowiadania zawarte w Ja, Robot, ale też wiele innych, również
takich nigdy dotąd niepublikowanych. Jak dotąd brzmi dobrze?
Cóż, to dodam
jeszcze, że książka (pisząc „książka” mam na myśli, ma się rozumieć, dwie
książki – przypominam, że chodzi o wydanie dwutomowe) zawiera całkiem sporo
dopisków odautorskich – najpierw nieco obszerniejszy wstęp, później zaś po parę
zdań poprzedzających coś w rodzaju rozdziałów, na które podzielony jest cały
zbiór. I powiem Państwu jedno: Isaac Asimov pisał fajną fantastykę naukową, ale
nie powinien był się odzywać pozanarratorsko. Po przeczytaniu Świata robotów sama nie wiem, co we mnie
mocniej siedzi: uwielbienie dla twórczości Asimova czy niechęć do niego jako do
człowieka.
Na samym
wstępie czytelnik dostaje kilka stron autorskiego pompowania ego. Do znudzenia
mamy powtarzane, że to ON, Asimov, wymyślił robotykę (zarówno naukę jak i samo
słowo), że pchnął cywilizację w nowoczesność, że zmienił losy świata – tak właśnie!
Znaczy żeby nie było nieporozumień: ja nie odmawiam świętej pamięci autorowi
wielkich osiągnięć. Nie odmawiam mu tytułu ojca robotyki. Nie w tym rzecz. Ale
naprawdę, to już w którymś momencie zaczęło niebezpiecznie przypominać ten obrazek:
(źródło) |
Późniejsze
notki odautorskie są nieco bardziej powściągliwe, choć zupełnie mi się nie
podobało, że miałam w nich narzuconą interpretację następujących po nich
opowiadań – wolałabym tego typu refleksje dostawać po właściwej lekturze (to by mi umożliwiło porównanie moich
własnych rozkmin z tym, „co autor miał na myśli”). A już zupełnie mnie rozwaliło
podkreślenie w przypadku jednej z głównych bohaterek robociego cyklu, pani robopsycholog
Susan Calvin, że była taka totalnie wyjątkowa w porównaniu do żeńskich
bohaterek w ówczesnej literaturze, bo samodzielna i inteligentna, choć – uwaga,
nie moglibyśmy żyć bez tej informacji – niespełniona seksualnie. WTF? Chłopie, really? Stul dziób i po prostu zacznij opowiadać
historie o robotach.
No, ale jak już
człowiek zmordował te mądrości Asimova, to w Świecie robotów ma cały szereg świetnych opowiadań – uszeregowanych
co prawda tu i ówdzie tematycznie, to znaczy jest część poświęcona robotom
metalowym, cześć niepodobnym do ludzi, część człekokształtnym itp., ale koniec
końców układ jest podobny jak w Ja, Robot,
czyli chronologiczny. Czytelnik poznaje kolejno nieśmiałe początki robotyki,
jej rozwój, aż wreszcie coś w rodzaju schyłku, kiedy US Robots musi przerzucić
się z niebywale inteligentnych, niemal identycznych z człowiekiem robotów na
produkcję roboptaszków i robodżdżownic. Akcja ostatnich opowiadań rozgrywa się
dwieście lat po śmierci Susan – co, przyznam, mnie osobiście nieco martwiło,
ponieważ pani robopsycholog, obok panów Donovana i Powella, była najbardziej
charakterystyczną i zapadającą w pamięci postacią robotycznych opowiadań. I
faktycznie budzi się w człowieku pewna nostalgia pod koniec drugiego tomu – że oto
dopiero byliśmy świadkami sceny, w której nastoletnia dziewczyna w muzeum
techniki obserwuje prymitywną maszynę liczącą, a potem nagle jest już tylko
hologramem w siedzibie US Robots. Niesamowicie mocno odczuwalny jest upływ
czasu i przemiany, jakie w tym czasie zachodzą w społeczeństwie.
Ale, jak
wspomniałam, moim zdaniem jednak Asimov lepiej sprawdza się w dłuższych formach. Opowiadania nazbyt często
sprowadzają się do dwóch gadających głów, które sobie cośtam kminią, dedukują i
dość szybko przedstawiają wniosek – dla mnie zbyt szybko. Szczytem chyba jest
opowiadanie Lustrzane odbicie, w którym po raz kolejny dochodzi do spotkania
Elijaha i R. Daneela – i z jakiegoś dziwnego powodu policjant jawi się tu jako
błyskotliwy superdetektyw, podczas gdy R. Daneel jest tylko marionetką, która w
odpowiednich momentach ma zadawać kolejne pytania. To tak naprawdę zupełnie nie
odpowiada portretom tych bohaterów, jakie czytelnik ma z powieści – gdzie owszem,
Elijah głupi nie jest, ale obaj są właściwie równoważnymi partnerami i jeden
bez drugiego by śledztwa nie ukończył.
Najlepszy przyjaciel chłopca aż nazbyt
przypomina opowiadanie Robbie –
zresztą, mnie w ogóle średnio jara wtłaczanie robotów w jakieś szczególnie bliskie
relacje, a w obu wymienionych tekstach czytelnik dostaje motyw „dziecko kocha
swojego robota, a gupi rodzice tego nie rozumieją”. Rzewliwe blargh.
Większość opowiadań
jednak jest naprawdę fajna, nawet jeśli pozostawia pewien niedosyt –
szczególnie przypadło mi do gustu Zbierzmy
się, Niewolnik szpalt, Kobieca intuicja czy …że o nim pamiętasz. Dwustuletni człowiek, choć sam Asimov
uznał je za swoje najlepsze opowiadanie o robotach, w mojej opinii po raz kolejny
znów za bardzo idzie w kierunku uczłowieczania maszyn.
Nie ukrywam, że
choć powtórzenie sobie historii robotyki było ciekawym doświadczeniem, z pewną
niecierpliwością wyglądałam już, kiedy będę mogła zacząć Roboty z planety świtu – brakowało mi już czegoś z nieco bardziej złożoną
fabułą i z R. Daneelem – takim, jakim być powinien, a nie zredukowanym do dania
pretekstu, by zaprezentować jakąś maleńką teoryjkę. Ale jako niezobowiązujący
zbiór opowiastek o ludziach (och, nie ukrywajmy, wszak o ludzi tam chodzi, a
nie o roboty) Świat robotów mogę z
czystym sumieniem polecić – ot, choćby dla Donovana, Powella i Calvin. Tylko
odradzam czytanie wstawek odautorskich. No i trzeba się uodpornić na to, że średnio co dwa-trzy opowiadania będziemy mieć powtórzone wszystkie Trzy Prawa, co robi się irytujące mniej-więcej w połowie pierwszego tomu.
Long story short: fajne, przyjemne, szybko się czyta i niektóre opowiadania rzeczywiście robią wrażenie, ale całościowo ekstazy nie ma.
– Jest to bardzo poprawna książka i niewiele
rzeczy mogę tu wskazać – powiedział robot. – W linii 22 na stronie 27 słowo „pozytywny”
jest napisane „p-o-y-z-t-y-w-n-y". Przecinek w linii 6 na stronie 32 jest
zbędny, za to powinno się go użyć w linii 13 na stronie 54. Znak plus w
równaniu XTV-2 na stronie 227 powinien być minusem, jeśli ma ono być zgodne z
poprzednimi równaniami…
– Chwileczkę! Chwileczkę! – zawołał
profesor. – Co on robi?
– Robi? – powtórzył Lanning ironicznie. –
Ba, człowieku, on już skończył! Zrobił korektę tej książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz