Autor: praca zbiorowa
Tytuł: Umieranie to parszywa robota
Miejsce
i rok wydania: Kraków
2019
Wydawca: Fantazmaty
No
dobrze. Ostatnimi czasy notki pojawiały się raczej mniej niż bardziej
regularnie – ale to tylko chwilowy spadek formy. Wnikliwi czytelnicy mogli
zauważyć, że mamy listopad. Jeszcze wnikliwsi – że listopad jest Miesiącem
Pisania Powieści. Jeśli więc połączymy kropki, wychodzi, że Fraa pisała
powieść. A jak się próbuje zrobić to w trzydzieści dni, łatwo przeoczyć takie
detale jak notka na blogu.
Teraz
jednak coś w rodzaju niezbyt ukończonego draftu gnije na dysku, odhaczyłam na
stronie NaNoWriMo napisanie pięćdziesięciu tysięcy słów i mogę wracać do życia.
Jakiś
czas temu przez kawałeczek internetów przetoczyła się maluśka gównomżawka
związana z Fantazmatami. Zgłębiając temat dowiedziałam się, że ponoć są ludzie,
dla których Fantazmaty stanowią problem. Redaktorzy i cała reszta ekipy
(autorzy też? Chyba też, acz nie wiem do końca…) są wykorzystywani bezczelnie i
robią coś, za co powinno im się płacić. Przyznam, że nie do końca nadążam za tym
tokiem rozumowania – no bo zakładam, że każdy, kto uczestniczy w tym projekcie
od samego początku wiedział, że będzie to robił hobbystycznie i za wpis do CV (wydaje
mi się, że darmowy charakter całej inicjatywy jest dość mocno i wyraźnie podkreślony
na stronie www Fantazmatów), no i że nikt nie został przykuty do kaloryfera i
nie grozi się mu obcięciem powiek, jeśli nie zrobi darmowej redakcji. Więc teges.
Nie, nie rozumiem bólu dolnych partii kręgosłupa.
No
to w ramach manifestu – przeczytałam najnowszą antologię spod znaku
Fantazmatów: Umieranie to parszywa robota.
W
ogóle to jest trochę tak, że nie mogłam jej nie przeczytać. Od jakichś
dziesięciu lat pisuję rzeczy, które w mniejszym lub większym stopniu (zazwyczaj
większym) można by podsumować tym właśnie hasłem. Nawet miałam kiedyś pomysł na
tytuł dla mojej serii powieści (tkwiących dumnie w szufladzie, ma się
rozumieć!) i ten tytuł zawierał w sobie słowo „umieranie” – właśnie nie „śmierć”,
a „umieranie”. To istotna różnica, która zaintrygowała mnie również w przypadku
zbioru Fantazmatów.
No
i jest jeszcze jeden argument za czytaniem Umierania… – okładka. Jest
najzupełniej zachwycająca. Gdybym miała możliwość nabycia egzemplarza
papierowego, myślę, że bym się zdecydowała (teraz dopiero przyszło mi to do
głowy… w sumie nie obczajałam jeszcze, czy jest opcja nabycia papieru czy nie).
Znaczy Fantazmaty okładkowo w ogóle od początku są super, ale ta antologia
szczególnie do mnie przemówiła.
A
teraz, skoro już zawaliłam połowę notki radosnymi dyrdymałami o niczym, może
przejdę do samych opowiadań.
Niewątpliwie
bardzo pozytywne wrażenie robi podejście autorów do tematu. Na pierwszy rzut
oka to tytułowe umieranie budzi pewne bardzo konkretne skojarzenia: wampiry,
zombiaki i nekromancja. Wychodzi jednak na to, że autorzy nie chcieli iść po
linii najmniejszego oporu i drążyli dalej, aż znaleźli sobie tematy bez
porównania bardziej oryginalne i zaskakujące.
Okej,
zacznę od rzeczy najpierwszych: moim faworytem z miejsca stał się tekst Pamięć
kamieni Kornela Mikołajczyka. Trochę przywiódł mi na myśl zeszłoroczny film
Zabójcze maszyny (którego nie widziałam, ale uwielbiam zamysł), ale
przede wszystkim ucieszyło mnie, że oto jest opowiadanie fantasy o magach, a
jednak tak wciągające i pomysłowe. Ja przyznam, że od jakiegoś czasu ten podgatunek
fantastyki mnie już po prostu nudził, bo – choć poszczególne uniwersa różnią
się w detalach – zasadniczo trafiałam na kolejne i kolejne odsłony tego samego.
Tutaj różnica jest na tyle, nomen omen, duża, że całkowicie mnie kupiła.
Utrzymane
w zupełnie innym klimacie, ale równie bardzo przyjemne do czytania, jest
opowiadanie Bosman Przędziorek musi umrzeć Michała Renca – zabawne, z ciekawą
intrygą (może lepiej powiedzieć: zagadką myślową?) i sympatycznymi postaciami, skutecznie
wciąga czytelnika w ten świat – tak podobny do naszego, tyle że subtelnie inny,
nienachalnie steampunkowy.
Kolejny
tekst, o którym na pewno warto wspomnieć, to Lustra śmierci Moniki
Glibowskiej – i, ma się rozumieć, znów wskakujemy w kompletnie inną konwencję. Autorka
zaserwowała nam trzymającą w napięciu intrygę (tutaj już w pełnym tego słowa
znaczeniu!), jest porwanie, śmierć, tajemnicza jasnowidzka i zaskakujący plot
twist. Wszystkie elementy świetnie ze sobą grają.
Niebanalny
jest także tekst otwierający antologię, Jedenaste słowo Katji Tomczyk –
wymaga mocnego zawieszenia niewiary, ale, prawdę mówiąc, nie ma z tym
najmniejszego problemu, bo autorka bardzo sugestywnie prowadzi narrację.
W
jakiś sposób hipnotyzująca jest Szarość, odcień czerni Olgi Niziołek, z
powoli odkrywającą się tajemnicą i powolnym nawiązywaniem relacji między
bohaterkami.
Krew
Śpiącej Królewny przyzywa moją duszę
Justyny Lech potoczyło się w kierunku, którego zdecydowanie nie przewidywałam,
ostatecznie łącząc spokojne budowanie atmosfery z mocnym finałem.
ULTRA
HARDKOR Łukasza
Skonecznego na pewno zapada w pamięć – czy to dzięki niezwykłemu światowi, czy stopniowemu
odsłanianiu kryjącego się za tym światem sekretu, wykraczającego poza nasze
sfery pojmowania. Samo ścisłe zakończenie może nieco rozjeżdża się z moim
humorem, ale wcześniejszy poziom dziwności jest bardzo satysfakcjonujący.
No
i mamy też Pokój z widokiem na wojnę Marleny i Mariana Siwaków – czyli tak
wyczekiwane przy tym temacie postapo, gdzie nawet jest mowa o zombiakach.
Szybko jednak okazuje się, że to nie jest takie postapo, jak mogło się wydawać na
pierwszy rzut oka (w zasadzie może to wcale nie postapo?), a tak zwane zombiaki
to też coś zupełnie innego.
Co
mnie zaskoczyło, wielce inspirujące okazały się greckie mity. W tytułach
zobaczymy Tanatosa i Dedala, w jednym z tekstów zaś – Prometeusza. I przyznam,
że mam tu mieszane uczucia, ale to nie musi przemawiać na niekorzyść tych
opowiadań. Po prostu greckie mity zajmują we Froowym serduszku szczególne
miejsce i to zawsze jest bardzo drażliwa kwestia.
Pamiętasz
mit o Tanatosie?
Wiktora Orłowskiego to tak naprawdę zupełnie niemityczna historia trochę
obyczajowa, trochę kryminalna, więc skończyło się na strachu. Natomiast już do Lotu
Dedala Grzegorza Gajka mam mieszane uczucia (chyba sam zamysł jakoś do mnie
nie przemówił), a Gniew inspektora Jakuba Sokołowskiego w gruncie rzeczy
nieco mnie zirytował – chyba nie mój typ humoru i nieszczególnie lubiany przeze
mnie styl współczesnego wykorzystywania antycznych mitów.
Tak,
tekstów jest więcej, są wśród nich zabawne, a są całkiem poważne, z umieraniem
traktowanym czasem zupełnie dosłownie, czasem zaś bardziej metaforycznie – nie
będę wymieniać każdego z osobna. Są w porządku, może nie zawsze trafiają w mój
gust, ale też niczego im nie mogę zarzucić. Widać, że nie dostały się do
antologii z przypadku.
Jedna
rzecz, która trochę mnie drażniła w całym zbiorku: dziwna potrzeba u niektórych
autorów, by podkreślić w swoim tekście, że jest na temat. Występuje to nawet
wśród moich ulubionych opowiadań. Oto w narracji albo w dialogu pojawia się
fraza „umieranie to parszywa robota”. Chyba ani razu nie wypadło to fajnie ani
naturalnie. I nic dziwnego, bo to bardzo specyficzna fraza, która bije po
oczach mimo najlepszych chęci autorów.
Enyłej.
Umieranie
to parszywa robota to
kawał solidnej fantastyki dotyczącej umierania w bardzo, bardzo szerokim
rozumieniu. Mamy humor, magię, zagadki detektywistyczne, morderstwa, choroby,
kosmitów, bogów, miłość, wojnę… no czego dusza zapragnie, a jednak wszystko
łączy się pod tą wspólną etykietą. Co więcej, mamy też satysfakcję z czytania
dobrze zredagowanej książki bez drażniących baboli, za to ze świetną oprawą
graficzną. I to wszystko za darmo! Tylko brać i czytać.
Mat
zaklął drugi raz. Sięgnął pod płaszcz, szukając kolejnej fajki. Nie znalazł.
–
Masz fajkę? – krzyknął do Przędziorka.
–
Mam! – Bosman pokazał tę, którą właśnie skończył nabijać.
–
Zapasową!
–
Nie mam!
Zirytowany
Wciornastek się skrzywił. Gdy wychodzili na dymka, widział w kieszeni bosmana
cztery.
I
właśnie wtedy mat postanowił uczynić Przędziorka swoją ofiarą.
[Michał
Renc, Bosman Przędziorek musi umrzeć]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz