wtorek, 31 grudnia 2019

Hymm, chrząk, chrumk, czyli "Wiedźmin"

(źródło)

Dobra, dobra. Moje całe internety huczą nowym serialem, więc nie będę gorsza i też dorzucę coś od siebie.
Od razu muszę tutaj nadmienić, że opowiadania i sagę czytałam, owszem, ale ładnych parę lat temu, toteż pamiętam z nich, niestety, mniej niż niewiele. Tak więc nową serię Netflixa oglądałam z wiedzą, o co mniej-więcej chodzi, ale kompletnie nie pamiętając detali, przebiegu bitew, życiorysów bohaterów i tak dalej. Stąd też nikt nigdy nie usłyszy ode mnie „hurr durr, w książce było inaczej”, no bo szczerze nie pamiętam, jak było w książce. Ale, tak całkiem szczerze, nawet gdybym czytała książki wczoraj, i tak nikt by ode mnie czegoś takiego nie usłyszał.
Lubię myśleć, że zmądrzałam od premiery pierwszej części filmowego Władcy Pierścieni z 2001 roku. Pamiętam, że choć filmy Petera Jacksona mnie zachwyciły, to jednak przez parę ładnych lat gryzły mnie różnice względem literackiego oryginału. Że tak wspomnę o Tomie Bombadilu, Glorfindelu czy obecności Haldira w Helmowym Jarze. Teraz, kiedy patrzę na to wszystko z perspektywy czasu, rozumiem, że patrzyłam wyłącznie jako zagorzała i zacietrzewiona fanka Tolkiena, kompletnie nie uwzględniając tego, że film to zupełnie inne medium, w dodatku dzieło Jacksona było – o zgrozo – kierowane również do widzów, którzy nie czytali książek. Pewne zmiany dodawały dramaturgii, inne znów sprawiały, że całość wyszła spójniej.
I podejrzewam, że w dużej mierze podobnym regułom poddano Wiedźmina. Pewnie, że są zmiany względem książek. O ile kojarzę, rozbudowano na przykład wątek przeszłości Yennefer. No i kurczę, bardzo dobrze, bo to jeden z ciekawszych wątków serialu, który świetnie zbudował postać. No, może poza jednym głupstwem, ale o tym za chwilę.

(źródło)
No ale właśnie, ja może zacznę od bohaterów, bo przyznam, że kiedy pojawiły się pierwsze niusy o obsadzie serialu, to właśnie tutaj miałam największe wątpliwości. Konkretnie nie leżał mi Henry Cavill jako Geralt. Ja w zasadzie nic nie mam do tego gościa, był całkiem w porządku Supermanem, ale wydawał mi się zdecydowanie zbyt… zbyt śliczny. To już Żebrowski z tego niesławnego polskiego arcydzieła kinematografii zdał mi się nagle odpowiedniejszy – nie wiem, jak to ująć. Był bardziej sponiewierany przez życie. A biorąc pod uwagę życie Geralta, chyba on powinien wyglądać na sponiewieranego.
Tymczasem przywyknięcie do nowej wizji Wiedźmina zajęło mi jakieś pół odcinka. Cavill wcale nie jest zły, a jego seria chrząknięć i hmmmknięć jest tak konsekwentnie prowadzona, że z czasem widz rozumie, że to po prostu taka postać. To facet, który nie rozmawia zbyt chętnie, za to jeśli już musi się odezwać, to często zbywa rozmówcę właśnie jakimś takim dźwiękiem. Ot, taki mruk. Wcale fajnie to wyszło.
(źródło)
Jak już wspomniałam, jest też mocno rozbudowana Yennefer (Anya Chalotra). Raz, że pełen szacun za jej garbatą wersję – jest po prostu świetnie zrobiona, szalenie przekonująca i dobrze zagrana. Dwa, że jej historia jest ogromnie wciągająca: obfituje w emocje, niespodziewane zwroty akcji wyjaśnia sporo z tego, co dzieje się później, każąc zastanowić się, czy cała afera z Ciri, Nilfgaardem i całą resztą nie była aby bardzo prosta do uniknięcia. Moje jedyne zastrzeżenie dotyczy tu dzieciowej dramy Yennefer: wzięła się trochę znikąd. No bo najpierw bohaterka sama się pcha do przemiany, która – jako efekt uboczny – pozbawi ją możliwości urodzenia dziecka, a w następnej chwili ta sama bohaterka ma jakieś straszne parcie na dzieci i niezaspokojony instynkt macierzyński. Wyszło to niekonsekwentnie i trochę irytująco.
Sama Ciri (Freya Allan) zaś także nie budzi moich wątpliwości. Oczywiście, cierpi na standardową przypadłość, czyli Syndrom Filmowych Włosów, przez co po iluś dniach błąkania się po lasach i bagnach jej platynowe pukle wciąż w idealnych falach spływają na plecy i ramiona, ale zaczynam się do tego przyzwyczajać. Choć z radością powitałabym kiedyś film, w którym twórcy potrafią ogarnąć wyobraźnią wszystkie cienie i blaski długich włosów… No ale w każdym razie sama postać jest zupełnie nieźle zagrana, a nawet budzi sympatię, choć nigdy nie należałam do fanów Ciri.
No i Jaskier (Joey Batey) – bardzo odpowiada mi Jaskier. Jasne, wyobrażałam go sobie nieco inaczej, ale bez problemu kupuję serialową wizję. Radosny bard-kobieciarz, któremu w sumie całkiem nieźle wychodzą te jego piosenki. Tylko na litość Jeżusia, nie mam pojęcia, dlaczego jego imię po angielsku brzmi… „Jaskier”. Przecież twórcy musieli wiedzieć, że to imię doskonale przetłumaczalne – było wszak (o ile mi wiadomo) tłumaczone w anglojęzycznych wydaniach książki, że nie wspomnę o anglojęzycznej wersji gier.

(źródło)
Z postaciami z dalszych planów jest już różnie. Są tacy, którzy wypadają super: Cahir, Fringilla, Moszniaczek Myszowór, Stregobor i masa innych. No i są tacy, co gorzej. Po pierwsze, muszę się przyczepić do Yarpena (Jeremy Crawford) – może i jest dobrze zagrany, to w ogóle nie jest wina aktora. Napisany też nieźle. Ale on i w ogóle większość krasnoludów w serialu są jacyś tacy koszmarnie anemiczni. To krasnoludy, które powinno się wysłać na siłownię. Przyznam, że kompletnie nie rozumiem decyzji o właśnie takim zaprezentowaniu tej rasy. Z początku nawet nie bardzo umiałam odróżnić kraśki od niekraśków, bo myślałam, że to po prostu randomowi, nieco niżsi kolesie. Jakoś tak biednie to wyszlo.
Drugi zasadniczy żal mam o Borcha Trzy Kawki (Ron Cook). Żeby nie było nieporozumień: absolutnie uwielbiam jego ludzką postać. Jest świetny, z miejsca budzi sympatię. No a potem przybiera postać złotego smoka… I to było bolesne.

W ten płynny sposób przechodzę do kolejnej sprawy, czyli potwory i CGI. Znów – mam tu mieszane uczucia. Z jednej strony, kikimora czy strzyga ogromnie mi się podobały. Z drugiej zaś – satyr czy też wspomniany złoty smok bardzo zgrzytały, niestety. Ulv podpowiedział mi coś, co może być prawdą: fajnie wypadły te stwory, które były słabo oświetlone. Może więc to jest sposób i trzeba było wszystkie pokazywać w ten czy inny sposób w cieniu – dla własnego dobra. No bo ten smok nie był ładny. Nie mówię, że ten nasz, polski, był lepszy, no ale bądźmy szczerzy, to nie była wysoko ustawiona poprzeczka. Także CGI się buja: raz jest naprawdę nieźle, innym znów razem trochę razi. Nie jest to jednak coś, co by mi psuło przyjemność z oglądania.
(źródło)
Dodatkowym atutem, jeśli chodzi o stronę wizualną, są piękne widoki, pomysłowe i bardzo klimatyczne. Począwszy od bagien z pierwszej sceny pierwszego odcinka – te wszystkie scenerie ogląda się z niekłamaną przyjemnością.

Fabularnie, jak już wspomniałam, wiszą mi wszelkie odchyły od literackiego pierwowzoru. Przemieszanie linii czasowych jest zabiegiem, którego trochę się obawiałam, ale koniec końców wyszło fajnie i chyba w żadnym momencie się nie pogubiłam. Intryga wciąga, widz angażuje się w losy bohaterów, a po pierwszym odcinku – który jest w paru miejscach nieco przegadany – fabuła się rozkręca i prawdę mówiąc ani się obejrzałam, a sezon się skończył i teraz czekam na kolejny.
Jeszcze tylko jedna nauka na przyszłość: jeśli macie magów i zamierzacie bronić się przed wrogą armią, a wspomniani magowie są waszą główną siłą, to na Jeżusia: nie wypuszczajcie ich w pole samopas, tylko co najmniej otoczcie kordonem najbardziej wypasionych tanków. To są casterzy. Casterów się chroni, do licha! Ale w sumie still better niż obrona miasta w Grze o tron




- When you live as long as I do, all the names start to sound the same.

4 komentarze:

  1. Powiedzieć muszę, że idę tuż obok Ciebie w opinii <3
    Lubię, czekam na więcej, Cavill, którego się bałam i na którego źle mi się patrzy, gdy ściąga koszulę, jest cudownym hmykaczem, Jaskra uwielbiam, a Yen jest genialna. Ciri zaś zyskuje dodatkowy atut, gdy sobie przypomnisz naszą rodzimą Pavettę. Noż skóra zdjęta!
    Boli mnie za to Cahir... No boli mnie, bo dodali mu znaczenia, dodali mu czerni w charakterze i ogólnie to nie jest MÓJ CAHIR. Ale to mój problem, który na dodatek w ogóle nie psuje mi radości z oglądania.
    Natomiast co do kwestii Yen i dzieci - to już oceniam jako potknięcie. Bo serial, cofając się do jej przeszłości, zrobił coś świetnego. Ale po scenie przemiany i odmowy pójścia do Nilfgardu, od razu skoczył do jej znajomości z Geraltem no i spoko. Tylko, że w tym momencie faktycznie wygląda, jakby ona amnezji dostała z tymi dziećmi - w sensie: przecież wiedziałaś na co się godzisz... Facet wyciągnął ci macicę i wrzucił do jakiejś michy... i skąd nagle a) pretensje, że ONI ci zabrali/pozbawili b) nadzieja, że jakoś ci ona odrośnie?
    W książce Yen miała ze dwieście lat, gdy się poznała z Geraltem. Od przemiany minęło co najmniej w uj czasu. I gdzieś tam po drodze, próbując różnych rzeczy, żyjąc jako wielka magiczka, zrozumiała, że brak dzieci to dla niej problem. I zaczęła próbować odzyskać możliwość rodzenia (książka też nie mówi, dlaczego ona ich nie mogła mieć, co zostało uszkodzone, ot efekt uboczny). I to, że w pewnym momencie stworzyła z Geraltem i Ciri taką jakby rodzinę, że chciała Ciri uczyć i wychowywać, było naturalną konsekwencją tych pragnień. Tego mi ciut w serialu brakuje, bo czyni z Yennefer osobę nieco niepoważną. Czy też niezrównoważoną. Ale więcej zastrzeżeń nie mam. A dodam, że jestem regularnym czytelnikiem - raz na dwa lata lecę przez opowiadania i Sagę. Bo lubię! Jak będę miała ochoty na żarty o dublecie tudzież scenę, w której gościu w więźniu pęka po całości, jak dojrzały pomidor, a nie tylko wybucha mu głowa, to sobie po raz kolejny przeczytam odpowiedni fragment ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rosyjski szpieg8 stycznia 2020 11:06

    https://joemonster.org/art/48852/Internauci_wyrazili_swoje_zdanie_na_temat_netflixowego_Wiedzmina

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądnąc oglądnąłem chociaz dosc późno. Jak mam byc szczery to oprócz znacznie zbyt małego budżetu to wszystko mi pasowało.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do książek serial się nie umywał - zdecydowanie opowiadania w formie książkowej poziom wyżej.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...