(źródło) |
Hum humm… No więc za
nami przedostatni film z „Tygodnia z rekinami”. I muszę przyznać, że trochę nie
wiem, co o tym myśleć. Spodziewałam się chyba czegoś innego. Czegoś bardziej raging i bardziej z sharks. Mam wrażenie, ze twórcy nie do końca wiedzieli, co chcą
osiągnąć, stąd wyszedł film za głupi na produkcję, którą można by było potraktować
poważnie, ale jednak ze zbyt małą dawką fantazji, żeby można oglądać jak inne
rekinie odmóżdżacze.
No bo z jednej
strony, założenia są proste i przypominają chociażby Ice Sharks: mamy grupę bohaterów odizolowanych w stacji badawczej
na zadupiu, a potem pojawiają się rekiny i stacja ulega uszkodzeniu. I wszyscy
umrą, jeśli się stamtąd jakoś nie wyrwą. Supciowo.
Jednocześnie film
próbuje sprzedać nam jakieś – po prawdzie zbędne – pogłębienie bohaterów,
rysuje problemy, z jakimi się borykają, dorzuca coś w rodzaju intrygi. A ja
pytam: po ciul ta intryga? Nie wystarczyłyby mordercze rekiny? Fabuła i tak była zbyt
głupia, by ktokolwiek traktował to na tyle poważnie, żeby wczuwać się w
historie postaci.
Ale, żeby oddać
honor filmowi, samo otwarcie jest cudne: oto bowiem zderzają się dwa statki
kosmiczne, które wyglądają prawie jak te wafelki niszczyciele z
Gwiezdnych Wojen (serio, ich kształt zawsze kojarzył mi się z wafelkami…). I
coś z tych statków spada na Ziemię i robi, że rekiny są agresywne. Long story
short: rekiny zaczynają zeżerać ludzi, bo kosmosy. Toż to najpiękniejszy
pretekst do zaistnienia morderczych rekinów ever!
(źródło) |
A potem coś się
zaczyna psuć. Mamy zdecydowanie za dużo bohaterów, którzy są zdecydowanie zbyt
nudni, żeby móc wytrwać z nimi przez półtorej godziny. I zdecydowanie za mało
rekinów. One gdzieś tam są, gdzieś sobie pływają, ale w zasadzie stanowią raczej
jakieś mętne tło dla właściwej fabuły. Próbowałam jeszcze przynajmniej ratować
całość moją teorią, że ludzie wewnątrz podmorskiej pułapki zachowują się jak
kutasy, bo działa na nich ta sama kosmiczna substancja, która odmieniła rekiny –
nadal byłby to słaby film o rekinach, ale może całkiem spoko tak ogólnie. Przyznam,
że nie mam pojęcia, czy moja teoria koniec końców znalazła potwierdzenie w
fabule. Niestety, całość była na tyle nużąca, że od któregoś momentu oglądałam
mocno piąte przez dziesiąte i z całą pewnością dość duża część intrygi mi
umknęła.
Nie było tak źle
jak w Planecie rekinów – to nie tak, że
w filmie nic się nie działo i były tylko gadające głowy. E-ee, działo się. Po
prostu ta dziejąca się akcja miała zazwyczaj zaskakująco mało wspólnego z… no,
z rekinami. Może gdyby to był po prostu inny film, nieskrępowany rekinami i
niskim budżetem, coś mogłoby z niego być. Dreszczowiec, w którym człowiek
człowiekowi człowiekiem, w którym można by pobawić się w atmosferę izolacji i
osaczenia, a ewentualne niebezpieczeństwo na zewnątrz stanowiłoby tylko dodatek
w tle. Nawet ten agent, którym tutaj jest Ben
Stiles (Todd Jensen) byłby fajnym plot twistem. Problem polega na tym, że
do czegoś takiego trzeba by zatrudnić naprawdę dobrych aktorów. A tutaj miałam
wrażenie, że generalnie Mike (Corin
Nemec) i wspomniany już Stiles się jako-tako starają, ale reszta raczej jest po
to, żeby po prostu być. Nie przeczę, mówiąc o „reszcie”, mam na myśli głównie
kobiety. Mam wrażenie, że w tych filmach o ile jeszcze panowie muszą się
chociaż trochę wysilić, o tyle panie wystarczy, żeby były ładne. No i są.
Siedzą przy komputerach, a ich życiową rolą jest ładne wyglądanie. Spoko, ale
na tym się nie zbuduje przywiązania widza. A skoro nie ma rekompensaty w
postaci morderczych rekinów, to robi się naprawdę średnio.
I jeden z obcych ani trochę nie wyglądał jak Predator! Ani na jotę! (źródło) |
Myślę, że to
kolejny z filmów z ogromnym potencjałem (jak mówiłam: rekiny mordują, bo
kosmosy!), który jednak nie został właściwie wykorzystany. Tym razem jednak nie
chodziło o zwykłe przynudzanie, tylko o brak decyzji, jaki to miał być film.
Kiedy już rekiny
się pokazują, są dość przyjemne w odbiorze: mamy ławicę utworzoną z wielu
gatunków rekinów, które krążą i fajnie wyglądają. Kiedy już ktoś im wpadnie w…
płetwy, to nawet dość fajnie rozrywają delikwenta. Ale co z tego, skoro trzeba
na to tyle czekać?
Prawdę mówiąc, najciekawszym
elementem filmu został jak dla mnie duet mechaników (chyba to byli mechanicy) –
jeden, który, jak się zdaje, nie mówił po angielsku, i drugi – który był kutasem.
Całkiem szczerze, nie potraię podać ich imion. Patrzę na listę na IMDB i nadal
nie wiem, którzy to mogli być. Ten pyskaty to może… Harvey (Binky van Bilderbeek)? A jego kumpel, nie wiem – Carlo (Atanas Srebrev)? Tak czy owak,
niezależnie od imion, fajnie się dopełniali i stanowili przyjemną odmianę od
pozostałych bohaterów, którzy zawsze są tacy sami: głupawe nerwuski, które na
wszystko reagują „ja zanurkuję!”.
No tak, tylko to
nie miał być zrobiony po taniości dreszczowiec o ludziach, tylko opowieść o
zeżeraniu ich przez rekiny.
Czytam co napisałaś i generalnie mam wrażenie, że ja tego filmu chyba nie widziałem. Jak sobie teraz próbuję coś z niego przypomnieć, to jednak nic mi nie zostało w głowie. A nie, kosmici tak, bo kostiumy z predatora mieli. Ale tak z akcji... nic nie pamiętam. Jak dla mnie najsłabszy z tych wszystkich filmów.
OdpowiedzUsuńU mnie pozostaje najsłabsza chyba jednak "Planeta rekinów". Ale owszem, z "Raging sharks" też wiele nie da się wycisnąć. ;/ Nudnawe i mało rekinów było. A kurde tak obiecujący tytuł, no!
Usuń