(źródło) |
Ponad pięć lat temu pisałam o
doskonałej książce Swietłany Aleksijewicz Czarnobylska
modlitwa – zbiorze
rozmów ze świadkami katastrofy,
którzy opowiadali zarówno o tamtym dniu, jak i o życiu po
eksplozji. Wspominałam przy tamtej okazji, że reportażystka
skupiła się na ludziach i ich osobistych historiach oraz emocjach,
w zasadzie pomijając sam wybuch i działania toczące się wokół
elektrowni.
Miniserial
Czarnobyl Craiga Mazina świetnie uzupełnia tę lukę.
W ciągu pięciu odcinków widz jest
świadkiem zarówno samego wybuchu reaktora, jak i późniejszej
akcji gaszenia pożaru, zabezpieczenia skażonego terenu, aż po
proces osób bezpośrednio odpowiedzialnych za tragedię. Większość
bohaterów, których można zobaczyć na ekranie, to postacie
historyczne – za wyjątkiem Ulany
Chomiuk (Emily Watson, do
której mam sentyment od czasu Propozycji), której przypadek jednak
twórcy sami wyjaśnili na końcu ostatniego odcinka i, jak dla mnie,
jest to wyjaśnienie ze wszech miar sensowne.
Poszczególne wydarzenia, tak jak i
postacie, w przeważającej większości są zgodne z historią.
Serial więc można spokojnie oglądać jako uzupełnienie
informacji, którymi już się dysponuje – bo podejrzewam, że w
mniejszym lub większym stopniu każdy cośtam wie o czarnobylskiej
katastrofie. Dla mnie na przykład okazało się zupełną nowością,
że Europie groziła dużo większa tragedia, której zapobiegli
trzej nurkowie w ramach samobójczej misji. Jeszcze ciekawsze jest
to, że misja wcale nie okazała się samobójcza, zresztą z
interesujących powodów… W ogóle obejrzenie serialu generuje dużą
ciekawość. Widać to zresztą w Internecie, gdzie w ciągu
ostatnich dwóch miesięcy mieliśmy wysyp artykułów dotyczących
Czarnobyla. Ludzie nagle zapragnęli dowiedzieć się szczegółów –
to jest bardzo fajne i myślę, że stanowi ogromną wartość
serialu.
(źródło) |
Abstrahując
od historyczności i wartości
merytorycznej, Czarnobyl jest po prostu dobrze zrobionym serialem. Ze
względu na tematykę trudno oczywiście powiedzieć, żeby był
„ładny”, ale kadry naprawdę budzą emocje, dość nieźle chyba
pokazując skalę katastrofy (na tyle, na ile serial w ogóle może
coś takiego oddać). Szczególne wrażenie zrobiły na mnie lokacje.
Na plus należy policzyć, że zamiast bawić się w amerykańskie
wyobrażenia o wschodniej Europie i tworzyć wnętrza w studio albo
komputerowo, skorzystano z autentycznych wnętrz i plenerów na
Litwie – dzięki temu polski widz może się poczuć nieomal jak u
siebie.
Na
całości malutkim cieniem kładzie się jak dla mnie jeden element:
język angielski. Trudno było mi się tak do końca wczuć, kiedy
bohaterowie mówili po angielsku. Choćby Gorbaczow
(David
Dencik):
niby obraz jest w porządku, ale przecież wiem, że z dźwiękiem
jakby coś nie trybi. Szkoda, no ale trudno oczekiwać, żeby twórcy
wzięli jeszcze rosyjską obsadę.
Zresztą,
prawdę mówiąc nie wiem, czy rosyjscy aktorzy w ogóle zgodziliby
się wziąć udział w tej produkcji.
Okazuje
się bowiem, że Rosjanie bardzo źle odebrali Czarnobyl
i – uwaga – będą kręcić własną wersję. Taką prawdziwą, w
której pokażą, jak agent CIA szpiegował w elektrowni. Po raz
pierwszy powiedział mi o tym Ulv i byłam bardzo zadziwiona – bo
dopiero co sama
mówiłam, że to niesamowite: trzeba było Amerykanów, żeby
nakręcili serial o bohaterstwie Rosjan! (okej, „Rosjan” mówię
trochę uproszczając, bo chodzi o szeroko pojętych mieszkańców
Związku Radzieckiego, także Ukraińców czy Białorusinów – nie
wiem, jak ich zbiorczo nazwać…).
(źródło) |
No
bo ja naprawdę całość odebrałam jako bardzo wyraźny hołd i
pochwałę wszystkich ludzi, którzy w jednej chwili byli w stanie
rzucić wszystko i z narażeniem życia walczyć z pożarem i
zabójczym promieniowaniem. Nie tylko wspomniani już nurkowie, ale
strażacy, górnicy czy pielęgniarki – nikt się nie wahał. To
dotyczy nie tylko tych wszystkich prostych robotników, ale i samego
ministra Szczerbiny (Stellan Skarsgård), który może nie od
początku jest taki świetlany, ale nie można mu zarzucić migania
się od pracy, choćby to miało znacząco skrócić jego życie.
Damn,
oni wszyscy zostali pokazani do tego stopnia pozytywnie, że nawet w
scenie (dla mnie osobiście przerażającej i okropnej) wybijania
zwierzyny na skażonych terenach, ja czułam sympatię do kolesia z
karabinem.
Owszem,
wskazano na błędy konstrukcyjne. I pewną powolność władz –
choć to głównie na początku, bo potem nawet sam Gorbaczow zgodził
się na wszystko, co proponował Legasow
(Jared Harris). A także na obsesyjną chęć ukrycia własnych
błędów przed światem. Choć jeśli chodzi o tę ostatnią
kwestię, to mam wrażenie, że w ZSRR chcieli te błędy i
niewygodną prawdę ukryć zarówno przed światem, jak i przed
samymi sobą. Na
przykład: po
obejrzeniu całości nadal nie wiem, jakie
w tym wszystkim było stanowisko Diatłowa
(Paul Ritter). Kiedy
podchodzili do niego pracownicy i tłumaczyli, że reaktor wybuchł –
a on odpowiadał, że nie, bo to niemożliwe, bo radzieckie reaktory
nie wybuchają. Wierzył w to? I później – czy wierzył, że
postąpił jak należy? Czy po prostu kłamał, żeby się utrzymać
na powierzchni?
Czarnobyl
to świetny serial. Pogłębia wiedzę, prowokuje do podjęcia
własnych poszukiwań, stawia pytania. Robi ogromne wrażenie
wizualnie, a i muzykę ma niesamowicie klimatyczną. Zdecydowanie
warto obejrzeć.
–
We are asking for your permission to
kill three men.
–
Well, all victories inevitably come at
a cost.
No ten język też mnie trochę razi, tym bardziej, że zadbano nawet o te wnętrza. Nie wiem na ile one by miały znaczenie dla widza zachodniego, który się z czymś takim nie stykał, a tutaj patrzę na szpital i wiem, że sam w podobnych bywałem. Też miałem tak odrapaną farbę w pokoju i też odłupywałem kawałki odłażącej olejnej. Tak było! Ale może to jest właśnie to, za co Rosja ma pretensje do twórców? Że to film, który pokazuje, że w ZSRR nie było tak bogato i radośnie, że jednak farba ze ścian odłazi, że dość siermiężnie? Że bohaterstwo owszem, ale górnicy brudni. A jak nie brudni, to bez gaci? Może to takie oburzenie trochę na zasadzie, że my wiemy jak było i że tak było, ale to nam wolno o tym mówić, a nie komuś z zewnątrz?
OdpowiedzUsuńMoże masz rację. Dla mnie fakt, że kopali ten tunel brudni i bez gaci, to tylko podkreślał ich bohaterstwo, no bo mogli olać, a oni podjęli dość drastyczne środki z własnej woli, byle tylko kopać. A jak ich odrapana farba razi, to niech pieniądze na planowany film zużyją na remonty szpitali, cwaniaki :D Acz znów: na mnie to nie robiło wrażenia i było takie właśnie "ej, pamiętam takie miejsca!", a dla nich - "zgroza, świat zobaczy naszą odłażącą farbę"... No ale ja jestem wolna od imperialnych kompleksów Rosjan, więc może inaczej na to patrzę. :)
UsuńZnaczy tak konkretnie, to później doczytałam, że Rosjanie uznali, że serial to sabotaż, żeby zniechęcić świat do rosyjskiej energetyki jądrowej czy coś takiego ;|
Aaaaaa... a to może, bo w sumie ciężko nie winić ich za zaistniały stan rzeczy. Wiedzieli o błędzie, nie załatali go a ukrywali, a w dodatku jeszcze obsadzili stanowiska ludźmi którzy tak sobie znali się na rzeczy. Ale to chyba już poprawiono, prawda? Prawda?
OdpowiedzUsuńUmmmm... Taaaak, na pewno :D
UsuńMnie język nie raził ani trochę. Za to raziły mnie sceny, które wołały o wzruszenie głośno "proszę, proszę, wzrusz się, no weź, nie bądź taki, no weź". No bo przecież biedne pieski, dopiero co się urodziły. Scenariusz był średni. To, co przykuwało do ekranu, to genialna realizacja i emocje związane z prawdziwością przedstawionych wydarzeń.
OdpowiedzUsuńJa nie byłam taka i pieski mnie wzruszyły. :) Ale z tym jest trochę tak, że na każdego działa coś innego. Gdyby mi pokazywali płaczące dzieci, zapewne pisałabym tak jak Ty.
UsuńA scenariusz - dlaczego średni?
Dialogi nieraz odrywały mnie od realizmu sytuacji. Już to widzę, jak na wzmiankę o tym, że "coś się stało w elektrowni" pielęgniarka z pobliskiego szpitala pyta od razu "czy mamy jod?". Raziło siłowe przepychanie ekspozycji (choć ciekawej), postaci i ich historie potraktowane po macoszemu, podbijanie stawki tanimi trikami typu "biedne pieski" albo "i była w ciąży". Pojawiło się kilka historii, które wolałbym zobaczyć niż usłyszeć z ust bohaterów. Co złego narobił w przeszłości Legasow? Przecież jego odmiana i obecne bohaterstwo miało o wiele większy potencjał, a przeleciano go po łebkach, przez co i po mnie ta odmiana bohatera spłynęła. Miałem wrażenie, że co rusz pojawia się reżyser publiczności z transparentem "a teraz wielka drama, robimy Oooh!", bo Legasow musi wybierać między prawdą niebezpieczną dla niego, a kłamstwem niebezpiecznym dla całej ludzkości. Scenariusz anonsuje się jako "takie jest życie, nie jak w filmach", serial w warstwie wizualnej jak najbardziej spełnia to założenie, ale w warstwie fabularnej korzysta z metod sztucznych, klasycznych, sztywnych. Dobrze, że całość najmocniej koncentruje się na odtwarzaniu sekwencji prawdziwych oraz na opisywaniu tego, co wydarzyło się naprawdę, bo to mu wychodzi akurat dobrze i w tym tkwi jego siła.
UsuńKurczaki, tyle dobrego słyszę, ale chyba jednak nie... Paradoksalnie przez ścieżkę dźwiękową. Pomysł na nią jest genialny w swojej prostocie, wykonanie mega, ale nawet słuchając jej kątem ucha, kiedy A. oglądała serial, miałam dreszcze, skurcze żołądka i cały wachlarz objawów wyraźnie ostrzegawczych :/ Screeny se mogę pooglądać, o. Recenzje poczytać.
OdpowiedzUsuń