środa, 28 kwietnia 2010

ZaFraapowana filmami (23) - "Furia"

Fraa nie jest szczególną fanką Mela Gibsona. Owszem, „Zabójczą broń” lubi co jakiś czas obejrzeć, tak samo „Braveheart”, ale bez nadzwyczajnego piania z zachwytu. Tym bardziej, że „Zabójczych broni” było zdecydowanie za dużo. Jako reżysera, to praktycznie w ogóle go nie ceni, bo – mimo sentymentu do „Walecznego Serca” – jakoś „Apocalypto” zapisało się w kawiarczej pamięci bardzo źle. I choć nadal Fraa ma ogromną ochotę obejrzeć film „Maverick”, to jednak nie ma o Gibsonie nie wiadomo jak pochlebnego zdania. Lubi, owszem, ale bez przesady.

Furia
W filmie „Furia” („Edge of Darkness”) w reżyserii Martina Campbella wyraźnie widać, że Mel Gibson ma swoje latka. To już nie jest ten sam człowiek, który grał narwanego, młodego policjanta w pierwszej „Zabójczej broni”. Na plus należy policzyć, że – sam będąc mocno już podtatusiałym panem – takiego właśnie gra i nikt nie usiłuje udawać, że Gibson jest młodym, rączym amantem. Widać jednak, że stara miłość nie rdzewieje, i Mel Gibson znów wcielił się w postać policjanta.

Thomas Craven jest bostońskim detektywem, preferującym raczej spokojne życie. Jest też samotnym ojcem, a córka stanowi jego oczko w głowie. Ta jednak jest już dorosła, więc jedynie od czasu do czasu się spotykają.Dość niespotykaną rzeczą jest to, że w filmie nie pojawiła się ani jedna wzmianka o matce Emmy. Nie wiadomo czy Thomas jest wdowcem, rozwodnikiem, a może obeszło się w ogóle bez ślubu, a może Emma jest adoptowana... Sprawy rodzinne po prostu nie były poruszane. Fraa była bardzo zadowolona z tego powodu, ponieważ jest już standardem, że kiedy w filmie pojawia się samotny rodzic z dziecięciem, to muszą zaistnieć również teksty w stylu „Jesteś taka zaborcza! Nic dziwnego, że tata cię rzucił dla tej sekretarki!” albo „Gdyby mama przeżyła ten wypadek samochodowy w wakacje cztery lata temu, nigdy by ci nie wybaczyła. Wiesz dobrze, że była weganką i nie mogłaby znieść, że utopiłeś tego kotka.” – tutaj nic z tych rzeczy się nie pojawia. Jest ojciec i jest córka. I tylko to obchodzi widza, a przeszłe losy rodziny są nieistotne.


Furia - Thomas i Emma
Zresztą na podstawie obserwacji Fraa doszła do wniosku, że w Stanach samotny policjant potrafi utrzymywać całkiem sympatyczny domek w ładzie, porządku i czystości... Co jest dość dołujące, bo Fraa ma kłopot z opanowaniem chaosu w jednym pokoju, co dopiero mówić o domu... No ale mniejsza o większość.
Do Thomasa przyjeżdża córka, Emma (Bojana Novakovic). Szybko okazuje się, że jest dość paskudnie chora, szybko też zostaje zamordowana.

I tu zaczynają się schody. Wszyscy są święcie przekonani, że zamachowiec chciał zabić Thomasa (jako policjant na pewno ma wielu wrogów), ale nie wcelował i przypadkiem zginęła Emma. Jeden Thomas ma coraz silniejsze przeczucie, że może to właśnie córka była docelową ofiarą.

Zaczyna się śledztwo, w którym wychodzą na jaw tajemnice dotykające problematyki o wiele większego kalibru, niż jakieś lokalne porachunki między bandziorami i policjantami.

Furia - Jedburgh i Thomas
Obok Gibsona, w „Furii” pojawia się Ray Winstone jako Brytyjczyk, Darius Jedburgh. Tym razem nie jest już tak podobny do Russela Crowe'a jak w „Propozycji”, ale i tak jest dość charakterystyczny. Jednocześnie Jedburgh był tym bohaterem, z którym Fraa sympatyzowała w całym tym filmie najbardziej. Trudno określić jego konkretną funkcję. Anglika wzywano, kiedy pojawiał się jakiś problem wymagający rozwiązania. Jedburgh był czymś w rodzaju konsultanta, doradcy i najemnika. I Fraa musi przyznać, że wszystko o czym pomyślała, że Jedburgh powinien w danym momencie zrobić, on robił. I to było fajne.

„Edge of Darkness”, poza idiotycznym tłumaczeniem tytułu, ma sporo akcji, dość ciekawą(nawet jeśli wydumaną) intrygę, a nawet nieco humoru, celne teksty i urokliwe riposty. Jednocześnie Thomas Craven nie jest jakimś superbohaterem, tylko po prostu niezłym policjantem, który chce znaleźć osoby odpowiedzialne za śmierć córki. W niektórych scenach Fraa była bardzo pozytywnie zaskoczona, że Thomas zachowuje się naprawdę sensownie: kiedy ktoś usiłuje go rozjechać, ten zabija buca. Kiedy chce zgubić śledzących go facetów, robi to w fikuśne i pomysłowe sposoby.
Zasadnicze zastrzeżenie, które Fraa ma do tego filmu, to zakończenie. Bez żadnych wielkich szczegółów, ale jest po prostu niebywale kiczowate i tandetne. Wieje tym kiczem na odległość. To dość przykre tym bardziej, że wcześniej udało się właśnie większości głupkowatego kiczu uniknąć. Ten kontrast boli.


Tak czy tak, oglądając "Furię", można się nieźle bawić. Nie będzie to widowisko poruszające dogłębnie i aż do trzewi, ale jako zwykła, niezbyt wymagająca rozrywka spisuje się wystarczająco.

Po tym filmie Fraa ma kilka wniosków:

  • nadal lubi Mela Gibsona i nadal bez przesady;
  • coraz bardziej przekonuje się do Ray'a Winstona;
  • można wyobrazić sobie samotnego rodzica z dzieckiem, a bez patologii, wydumanych konfliktów i wyciągania drugiego rodzica jako argumentu w każdej rozmowie;
  • trzeba posprzątać...






„– Ja mogę podać ci jedynie fakty.– Wszyscy wiemy, jakie są fakty. Żyjemy sobie jakiś czas, a potem umieramy wcześniej niż planowaliśmy. To standardowa procedura.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...