czwartek, 22 kwietnia 2010

Fraa w czytelni (18) - "Wojna Światów"

(bez zdjęcia, jako że książka była w bibliotecznej oprawie, czyli przedstawiała sobą jednolicie brązowy prostokąt... Fraa nie ma pojęcia, jak wyglądała oryginalna okładka tej książki)

Autor: Herbert George Wells
Tytuł: „Wojna Światów”
Przekład: Henryk Józefowicz

Tytuł oryginału: „The War of the Worlds”
Język oryginału: angielski
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1977
Wydawca: Iskry


Po przemiłej lekturze „Wehikułu Czasu”, Fraa radośnie zabrała się za czytanie „Wojny Światów” tegoż autora. I przyznać musi, że była to bardzo słuszna decyzja.
Być może części z Państwa tytuł ten kojarzy się głównie z Tomem Cruise'm i piszczącą dziewczynką z klaustrofobią. Fraa ma jednak nadzieję, że nie, bo to by było dość straszne.
Tak właśnie – najnowsza adaptacja filmowa „Wojny Światów” jest absolutnie straszliwa. Jest tak zła, że nawet nie sięga do dna, żeby zapukać w nie od spodu.
„Wojnę Światów” trzeba przeczytać.
Rzecz w tym, że po raz kolejny jest to historia, która nie przedstawia Bohatera uwikłanego w jakieś wydarzenia i rozprawiającego się z nimi, a przedstawia wydarzenia. Bohater jakiś jest, ale jest nieważny, jest jedynie czymś w rodzaju samobieżnej kamery w rękach czytelnika.
Powieść ma postać relacji czy pamiętnika pewnego wykształconego mężczyzny, który opowiada o tym, jak to był świadkiem ataku Marsjan na Ziemię. Ale – jak już Fraa wspomniała – ten człowiek nie ma wielkiego znaczenia. Wiadomo, że ów inteligent przetrwa tę straszliwą, choć stosunkowo krótką, wojnę, bo przecież trudno, żeby opowiadał tę historię po śmierci, prawda? Wiadomo też, że przeżyje jego brat, bo narrator wspomina, że o swoich perypetiach rzeczony brat opowiedział mu później. W ogóle od początku wiadomo, że ludzkość przetrwała i że Marsjanie ostatecznie przegrali wojnę, bo bardzo szybko pojawiają się wzmianki o późniejszych badaniach, jakie ludzie prowadzili na tym, co pozostało po niebezpiecznych agresorach.
„Wojny Światów” nie czyta się po to, żeby dowiedzieć się co się stanie. Czyta się po to, żeby zobaczyć jak dojdzie do tego, do czego dojdzie.
Bohater nie jest istotny, bo – tak jak w „Wehikule Czasu” – jest to tylko obserwator. Czytelnik widzi Anglię atakowaną przez Marsjan oczami wykształconego mieszkańca niewielkiego miasteczka niedaleko Londynu. Tym samym podczas lektury można poczuć się, jakby było się w środku wydarzeń. To właśnie dlatego Fraa z zapartym tchem czytała, jak to bohater tkwił nieruchomo pod węglem i drewnem w piwnicy zrujnowanego domu, podczas gdy macka Marsjanina pełzała dookoła w poszukiwaniu żywej istoty. A nie dlatego, że była ciekawa, czy bohaterowi uda się wymknąć.

Jest to zresztą podstawowa różnica między książką a filmami. Bo filmy traktują o Wielkich Bohaterach, którzy stawiają czoła straszliwemu zagrożeniu (zagrożeniu, które nawiasem mówiąc w filmach dotknęło cały świat, podczas gdy Wells ograniczył się do Anglii, a właściwie do okolic Londynu). Tymczasem Wells napisał powieść, w której pokazał rozwój nastrojów i zachowań społeczeństwa w obliczu takiego zagrożenia, pokazał też różnice, jakie mogą istnieć między Ziemianami a przybyszami z Kosmosu. Wskazał na uniwersalność pewnych mechanizmów (poszukiwanie przestrzeni do życia, chęć przetrwania gatunku), ale też na to, że – kolokwialnie mówiąc – „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Mimo że wielokrotnie w „Wojnie Światów” pojawia się wzmianka o tym, że Marsjanie byli odrażający, czytelnik znajduje też takie uwagi:

„Zanim osądzimy ich zbyt surowo, przypomnijmy sobie, jak bezlitośnie tępił własny nasz gatunek nie tylko zwierzęta, bizony i ptaki dodo, ale i inne rasy ludzkie, na niższym stojące szczeblu rozwoju. Choćby Tasmańczycy wytępieni doszczętnie w ciągu pięćdziesięciu lat przez przybyszów z Europy. Czyż tacy z nas apostołowie litości, byśmy mieli prawo żalić się na Marsjan postępujących tak samo z nami?”
albo:
„Dla nas sama już myśl o tym jest niewątpliwie odrażająca, sądzę jednak, iż należy równocześnie pamiętać, jak odrażającymi musiałyby wydać się inteligentnemu na przykład królikowi nasze mięsożercze zwyczaje.”

Toteż sucha logika i pewna doza zrozumienia dla Marsjan mieszają się w powieści z przerażeniem i odrazą.

Wells zaprezentował też pewien wachlarz osobowości, z których każda przyjmuje inną postawę podczas tytułowej wojny. Jest więc artylerzysta, który stawia na siłę, rozum i wytrwałość. Który odmalowuje przed oczami narratora wizję świata, w którym ludzie co prawda przegrali bitwę, ale jednak przeżyli; z jednej strony są jak dzikie zwierzęta, żyją w ukryciu, z drugiej jednak nie tracą człowieczeństwa dzięki dbałości o spuściznę intelektualną. Aż w końcu, pewnego dnia może nawet ci ludzie, uśpiwszy czujność Marsjan, zdołaliby nauczyć się obsługi machin najeźdźców?
Fraa zresztą zatrzymała się na dłużej nad rozmową z artylerzystą, jako że wypowiada on naprawdę mądre słowa, jak choćby przy okazji omawiania zachowań ludzi podczas marsjańskiego panowania:

„A kiedy sprawy tak się układają, że ludzie zaczynają odczuwać konieczność działania, zaraz znajdują się słabi albo tacy, co słabną na samą myśl o potrzebie ruszenia mózgiem, i zawsze wykombinują taką religię, co zabrania wszystkiego, górnolotną i głoszącą ufność i pokorę wobec prześladowców i poddanie się woli Stwórcy.”
I inne, przy których Fraa nie mogła powstrzymać radosnego wyszczerza:
„Bo ostatecznie żyć po to, by psuć rodzaj ludzki, to nielojalność.”
czy:
„Silne, mądre kobiety będą także potrzebne – nie żadne lalkowate ślicznotki ze słodkimi ślepkami.”

Inną postacią jest z kolei wikary, którego słaba wiara w żaden sposób nie jest w stanie ocalić przed postępującym szaleństwem i straszliwym losem.
Pojawia się, wspomniany wcześniej, brat narratora. Ten nie dość, że sam walczy o ocalenie, to ratuje również dwie damy z opresji i dba o nie w dalszej podróży. Podróż ta zresztą jest pełna niebezpieczeństw – nie ze względu na Marsjan, ale przez ludzi.
Początkowo obojętni, nawet nastawieni lekko drwiąco do nowinek o Marsjanach, ludzie stopniowo poddają się panice, aż w końcu bohaterowie są świadkami iście dantejskich scen, takich jak wzajemne tratowanie się uciekinierów, morderstwa i rabunki.

„O trzeciej ludzie tłoczyli się i tratowali nawet na ulicach Bishopsgate. O kilkaset jardów od liverpoolskiego dworca strzelano z rewolwerów, kłuto się nożami, a rozwścieczeni policjanci rozbijali pałkami głowy tych, do których ochrony byli przecież powołani.”

Niektórzy ludzie do samego końca nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa – ci stawali się elementami przejmujących epizodów takich jak ten, w którym staruszek z uporem maniaka utrzymuje, że musi zabrać ze sobą skrzynkę z orchideami.

Jednocześnie – obok studiów zachowań ludzkich w obliczu ataku Marsjan, Wells daje fantastyczny pokaz wizjonerstwa. W powieści wydanej po raz pierwszy w 1898 roku opisał laser (Snop Gorąca) oraz wojnę totalną z użyciem gazów trujących (Czarny Opar). Artylerzysta w swojej koncepcji przyszłości opowiada o tym, jak to wśród ludzi – będących już pod panowaniem Marsjan – znajdą się i tacy, którzy będą służyć najeźdźcom, będą wystawiać własnych pobratymców i sprzedawać ich wrogowi dla uzyskania pewnych łask czy specjalnego traktowania. Narrator reaguje na coś takiego oburzeniem, twierdzi, że trudno wyobrazić sobie, żeby istota ludzka dopuściła się tak haniebnych czynów. I jakkolwiek Fraa szczerze i serdecznie nie lubi literatury wojennej i powojennej, to tutaj od razu nasunęło się skojarzenie z całkiem świeżą historią, z łagrami i nie tylko.

Pojawiają się też poruszające obrazy opustoszałego, zniszczonego Londynu. Ziemi porośniętej czerwonymi, marsjańskimi roślinami. Opisy świata, który znalazł się u progu zagłady.

Fraa naprawdę jest zachwycona „Wojną Światów” Wellsa. Adaptacja z 2005 roku okalecza to dzieło właściwie w każdym aspekcie. Wycina niezwykle istotny element narastania strachu, tej gęstniejącej atmosfery. Podczas gdy w książce tajemnicze walce lądują gdzieś na polu, po czym następuje marsz Marsjan na Londyn, a równocześnie ucieczka ludzi, w filmie obcy przywalają prosto w centrum miasta, momentalnie wywołując panikę i tradycyjną, efektowną papkę z Cruise'm na czele. Na czele papki, nie na czele efektowności...

Zdecydowanie warto przeczytać.





„Dno walca odkręcało się od wewnątrz. Widać już było ze dwie stopy lśniącego gwintu. Ktoś popchnął mnie tak silnie, że omal nie spadłem na obracające się dno. Odwróciłem się i w tej właśnie chwili śruba musiała wykręcić się do końca, gdyż dno upadło z brzękiem na piach. Odepchnąłem łokciem napierającego na mnie mężczyznę i znowu zwróciłem wzrok ku jamie. Kolisty otwór walca był przez chwilę całkowicie czarny. Zachodzące słońce raziło prosto w oczy.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...