Dziś w dziale filmowym mała przerwa od Wielkiej Kolecji Westernów.
Fraa została ostatnio poczęstowana czymś, na co czaiła się już od kilku ładnych lat. Mowa tu o Truposzu (oryg. Dead Man) z roku 1995, w reżyserii Jima Jarmusha, z genialną muzyką Neila Younga. Toteż jak tylko kawiarka dostała się do komputera, bezzwłocznie obejrzała film. I teraz ma problem.
Bo Fraa nie zrozumiała.
Jedno co można powiedzieć o reżyserze i scenarzyście, to że jest dziwny. Staje się jasne, czemu mottem dla filmu jest „It is preferable not to travel with a dead man.”, słowa pochodzące z Nocy z Bułgarami, którą popełnił Henri Michaux – francuski poeta i malarz surrealistyczny.
Bo w istocie, taki właśnie jest cały film: oderwany od rzeczywistości, hipnotyzujący – chciałoby się powiedzieć: surrealistyczny. Trudno nazwać go westernem, chociaż w takiej właśnie estetyce jest utrzymany. Widz dostaje właściwie wszystkie potrzebne do westernu składniki: są zastępcy szeryfa, bogaty przedsiębiorca, śliczna i wrażliwa prostytutka, bezlitośni najemni rewolwerowcy, „miastowy” przyjezdny, strzelanie do bawołów i – oczywiście – Indianie.
Jednak – mimo tego zestawu – film jest bardzo specyficzny.
Przede wszystkim: w czarno-białej wizji Jarmusha fabuła praktycznie nie ma znaczenia. I Fraa nie bez powodu używa tu słowa „wizja” – tak to właśnie wygląda: jak podróż gdzieś na granicy jawy i snu. Główny bohater, William Blake (Johnny Depp), zostaje wzięty przez samotnego Indianina za zmarłego angielskiego poetę – „zostaje wzięty”, czy też istotnie nim jest? Kawiarka cały czas się nad tym zastanawia. Martwy stróż prawa wygląda jak obrazek świętego. I znów – „wygląda”, czy też może jego aureola nie jest przypadkowa i to rzeczywiście był święty? Miasteczko Machine, do którego jedzie Bill, zostaje nazwane piekłem – czy to na pewno tylko żart? Tego typu pytania się mnożą. Nie poprawia sytuacji fakt, że dziewczyna, którą główny bohater spotka po rozmowie z przedsiębiorcą Dickinsonem, ma na imię Thel – co przywodzi na myśl Księgę Thel z 1798 roku, autorstwa tego Williama Blake'a.
Film koncentruje się na podróży, podczas której bohaterowie głównie rozmawiają, a widz może obserwować stopniową przemianę głównego bohatera. Całość nie jest jednak przegadana, a niemal każdy dialog wnosi coś nowego, szczególnie ciekawie pod tym względem prezentuje się Indianin Nikt (Gary Farmer) ze swoimi mądrościami. Swoją drogą, jest to postać, która cały czas nie daje kawiarce spokoju – „Nikt”. Był już jeden taki, co się przedstawiał w ten sposób. Walczył pod Troją, a potem dziesięć lat obijał się u czarodziejek udając, że wraca do domu. Z drugiej strony, może Fraa jest nieco przeczulona. Ale jednak słysząc dialog: Z kim podróżujesz? – Z Nikim. – nie może odpędzić od siebie rozmowy Polifema z Posejdonem, kiedy bóg pyta, kto skrzywdził cyklopa, a ten odpowiada właśnie: Nikt!
Innym zagadnieniem jest próba odniesienia wspomnianego wcześniej motta do treści filmu. Jak Fraa pisała, najważniejsza w tym wszystkim jest podróż (momentami po terenach, przypominających nieco nasze rodzime Góry Izerskie). Pozostaje oczywiście kwestią otwartą, czy to istotnie podróż niedoszłego księgowego z Cleveland po Dzikim Zachodzie, czy może podróż do krainy snów, czy też jedna wielka alegoria ludzkiego życia, czy pewnie wszystko naraz. Dlaczego właściwie Truposz jest Truposzem, to dla kawiarki nie jest do końca jasne, choć Fraa ma pewne przypuszczenia, że to kwestia tego, iż na samym początku filmu Blake zostaje postrzelony w okolice serca i właściwie można powiedzieć, że został „zastrzelony”, bo kuli nie da się usunąć. Bohater jest więc od jednej z pierwszych scen skazany na niedaleką śmierć, można go traktować jako martwego. Choć dochodzi tu element jego tożsamości – dla Indianina Bill jest trupem, wracającym z zaświatów duchem angielskiego poety. Zresztą, łowcy nagród i Dickinson pewnie też uważają Blake'a za martwego, w końcu wyrok został wydany, nagroda wyznaczona, toteż sam fakt uśmiercenia ściganego jest już tylko nieuchronną formalnością. Jednak Fraa nadal nie rozumie, dlaczego jest rzeczą niewskazaną podróżować z Truposzem.
Jak już kawiarka wspominała na początku, muzyką do filmu Dead Man zajął się Neil Young – i wyszło mu genialnie. Gitarowe solówki idealnie wpasowują się w ciężki, hipnotyczny i przytłaczający klimat całości.
Film jednak – mimo całego tego ciężaru i, co tu kryć, okrucieństwa – nie jest pozbawiony humoru. Bohaterowie nie stronią od żartów, szczególnie łowca nagród, Conway Twill, ale również Nikt i inni. Warto tutaj wspomnieć o fantastycznych postaciach takich jak John Scholfield (jak zawsze rewelacyjny John Hurt), Salvatore „Sally” Jenko (Iggy Pop) czy Cole Wilson (Lance Henriksen, najbardziej chyba znany jako Bishop z Obcego, choć od niedaw... od kilkunastu lat można go kojarzyć z serialem Millennium). Wszystko to są postacie bardzo wyraziste – zresztą, w Truposzu nawet zupełnie epizodyczni bandyci, którzy pojawiają się w jednej scence, są wyraziści i mocno zapadają w pamięć.
I tak to wygląda. Fraa jest Truposzem zauroczona i zachwycona, a dwa dni po obejrzeniu nadal nie może przestać o nim myśleć. Jest to film zjawiskowy – niezwykle klimatyczna wizja, która wciąga bez reszty.
Jednak kawiarka nie może napisać po prostu, że serdecznie poleca. Bo tak naprawdę nie potrafi powiedzieć, komu Dead Man mógłby się spodobać. Pewne jest, że część osób będzie tym filmem zniechęcona, znudzona, obrzydzona. I o tej ewentualności warto pamiętać. Dla kawiarki – arcydzieło.
Goddamn pinto is a stupid damn animal. Stupid as the day is long. Got his heart so set on one. Buy yourself a sorrel horse and paint some white spots on him as far as I'm concerned. Jesus Christ. Course, ya can't put much stock in a man who spends the most part of a conversation talkin' to a bear. Talkin' to a goddamn bear.
Oczywiście, że to arcydzieło, nie wiem kto mógłby być tym filmem znudzony lub zniechęcony - chyba tylko jakiś cymbał ;). Genialna muzyka, te delikatne melodie Younga zajebiście kontrastują ze sposobem, w który je gra, a mianowicie metalicznymi przesterami, wrzynającymi się głęboko w mózg. Myślę, że ten film można rozumieć na wiele sposobów, a każdy powinien wybrać swój własny, Blake jest po prostu trupem od momentu, gdy przyjechał do miejsca, w którym nie powinien się pojawić, bo to nie jego świat. W Machine i okolicach jest tylko śmierć, nędza i okrucieństwo - czego więc może dorobić się tam księgowy z Cleveland? Kulki... Jedyne co może zrobić to sprzedać kilka kulek innym - i to właśnie robi.
OdpowiedzUsuń