środa, 2 czerwca 2021

Disco Elysium, czyli niezwykłe pytania i jeszcze bardziej niezwykłe odpowiedzi

Ojacie, Jeżu kolczasty
, jakie to dobre.
Okej, okej – mój pierwszy kontakt z Disco Elysium – gry rpg z niezależnego estońskiego studia ZA/UM – nie był może zbyt owocny… no, taki 1.2, bo za faktycznie pierwszym razem, to zginęłam w samouczku. Ale później to tak: najpierw spróbowałam pobić dziecko, ale palnęłam się w nos i dziecko mnie wyśmiało, a potem pobiegałam trochę po ulicy w tę i nazad i koniec końców się zacięłam. Potem nastąpiła długa przerwa w grze. A potem Ulv powiedział, że jest wersja definitive edition, którą można kupić z dużą zniżką, jeśli ma się wersję podstawową, więc kupiłam i zaczęłam zabawę od nowa. I tym razem sklepałam dziecko (czy to jest coś, czym powinnam się chwalić…?)!

Może byłam po prostu lepiej przygotowana mentalnie. Bo jest się do czego przygotowywać. Już ten wspomniany przeze mnie zgon w pierwszych minutach potrafi nieźle zbić człowieka z tropu. Uczymy się zupełnie innego podejścia – ostrożności zarówno w stosunku do innych postaci, ale też do przedmiotów nieożywionych. Może się okazać nawet, że nasz bohater będzie sam dla siebie najgorszym wrogiem – bo to taki typ: pijak i narkoman, który nieomal zapił się na śmierć, którego kariera zawodowa wisi na włosku, a gdzieś w tyle głowy nie dają spokoju mętne wspomnienia dawnej miłości. Gracz może wykrzesać z tej postaci bardzo wiele – poprowadzić go w najrozmaitszych kierunkach, być może czasem nieco szalonych. I nie mówię tu tylko o statystykach, do których przydzielamy punkty doświadczenia. Mówię o budowaniu charakteru i osobowości, z którymi wiąże się bardzo fajny system Gabinetu Myśli – w zależności od konkretnych działań i rozmów, możemy „przemyśleć” w nim rozmaite tematy, a kiedy już dojdziemy do rozwiązania danego problemu, dostajemy bonusy-niespodzianki. Dzięki temu dość trudno grać „matematycznie”, wyliczywszy sobie na początku, że chcę tyle a tyle punktów w tej a tej umiejętności, bo tak naprawdę te punkty będą przez całą rozgrywkę dość płynne. Lepiej więc grać po prostu tak, żeby mieć z tego frajdę i zbudować naszemu glinie taką osobowość, na jaką mamy ochotę. W grze i tak jest bodaj jeden test umiejętności, który rzeczywiście bezwzględnie trzeba zdać, żeby ją móc ukończyć.

Początek gry. Takich epizodów jest
więcej - i są to chyba moje ulubione
momenty.
Przygoda w Disco Elysium polega przede wszystkim na rozmowach. W Revachol spotkamy całą mnogość nietuzinkowych postaci, mniej lub bardziej przetrąconych przez dość ponurą historię miasta i uwikłanych w skomplikowane relacje. Musimy nauczyć się między nimi lawirować i decydować, komu udzielić pomocy, a kogo wystawić do wiatru. Nie zbawimy całego świata. Może tylko czasem uda się
ocalić grupkę młodocianych narkomanów albo paru wieśniaków w rozpadających się chałupach, ale równie dobrze możemy mieć zupełnie inne priorytety. Warto też wspomnieć, że naszym partnerem w śledztwie jest niejaki Kim Kitsuragi – bardzo rzeczowy funkcjonariusz RCM (czyli lokalnej policji), który bacznie nas obserwuje. A on także ma swoje zdanie na poszczególne tematy. Pytanie, czy w ogóle zależy nam na jego sympatii?
Do niezliczonych, niesamowicie rozbudowanych dialogów z postaciami niezależnymi dochodzą nam – równie rozbudowane – dialogi wewnętrzne. To wszystko sprawia, że jest naprawdę, naprawdę dużo czytania. I mam tu na myśli: bardzo dużo. I to nie są raczej proste zdania w stylu „Morning! Nice day for fishing, ain’t it!” (kopirajty należą do Viva La Dirt League). Gra będzie wymagała sporego skupienia, żeby to wszystko ogarnąć.
W konsumowaniu tych treści bardzo pomaga oczywiście pełny voice acting. I koniecznie muszę to podkreślić: on jest absolutnie przezajebisty, pardą maj frencz. Narratora słyszymy w głowie nawet tydzień po odejściu od gry, a głosy należące do takich „postaci” jak Ancient Reptilian Brain albo Limbic System to jest po prostu majstersztyk. Momentami wręcz miałam nadzieję, że stracę przytomność albo coś, i znowu się odezwą – bo zazwyczaj pojawiają się właśnie w takich momentach, ewentualnie w nocy podczas snu. Ciekawostka: oba te głosy (i kilka innych) są grane przez jednego aktora, Mikeego W. Goodmana, który dał prawdziwy popis. Mam na myśli: prawdziwy. Taki, że ciary, jak się te głosy – hipnotyzujące i wciągające jak bagno – słyszy.

Podczas rozgrywki można dołączyć do
wybranej frakcji. Absolutnie uwielbiam,
że głos namawiający nas do faszyzmu mówi
słowa takie jak good czy okay przez ö.
O
czywiście, Disco Elysium to nie tylko głosy i rozmowy. Mamy też stronę wizualną, która jest równie świetna. Świat otaczający naszego glinę (używam tego określenia jako jedynego znanego mi odpowiednika angielskiego „cop” – „policjant” po pierwsze wydaje mi się zbyt oficjalne, po drugie nie mamy tam jako takiej policji, tylko wspomniane już RCM) jest zmęczony burzliwą historią i podzielony, skonfliktowany – właściwie zupełnie jak sam bohater. Wszystko się sypie, a poszczególne frakcje walczą ze sobą o wpływy na tym pobojowisku. I to bardzo wyraźnie widać: zarówno w zdezelowanych budynkach, opuszczonych chatach, czy zdewastowanych muralach, jak i w niesamowitym stylu grafik Aleksandra Rostova, malarza i art directora w zespole tworzącym grę. Ich deliryczność dodatkowo świetnie wpasowuje się w kondycję psychiczną naszego bohatera, z którego perspektywy ten świat właśnie trochę taki jest: rozchwiany, niewyraźny, sprawiający mu ból bezpośrednio w głowie. Ja w ogóle ogromnie lubię takie zdezelowane światy, więc była to dla mnie czysta, niezmącona miodność.

Możemy też zapoznać się z kolekcją
powieści o Mężczyźnie z Hjelmdall. Taki hint:
w trakcie gry można będzie również zdobyć
koszulkę z tytułowym bohaterem!
To doskonale napisana i świetnie zrealizowana historia, po skończeniu której miałam tylko myśl: „To było dobre. Bardzo, bardzo dobre!” – co prawda dwa dni później przyszło mi do głowy małe zastrzeżenie co do rozwiązania głównego wątku, czyli tajemnicy wisielca
na podwórzu za hostelem Whirling-in-Rags, ale nie mogę powiedzieć, żeby ten jeden mankament zdołał przyćmić choć część zajebistości Disco Elysium (pardą maj frencz ponownie). Poza sprawą morderstwa, nasz bohater próbuje też rozwiązać tajemnicę własnej tożsamości i własnego życia, a śledztwo - zarówno to oficjalne, jak i to prywatne - zaprowadzi go w niesamowite rejony i pozwoli zetknąć się ze zgoła nieoczekiwanymi wątkami, takimi jak całkiem dosłowne dziury w rzeczywistości, kryptydy czy tajemnicze studio developerskie, które miało ambicje stworzenia nowatorskiej gry.
Nie wiem, czy wrócę do tego tytułu – na pewno bym chciała, ale to jednak ponad 130 godzin życia (w każdym razie tyle zajęło mi jej przejście, może za drugim razem to by się odrobinę skróciło). Jestem bardzo ciekawa, jak potoczyłaby się ta historia, gdybym inaczej pokierowała moim gliną. Z achievementami nie dojechałam nawet do połowy, więc sporo przede mną. Na pewno warto zapoznać się z tym tytułem i dać się pochłonąć historii Revachol i Martinaise przynajmniej raz. To kolejny przykład, że nie trzeba szukać dobrych gier po żadnych tam Bioware’ach czy Bethesdach, bo tańsze i bez porównania lepsze produkty możemy dostać z niezależnego studia, które powstało raptem w 2016 roku.
Obecnie jest niemal pewne, że Disco Elysium będzie miało kontynuację – bierę w ciemno. Już. Proszę, weźcie moje pieniądze, ZA/UM.






A tutaj mój dzielny bohater właśnie
został królem parkietu. HAARDCOOOORE!


2 komentarze:

  1. Ech... 130 godzin. To mnie przeraża. Nie lubię grać w RPGi krótkimi seriami, a tylko tak ostatnimi czasy mogę. Stąd Wiedźmin 3 zajął mi ponad rok, a Pillars of Eternity od kilku leży odłogiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo rozumiem. Jak się wsiąknie w świat i narrację, to głupio zaraz się odrywać do inszych zajęć. Nie przeczę, że po skończeniu Disco Elysium nie bardzo ogarniałam, co się w ogóle dzieje wokół mnie :) Może będzie bardziej sprzyjający moment.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...