środa, 9 czerwca 2021

O takiego Jokera nic nie robiłam: "Joker"

(źródło)
Nie mogę powiedzieć, żebym miała jakieś szczególne parcie na kino, kiedy na ekrany wszedł Joker w reżyserii Todda Phillipsa. Jakkolwiek lubię kinowe uniwersum DC, a sam Joker wydaje mi się dość interesującą postacią, w tym akurat przypadku dość spokojnie założyłam, że obejrzę w domowym zaciszu, kiedy wreszcie się pojawi na platformach streamingowych. O dziwo, nie minęło nawet aż tak wiele lat, a w końcu udało się tego dokonać (a tymczasem kupiony na premierę w 2012 r. czwarty tom Kłamcy Jakuba Ćwieka wciąż stoi na półce – nówka sztuka, nigdy nieczytana…).

Oczywiście, do tej pory zdążyłam już zostać zalana zachwytami, jak wspaniałym filmem jest Joker, jak genialnym aktorem Joaquin Phoenix i jak ważne, fantastyczne to dzieło. Ten mega pozytywny odbiór skojarzył mi się zresztą trochę z marvelowskim Loganem, którego uważam za bardzo udaną produkcję, nawet mimo ambiwalentnego stosunku do reszty superbohaterskiego kina spod tego znaku.
Różnica między tymi dwoma tytułami jest, ma się rozumieć, zasadnicza: o ile Logan był o końcu bohatera, o tyle w Jokerze widzimy jego początki (mówię tu „bohater” w dużym uproszczeniu, bez rozróżniania na bohaterów i złoczyńców, szczególnie że akurat w uniwersum DC to bywa mocno nieostre). I tutaj muszę od razu powiedzieć jedno: geneza powstania Jokera nie jest interesująca. Prawdę mówiąc, jest zupełnie banalna. Od pierwszych minut filmu mamy bardzo jasny, bardzo niesubtelny przekaz: społeczeństwo jest winne. Ludzie są kutasami, zdepczą twoje marzenia, ośmieszą cię i sponiewierają. Doprowadzą na skraj wytrzymałości, aż w końcu pękniesz. Tadam, koniec – i niby nie zaspoilowałam, ale jeśli mam być szczera, to w tym momencie już nie warto sięgać po Jokera – przynajmniej nie jeśli faktycznie oczekujemy odkrywczej fabuły.

(źródło)
Bo zupełnie inaczej ma się sprawa z samą główną kreacją. Joaquin Phoenix naprawdę jest w tym filmie rewelacyjny. Przy tej banalnej treści wyłuskał z Jokera cały ogrom miodności:
idealnie i wiarygodnie pokazuje emocje, z jakimi zmaga się tytułowy bohater. Jego przemiana nie bierze się znikąd: widzimy, jak Arthur Fleck dojrzewa, jak przez pewien czas jeszcze walczy – zarówno z narastającym gniewem, żalem i frustracją, jak i z chorobą. Zresztą, nawet kiedy znajdzie się już po tej drugiej stronie, nadal nie mamy do czynienia po prostu z szalonym złolem, czego dobrym świadectwem jest jego relacja z Garym (Leigh Gill). W zasadzie od początku do końca widz nie ma problemu z kibicowaniem Jokerowi, choć trzeba tu zaznaczyć, że przy tak przerysowanym otoczeniu to nie jest aż tak spektakularne osiągnięcie.
Arthur Fleck jest trochę takim uosobieniem fantazji wielu zwykłych ludzi. Podobnie jak Ruth z I Don’t Feel at Home in this World Anymore, Frank z God Bless America czy William z Falling Down, decyduje się na krok, o którym od czasu do czasu myśli prawie każdy: przestać zgrywać dobrego człowieka i wreszcie z przytupem zareagować na zaczepki, drwiny czy po prostu czyjąś niekompetencję albo brak kultury. I to działa. Bo to zawsze działa.
Szczególnie w takim świecie, jakiego wycinkiem jest Gotham.

Wspomniałam już, że tło, na którym występuje Phoenix, jest strasznie przerysowane. W Gotham normalni, uprzejmi ludzie należą do jakiejś mieszczącej się w granicach błędu statystycznego mniejszości. Na chwilę obecną umiem sobie przypomnieć właściwie tylko wspomnianego już Garego. Bo nawet matka Arthura, Penny (Frances Conroy) jest tylko z pozoru miłą staruszką. A poza tym, dostaniemy już tylko całą galerię buców i łajdaków. Począwszy od przypadkowych dzieciaków, które bez żadnego powodu sklepią Arthura w pierwszej scenie filmu, przez młode korposzczurki, które spuszczą mu łomot w metrze, a kończąc na bardziej wyrazistych postaciach, jak Murray Franklin (Robert De Niro) i, oczywiście, Thomas Wayne (Brett Cullen). Przy tym ostatnim zresztą muszę się zatrzymać.

(źródło)
Domyślam się, że Thomas Wayne miał
położyć podwaliny pod konflikt Jokera z Batmanem, czy też Jokera z Brucem. Ale jedyne, o czym mogłam myśleć, kiedy pojawiał się na ekranie, to „dlaczego on w ogóle przeżył tak długo?”. Gościu był największym burakiem ever. Mówimy o człowieku, który – kandydując na burmistrza – otwarcie i oficjalnie poniża większość potencjalnych wyborców i uważa, że wszystko jest w porządku. Przy czym żeby nie było: wiem, że czasem kandydatowi opłaca się pocisnąć jakiejś grupie obywateli, żeby w ten sposób przekonać do siebie inną, liczniejszą grupę. Ale z tego co zrozumiałam, Thomas pocisnął właśnie tej liczniejszej i szczerze nie mam pojęcia, kto miałby na niego głosować. W prywatnych kontaktach również zachowywał się mocno bucowato i trochę chciałoby się powiedzieć „Batmanie, nie żałuj ojca, był strasznym penisem”.

Ostatecznie więc mam wrażenie, że Joker był filmem ostro przehypowanym, choć zdecydowanie ze względu na Joaquina Phoenixa warto go obejrzeć. Fabuła jest może prosta, ale przynajmniej spójna, mamy solidne umocowanie, dlaczego akurat klaun, dostajemy też dwa może nie jakoś spektakularnie istotne, ale ciekawe plot twisty. Tu i ówdzie będą nawet fajne zdjęcia.
Jokerem mojego dzieciństwa był Jack Nicholson, bardzo nie lubię Jokera Heatha Ledgera, Joker Jareda Leto zaś jest moim zdaniem jakimś dziwacznym potknięciem producentów. Joaquin Phoenix przekonał mnie do swojej wizji, co nie było proste w konfrontacji z tak wyrazistą postacią, jaką wykreował Nicholson. Na pewno nie żałuję seansu.






I'm waiting for the punchline.
There is no punchline.

5 komentarzy:

  1. No właśnie spodziewałem się nieco więcej i myślę, że mojemu odbiorowi zaszkodził ten cały hype, że zomg, jakie genialne. Takie se, lepiej mnie sponiewierał Przemytnik Eastwooda. Rola Phoenixa sama w sobie świetna. Leto powinien skoczyć na korepetycje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, no ale porównywanie jakiegokolwiek filmu do filmu Eastwooda jest kapkę nieuczciwe - wiadomo, co Eastwood to Eastwood :D

      Usuń
  2. Phonix jako Joker jak najbardziej tak, co do prostej fabuły też zgoda. Mnie raziło przerysowanie świata (wszyscy źli do znudzenia) i nachalne czerpanie z klasyki kina. I ogólnie nie kupuję tej wersji Jokera. Dla mnie jest on szalonym geniuszem zbrodni, a tutaj jest chorym któremu się współczuję. Jeśli dobrze pamiętam (a mogę się mylić) prócz ostatniej sceny w szpitalu przemoc jest wynikiem choroby, a nie tego chaotycznego i zaplanowanego zła charakteryzującego Jokera. #niemójJoker

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że końcówka filmu stanowi ładne świadectwo tego, że on właśnie został szalonym geniuszem zbrodni - to jest już moment, w którym przestajemy mu współczuć. Ale rozumiem, na czym polega Twój problem. :) Ja z trochę analogicznego powodu nie obejrzałam jeszcze "Cruelli".

      Co do tej choroby, to w ogóle trudno powiedzieć, co jest jej wynikiem, a co się wydarzyło naprawdę i co było zaplanowane. Planował pociągnąć za spust u De Niro, choć nie w ten sposób - kiedy zmienił zdanie? Co mu kazało zmienić tę decyzję - choroba czy chaotyczny charakter? To chyba jakoś stopniowo się formuje.

      A z ciekawości: który Joker jest Twoim Jokerem? :)

      Usuń
    2. Chyba nie mam ulubionego, to jest taka postać którą doceniam w różnych interpretacjach. Nawet za bardzo nie narzekałem na tego Leto bo było to coś nowego. Ten Joker mógłby mi się bardziej podobać gdyby to nie był jego origin story? Nie wiem. Strasznie się uczepiłem tego związku - choroba psychiczna = zło i nie mogę przestać o tym myśleć.
      A ostatnio jestem bardzo zadowolony z Jokera w animacji Harley Quinn. Klasyczny, ale działa.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...