środa, 30 czerwca 2021

Wesołego Międzynarodowego Dnia Planetoid!

Autor
: Stanisław Lem
Tytuł: Astronauci
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2009
Wydawca: Agora

Kiedy zaczęłam (po raz kolejny) mozolne wskrzeszanie tego bloga, nie planowałam, że notki wybiorą sobie akurat środy, żeby się pojawiać. Jakoś samo tak wyszło. A potem wyszło tak, że 30 czerwca to też środa. I zupełnie bez łączenia jakichkolwiek kropek, tak po prostu na fali lemowskiego roku, wciągnęłam Astronautów. I nagle zorientowałam się, że hej: bardziej idealnie nie mogło trafić!
Oto więc, w ramach świętowania sto trzynastej rocznicy katastrofy tunguskiej (która miała miejsce dokładnie 30 czerwca 1908 roku) oraz ustalonego przez ONZ w 2016 roku Międzynarodowego Dnia Planetoid (btw, wiedzieliście, że Brian May, gitarzysta Queen, jest również astrofizykiem i właśnie jednym z pomysłodawców ustanowienia tego dnia? Ja nie wiedziałam!), popełniam notkę tak tunguską i tak lemowską, jak tylko umiem: przed Państwem Astronauci.

W ogóle to jest powieść dla mnie prywatnie trochę dołująca: no bo wydana po raz pierwszy w 1951 roku, czyli Stanisław Lem miał wówczas 30 lat. I taki debiut powieściowy. Nie żebym zazdrościła, no ale ten – zazdroszczę bardzo. Przy czym oczywiście nie sposób tutaj nie nadmienić, że Astronauci są mocno wpisani w czasy, w których powstali, i w pewnych punktach nie zestarzeli się najlepiej. Z drugiej jednak strony, czy naprawdę jest tak źle? Nie sądzę.
Jasne, bardzo łatwo jest dostrzec w Astronautach cienie komunistycznej propagandy: mamy bardzo wprost powiedziane, że kapitalizm był błędem i dopiero porzucenie go na rzecz komunizmu przyniosło ludzkości prawdziwy postęp i – co tu owijać w bawełnę – szczęście. Kurde, futurystyczny pierwiastek, który umożliwił człowiekowi eksplorację kosmosu, nazywa się Communium! Z drugiej zaś strony, Jerzy Jarzębski w posłowiu bardzo gorliwie tłumaczy, że nie, Lem absolutnie nie dał się uwieść systemowi i to w ogóle o coś innego chodziło – i w pierwszej chwili nawet się zdziwiłam, że po jaką cholerę tak bronić pisarza, przecież dobra książka to po prostu dobra książka, nikt nikogo nie oskarża… a potem pomyślałam sobie, że pewnie przez wiele lat Lem rzeczywiście był oskarżany i ten defensywny ton posłowia Jarzębskiego nie wziął się znikąd. Próbuje czarować rzeczywistość, bo wielu było takich, którzy próbowali z kolei wmawiać Lemowi dziecko w brzuch.
I uświadomiłam sobie, jak bardzo to wszystko jest dla mnie bez sensu. W momencie publikacji Astronautów, Stanisław Lem miał – jak wspomniałam – trzydzieści lat.  Jego młodość to II wojna światowa, a żydowskie pochodzenie nie ułatwiało mu w tamtym czasie życia. I myślę sobie, że gdybym była takim dwudziestoparolatkiem zaraz po wojnie, pewnie też bym chciała wierzyć w propagandę, którą rzucałaby we mnie władza. Świat jest wówczas prostszy i czytelniejszy, daje nadzieję po okropieństwach wojny. Dodatkowo oczywiście dochodzi cenzura: można publikować teksty zgodne z jedyną słuszną linią albo nie publikować wcale. Zazwyczaj człowiek musi chociażby jeść, żeby żyć, więc jednak opcja „publikować” wydaje się nieco lepsza. Tak więc naprawdę nie widzę powodów, żeby czepiać się Lema o komunistyczne naleciałości w Astronautach. Tak, są obecne. I nie, nie są niczym złym.
W ogóle to jest nawet trochę zabawne, że te peany na cześć komunizmu miałyby komukolwiek przeszkadzać – bo przecież one nie są niczym dziwnym czy odosobnionym w historii. W analogiczne tony uderzały Stany Zjednoczone – i uderzają w sumie dalej. Kurde, nie szukając daleko, Star Trek jest pełen idealistycznego pierdololo, na które jednak mało kto narzeka, no bo jest okołoamerykańskie, a nie radzieckie. Myślę, że jednak dorośli ludzie powinni umieć odróżnić pochwalanie pewnych ideałów (jak wspólna praca ponad podziałami, altruizm czy odrzucenie zabobonów) od pochwalania całych systemów, które w jakimś punkcie podpierały się tymi ideałami.
Ale do rzeczy, bo poświęciłam zdecydowanie za dużo miejsca na uwagi zupełnie poboczne.

Jak się bronią dziś Astronauci? Świetnie. Naprawdę moim zdaniem świetnie. Ich bodaj największym problemem jest to, że przez ostatnie siedemdziesiąt lat nauka poszła do przodu – no i zarówno nasza wiedza o katastrofie tunguskiej, jak i o Wenus, jest bez porównania większa niż w roku 1950. Jeśli chodzi o ten pierwszy temat, to w sumie traktuję to raczej jako wycieczkę sentymentalną niż jakiś rzeczywisty mankament. Sama pamiętam, jak za dzieciaka z zapartym tchem oglądałam jakieś dokumenty na Discovery o tym, jak to nie wiadomo, co się wtedy wydarzyło. Ta nuta tajemnicy, choć teraz już nieco osłabła, nadal żyje gdzieś w pamięci. Nadal przypomina, że nie wiemy wszystkiego.
Jest jeszcze drugi temat: Wenus. Dziś wiemy, że planeta opisana przez Lema nie ma nic wspólnego z Wenus krążącą wokół naszego Słońca. Ale to aż niebywałe, jak bardzo mi to nie przeszkadzało w czasie lektury. W sumie wystarczy wyobrazić sobie, że to dowolna inna planeta – choćby i fikcyjna. Ot, jakiś glob, którego istnienie w Układzie Słonecznym zakładamy dla potrzeb fabuły. Nie takie rzeczy autorzy kazali łyknąć czytelnikom. A planeta sama w sobie jest super ciekawa, spójnie pomyślana, zagadkowa i przekonująca. No i, przede wszystkim, strasznie wciąga. Czym jest Martwy Las? O co chodzi z dziwną białą kopułą? Dokąd prowadzi tajemnicza rura? Czy w ogóle są jacyś mieszkańcy, z którymi można by próbować się porozumieć? Tak, nie jest to wszystko zgodne ze współczesnymi odkryciami. A wiecie, co jeszcze nie jest zgodne ze współczesnymi odkryciami? Księżniczka Marsa Burroughsa. I cóż z tego? Absolutnie nic. Bo to dalej świetnie się czyta. Bo liczy się fabuła.
Okej, w którym momencie widać, że powieść się zestarzała? Kiedy Lem sugeruje, że świetnym pomysłem byłoby ocieplenie biegunów. Bo, rozumiecie, tam bez sensu jest tak zimno, tyle miejsca się marnuje. Hej, zróbmy atomowe ciulwieco i zlikwidujmy lodowce. Przy dzisiejszej wiedzy o zagrożeniach płynących z antropogenicznych zmian klimatu to brzmi niemal groteskowo. Ale hej – można na to przymknąć oko. To i tak nie ma wpływu na właściwą historię.

Owszem, nie jest łatwo wsiąknąć w tę powieść. Jeśli w przypadku Solaris wspominałam o obszernych fragmentach z ekspozycją, to tutaj ekspozycja przekracza granice rozsądku. Niemal jedna trzecia książki to bardzo szerokie i rzetelne zarysowanie historii badań nad katastrofą tunguską, a także dokładny opis konstrukcji Kosmokratora. Prawdę mówiąc, wcale się nie dziwę, że zaczynałam tę powieść jakieś trzy razy (a zaczynałam – od kilku lat robiłam do niej podejścia). Tu trzeba być przygotowanym. Trzeba wiedzieć, na co się zgadzamy. Autor nie wrzuci czytelnika od razu w wartką akcję. Ale jeśli czytelnik da się ponieść historii, to jej zwieńczenie będzie bardzo satysfakcjonujące.
W dodatku tych wspomnianych wcześniej naleciałości komunistycznych tak naprawdę później w ogóle nie ma, bo i uwaga narratora skupia się na zupełnie innych problemach.

Bohaterowie są ciekawi, wiarygodni i nie są przesadzeni. Postać, z perspektywy której poznajemy przygody załogi Kosmokratora, pilot Smith, prawdę mówiąc chyba żadnej roboty nie wykonuje jak należy. Rozbije samolot, narazi całą ekspedycję przez swoje nierozsądne decyzje, a nawet zaśpi – jeśli coś da się spieprzyć, on to spieprzy. Jednocześnie nie odnosi się wrażenia, że jest kulą u nogi reszty załogi. Jest po prostu człowiekiem. I ma swoje mocne strony, po prostu nie zawsze to właśnie one są w cenie. Pozostali bohaterowie zresztą też nie są nieomylni, dzięki czemu jakoś tak przyjemniej śledzi się ich perypetie. Czujemy żal, kiedy Czandrasekar (niezmiennie nurtuje mnie, czy ten bohater jest w jakimś stopniu inspirowany Subrahmanyanem Chandrasekharem, choć pewnie nie) musi zostać na pokładzie rakiety i pilnować Maraxa, podczas gdy w gruncie rzeczy chciałby choć raz rozejrzeć się po planecie. Czujemy ciężar decyzji podejmowanych przez Arseniewa. To wszystko po prostu działa.

Astronauci to świetna pozycja, tylko trzeba wiedzieć, na co się porywamy. Tak, mamy tam echa minionego ustroju. Mamy też nieco przestarzałą wiedzę. Ale poza tym, mamy też bardzo ciekawą historię, stworzony z rozmachem i pomysłem świat, fajnych bohaterów i tajemnicę, którą bardzo chciałoby się rozwiązać. Może nie należałoby zaczynać od tego tytułu swojej przygody z twórczością Lema, ale na pewno jest na Astronautów miejsce w puli lemowskiej prozy do przeczytania. Z początku może męczyć, ale ze wszech miar warto. Warto widzieć, jak to się wszystko zaczęło: to zgłębianie obcości, konfrontowanie ludzkości z kosmicznymi bytami. Te koncepcje, które z czasem rozwinęły się w Solaris czy Niezwyciężonym. Dla mnie to trochę jak poznanie historii Trelane’a z oryginalnej serii Star Treka w kontekście późniejszego pojawienia się Q – niby jeszcze nie to, ale już widać zarys myśli. Bardzo fajne i bardzo cenne. A z czasem tylko zyskuje.






- Siedemdziesiąt sześć głosów padło za pokojowym rozwiązaniem konfliktu – powiedział. – Decyzja ta nie jest oczywiście ostateczna, ale nie o to  tej chwili chodzi. Od z górą ośmiuset tysięcy lat żyje na Ziemi gatunek ludzki. W czasie pełnej trudów i cierpień drogi pokoleń poznał on nie tylko sposoby opanowania sił przyrody, ale nauczył się także kierowania siłami społecznymi, które przez całe wieki udaremniały postęp, zwracając się przeciw człowiekowi. Epoka wyzysku, nienawiści i walki skończyła się wreszcie kilkadziesiąt lat temu zwycięstwem wolności i współpracy narodów. Jednakże nie jest nam dane spocząć i zadowalać się osiągnięciami. Na progu nowej ery nastąpiło pierwsze zetknięcie cywilizacji ludzkiej z pozaziemską, i oto wydano na nas wyrok zagłady. Cóż mamy począć? Czy na groźbę rzuconą z innej planety opowiedzieć ciosem, który zniszczy atakujących? Moglibyśmy tak zrobić tym swobodniej, że mamy do czynienia z istotami całkowicie od nas odmiennymi, którym nie można przypisać ani uczuć, ani umysłowości ludzkiej. A jednak, mając do wyboru wojnę i pokój, wybraliśmy pokój. W tym naszym kroku widzę głęboką więź człowieka z całym Wszechświatem. Minęła epoka, w której uważaliśmy Ziemię za planetę wybraną spośród wszystkich.  Wiemy, że w nieskończonej przestrzeni toczą się miliardy światów podobnych do naszego. Cóż stąd, że istniejące na nich formy czynnego trwania, które nazywamy życiem, są nam nieznane,. My, ludzie, nie uważamy się za lepszych ani gorszych od wszystkich innych mieszkańców wszechświata. Prawda, z naszą decyzją wiąże się nieprzewidziane ryzyko, olbrzymie trudy i niebezpieczeństwa. Mimo to jesteśmy jednomyślni. My, uczeni, służymy społeczeństwu, jak wszyscy jego członkowie. Jesteśmy równymi wśród równych, ale jedno jest nam dane szczodrzej niż innym. Odpowiedzialność. Podejmujemy ją świadomi naszego obowiązku wobec świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...