czwartek, 4 marca 2010

ZaFraapowana filmami (9) - "Merlin"

Każdy pi razy drzwi pewnie kojarzy, kim był Merlin. Opowieści o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu są raczej znane. Nic dziwnego – ta tematyka doczekała się całkiem pokaźnego zestawu nawiązań zarówno w literaturze, jak i w filmie.
Jednym z przykładów jest tu miniserial z 1998 roku – „Merlin” w reżyserii Steve'a Barrona.
merlinCiekawym aspektem filmu jest to, że historię opowiada tytułowy czarodziej. Widz ma więc dokładną relację z życia maga, zamiast koncentrowania się na postaci króla Artura czy na wątku wyprawy w poszukiwaniu świętego Graala. Jakkolwiek oczywiście Artur się pojawia i ma ogromny wpływ na losy wszystkich bohaterów.
Ale po kolei.

Nie można nie wspomnieć o obsadzie miniserialu.
Tytułowego Merlina gra Sam Neill, znany pewnie głównie z „Parku Jurajskiego”, choć niektórzy mogą go kojarzyć również z takich filmów jak „Polowanie na Czerwony Październik”, „W paszczy szaleństwa” czy – ostatnio – „Daybreakers”. Merlin nie ma spiczastej, Gandalfowej czapki ani długiej, krzaczastej brody. Film uświadamia, że Merlin – tak jak każdy inny człowiek – kiedyś się narodził, był młody i dorastał. Że nie był od początku zgarbionym starcem z kosturem.

vortigernKolejną istotną postacią, nad którą Fraa piała z zachwytu, był król Vortigern (Rutger Hauer). Aktora reklamować chyba nie trzeba. Stworzył prawdziwie paskudnego monarchę. Vortigern jest okrutny i złośliwy. Najpierw działa, potem myśli. A nade wszystko – jest dumny, co widać w scenie, w której królowa Mab proponuje mu swoją pomoc w zamian za jego wiarę. Król w każdym calu. Fraa nie mogła nie uwielbiać tej postaci.
Jak już Fraa wspomniała wyżej – jest też królowa Mab, grana przez Mirandę Richardson. Co ciekawe, ta sama aktorka wcieliła się w rolę siostry Mab, Pani Jeziora. Kiedy już się o tym wie, można radośnie wyłapywać podobieństwa. Pani Jeziora jest jednak w takim stopniu komputerowo „podrasowana”, że na pierwszy rzut oka trudno znaleźć wspólne cechy wyglądu. A i z głosu siostry nie są podobne – Mab szepcze. Donośnie, ale mimo wszystko jest to wciąż z lekka zduszony szept. Głos Pani Jeziora niemal płynie.


Kolejną fantastyczną postać stworzyła Helena Bonham Carter, która wcieliła się w Morgan le Fey. Trzeba przyznać, że aktorka pasuje do tej roli jak ulał. Morgan jest zła. Niemal do szpiku kości. Fraa pisze „niemal”, bo widz ma też wgląd w „inną” Morgan: mimo całego zepsucia, kobieta szczerze kocha – zarówno swojego wybranka, jak i syna.
No właśnie: syn Morgan le Fey, Mordred (Jason Done) – Fraa jest zachwycona tym bohaterem. Jest podły i bezwzględny. O wiele gorszy od własnej matki, co zresztą ma całkiem sensowne usprawiedliwienie: przecież Morgan mimo wszystko wychowywała się normalnie, wśród zwykłych ludzi, a dopiero później dała się wciągnąć w „rodzinę” Starego Porządku. Natomiast Mordreda Stary Porządek wychował – od samego początku.
FrikPostacią najbardziej chyba humorystyczną jest Frik. Frik to gnom (jak sam o sobie mówi: wysoki gnom), grany przez Martina Shorta. Swoją zdolnością zmiany wyglądu wprowadza pewien niesamowity nastrój do filmu, odrobinę absurdu, lekkości i sporo magii. Jednocześnie nie jest to postać pusta ani banalna. W trakcie oglądania miniserialu można się przekonać, że Frik jest fascynującym charakterem.
Fraa popełniła tu mała gafę, ponieważ – aż do tej pory – pominęła jedną z istotniejszych postaci, jaką jest Nimue (Isabella Rossellini). Ma to proste wyjaśnienie: Fraa nie przepada za tą bohaterką.

Jeśli już mowa o Nimue, to trzeba wspomnieć o zasadniczym wątku z życia Merlina: jest to wątek miłosny, pomiędzy nim a Nimue właśnie. Ten fakt sam w sobie jest raczej neutralny, ale Fraa z jakiegoś powodu nie może znieść wybranki serca czarodzieja. Jest słaba, nieporadna i naiwna. Z jednej strony należałoby to zrozumieć, w końcu jest zaślepiona miłością, ale z drugiej strony jednak Fraa nie znosi idiotek. Tymczasem zasadniczą funkcją Nimue jest podejmowanie złych decyzji: zarówno w młodości, kiedy postanowiła zejść ze ścieżki w lesie, jak i później, kiedy rozmawiała z Mab.
Na boku Fraa może jeszcze dodać, że Nimue nie wydaje jej się szczególnie atrakcyjna z wyglądu w porównaniu z innymi kobietami, które pojawiają się w filmie, ale po pierwsze: nie kobiecie oceniać takie rzeczy, a po drugie: w końcu ponoć nie wygląd jest najważniejszy. To tylko taka ot, uwaga bez znaczenia.

Jeśli chodzi o stronę wizualną filmu, to jest naprawdę przyjemna. Oczywiście to film telewizyjny, a więc od samego początku nastawiony na mały ekran. W związku z tym, należy spodziewać się nieco innych efektów, aniżeli w filmach kinowych. Nie ma wielkich panoram i nieba pełnego latających smoków. Smok jest jeden – ale za to naprawdę miły dla oka i dopracowany.
W filmie telewizyjnym trzeba przykładać wagę bardziej do drobiazgów, niż do wielkich scen z udziałem dalekiego horyzontu i gigantycznej armii. Tak więc jeśli widzowi będzie się chciało zwracać uwagę na takie rzeczy, to zauważy, że na przykład Pani Jeziora tym ma mniej rybek dookoła szyi, im jest słabsza jej moc. Niby drobiazg, ale jednak cieszy dopracowanie. Smok jest przyjemny, choć Fraa od pierwszego oglądania „Merlina” zastanawiała się: dlaczego nie spłonęły włosy? Przecież właśnie włosy są pierwszą rzeczą, która (cuchnąc zresztą niemożebnie) spala się w pobliżu jakiejkolwiek wyższej temperatury.

Fabuła nie jest jakaś specjalnie zaskakująca, ale jednak Fraa o wiele wyżej stawia tę, niż wszelakiego rodzaju „prawdziwe historie”. W „Merlinie” Ginewra jest rzeczywiście piękną damą, królową, małżonką Artura, a Merlin jest czarodziejem: potrafi rzeczy, o których przeciętny człowiek nie ma co marzyć. Cała magia legendy arturiańskiej jest zachowana.
Jak już Fraa wcześniej wspomniała, pojawia się motyw wyprawy po Graala. Jednak widz nie towarzyszy rycerzom, którzy wyruszają w poszukiwaniu artefaktu. Widz zostaje na miejscu i śledzi losy tych, którzy pozostali w zamku Camelot. O Graalu wiadoomo tylko tyle, że Artur wraz z rycerzami go szukał – i że wrócił. To całkiem interesujące: historia oparta na legendach arturiańskich obeszła się praktycznie całkowicie bez jednego z najistotniejszych elementów – Graala.

Kolejnym pozytywem filmu jest magia. Widz nie ma do czynienia z magami, którzy rzucają w tę i nazad ogniste kule i zieją piorunami. Magia w „Merlinie” jest wymagająca. Dodatkowo dochodzi problem przysięgi samego Merlina, która to przysięga jeszcze bardziej ogranicza możliwości czarodzieja. Sztuczki – o tak, one się pojawiają. Ale „prawdziwa” magia jest raczej rzadka. Jest to coś, co wymaga od osób parających się tą magią dużego poświęcenia. Postępujące wyczerpanie wskutek nadużywania magicznej mocy daje się zauważyć u poszczególnych bohaterów: a to w postaci (wspomnianych wcześniej) rybek dookoła szyi, a to siwiejących włosów. Toteż widz nie zobaczy zbyt wielu latających w powietrzu zaklęć. Raczej będzie to ogólnie magiczna atmosfera, drobiazgi w rodzaju pszczół posłusznych bohaterowi, aniżeli faktycznie jakieś nadzwyczaj efektowne zaklęcia. Choć te też się pojawią – w swoim czasie.
Jeśli już o magii mowa, należy w ogóle wspomnieć o realiach opowiadanej w filmie historii: jest to moment starcia Starego Porządku, czyli celtyckiego pogaństwa, z Nowym Porządkiem – chrześcijaństwem. Dużą wagę przykłada się do elementu wiary i zapomnienia. Bóstwom i magicznym istotom ze Starego Porządku zależy na tym, żeby ich pamiętano. Żeby w nich wierzono. Zapomnienie to najgorsze co może ich spotkać – i tak naprawdę stąd wynika cały konflikt, na którym zasadza się fabuła miniserialu.

Ostatnią rzeczą, o której należy tu wspomnieć, jest samo nawiązanie „Merlina” do legend arturiańskich. Fraa spotkała się z oceną, że film dotyka ich bardzo pobieżnie i że tak naprawdę jest to zupełna wariacja na temat. I owszem, Fraa kiedyś słyszała te legendy w mocno odmiennej wersji: Merlin miał być synem śmiertelnej kobiety i samego diabła. O żadnej królowej Mab nie było mowy. Jednakże Fraa zastanawia się: jak można w ogóle rozpatrywać legendy pod kątem „poprawności”? Przecież przez sam fakt ich legendarności dopuszcza się pewną swobodę interpretacji, pewien margines błędu. To nie jest historia – spisana przez kronikarza, nagrana przez kilka kamer, opowiedziana przez parunastu świadków naocznych. To legenda. I tak samo jak choćby mit, może mieć kilka wersji. Fraa pozwoli sobie tu nawiązać chociażby do kwestii złożenia w ofierze Ifigenii. Już w starożytności przecież była taka wersja, że Artemida zeszła z niebios i w zastępstwie Ifigenii podsunęła na ołtarz ofiarny sarnę, ale istniała też inna, mianowicie że Ifigenia istotnie zginęła z ręki ojca. Dlaczego więc w przypadku legend arturiańskich miałaby istnieć jedna, jedyna poprawna możliwość? Fraa twierdzi stanowczo, że to nie ma większego sensu. Twórcy miniserialu wybrali akurat królową Mab – i wolno im.

Fraa naprawdę poleca ten film. W sumie trwa trzy godziny (dwie części, po półtorej godziny każda) – i są to trzy godziny pełne magii, romansów, konfliktów, z pewną dawką humoru. Jeśli ktoś jest względnie odporny na słodycz wątków miłosnych, to spokojnie może obejrzeć „Merlina”. Fraa uważa, że warto – choćby ze względu na dość specyficzne, bo nastawione na mały ekran, efekty specjalne, jak również na rewelacyjną obsadę. Bohaterowie są niebanalni i na długo zapadają w pamięci.
Plus pozycja obowiązkowa dla miłośników legend arturiańskich.



„– Oszukałeś mnie!
– Jestem czarodziejem, to moja praca. Jeśli wyciągniesz miecz, jest twój.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...