niedziela, 28 marca 2010

Niedzielne spotkania poetyckie

Miasto Gdańsk niedawno wybierało twórcę, który zostanie uhonorowany nagrodą Europejskiego Poety Wolności. Z tej okazji odbywały się liczne spotkania z kandydującymi poetami z najrozmaitszych części Europy. Między innymi pojawił się wśród nich niejaki Andros Zemenidis, poeta z Cypru, którego matka jest Polką (bodajże z Łodzi), w związku z czym spotkanie odbywało się po polsku i bez tłumacza.

Fraa nie była na wielu spotkaniach z poetami – żeby nie skłamać, była może na jednym czy dwóch. Nigdy nie odczuwała potrzeby uczestniczenia w tego typu wydarzeniach, jako że z poezją „ma tyle wspólnego, co z samochodami drogimi, czyli nic” – że tak przytoczy tutaj słowa pewnego wieszcza. Mimo jednak braku doświadczenia w takich imprezach, Fraa ma niejasne wrażenie, że to powinno wyglądać nieco inaczej.

Tu trzeba dodać, że został przetłumaczony na język polski jeden z tomików poezji Androsa Zemenidisa, „Największe spośród trzech”.


Andros Zemenidis - Najwieksze sposrod trzech
Autor: Andros Zemenidis
Tytuł: „Największe spośród trzech”
Przekład: Paweł Krupka
Tytuł oryginału: „Απ' τα τρία το μεγαλύτερο”
Język oryginału: grecki
Miejsce i rok wydania: Gdańsk 2009
Wydawca: słowo/obraz terytoria
Seria: Europejski Poeta Wolności

Tak więc kiedy rozpoczęło się spotkanie, osoba moderująca je powiedziała o poecie dokładnie to, co odczytała z okładki tomu, czyli: „Poeta i prozaik. Urodził się w Anglii w roku 1973, z matki Polki i ojca Cypryjczyka. Mieszka w Limasolu, gdzie pracuje jako pedagog z dziećmi specjalnej troski. Opublikował powieść oraz 3 zbiory poezji.” Po czym siadła z boku, oddając głos Androsowi Zemenidisowi.


No i wtedy zaczął się dramat.
Andros Zemenidis
Bo okazało się, że poeta - jakkolwiek osobnik bardzo sympatyczny (mimo że na zdjęciu wygląda jak skazaniec) - jest totalnie nieprzygotowany do czegoś takiego. Zamiast powiedzieć cokolwiek z własnej inicjatywy, czekał na pytania – i trzeba przyznać, że gdyby nie paru studentów i tak zwana Mafia Atlantydy, najprawdopodobniej spotkanie skończyłoby się bardzo, bardzo szybko. Poeta próbował czasem sam kogoś podpytać, ale raczej nie przyniosło to oczekiwanych skutków. Niestety, w jednym z pierwszych rzędów siedział człowiek, który absolutnie tam siedzieć nie powinien. Zniósł jeszcze jakoś pytanie o imię i sugestię, że przed salą poeta widział u niego zbiorek poezji, więc może ma jakieś pytania. Później, zaciskając zęby i wbijając paznokcie poręcze, przetrzymał fazę pytań o znak zodiaku, co uskuteczniał Andros Zemenidis, żeby wypełnić jakoś ciszę. Ale kiedy poeta (podczas kolejnej chwili ciszy) zwrócił się do rzeczonego człowieka i powiedział „No i co, Fabian?”, to już miarka się przebrała. Młody człowiek wstał i, krocząc godnie przez całą szerokość auli, wyszedł. Poeta co prawda próbował go przeprosić i powstrzymać, ale niestety, nie udało się. Trauma będzie na całe życie, a legenda o histerycznym Fabianie właśnie obiega uczelnię.
Pojawiła się też inna legenda, przekazywana z towarzyszeniem zarumienionych policzków, lśniących ocząt i niepewnych uśmiechów, na ucho, jakoby poeta był gejem i podrywał Fabiana. Ale o tym Fraa się wypowiadać już nie będzie, bo uważa kreatorkę tej legendy za skończoną idiotkę i cały czas jakoś nie może rozkminić, dlaczego zapytanie kogoś o imię miałoby być równoznaczne z podrywaniem delikwenta.

Po chwili ciszy, kiedy wszyscy w osłupieniu gapili się na drzwi, przez które opuścił salę Fabian, padły jakieś kolejne pytania. Poeta odpowiadał raczej dość niemrawo, plus wiele razy twierdził, że nie rozumie pytania ze względu na różnice językowe. Fraa nie wie czy była to linia obrony, bo po prostu nie miał przygotowanej żadnej odpowiedzi, czy rzeczywiście osoby pytające używały tak zaawansowanego słownictwa. Niestety, tłumacza na podorędziu nie było, więc trzeba było formułować pytania coraz prościej i prościej.
W którejś kolejnej chwili ciszy Andros Zemenidis opowiedział dowcip – i rzeczywiście, dowcip był pocieszny, Fraa czuje się w obowiązku puścić to dalej:



Do Grecji z niezapowiedzianą wizytą przyleciał papież. Szofer odebrał go z lotniska, zapakował do limuzyny i pojechali autostradą. W którymś momencie szofer niestety musiał zatrzymać samochód, bo się źle poczuł. Papież dobrotliwie zaoferował się, że szofer może sobie usiąść z tyłu, a on – papież – poprowadzi. Przesiedli się więc i pojechali dalej. Papież nieco mocniej przycisnął gaz do deski, w związku z czym niebawem limuzyna musiała zjechać na pobocze, zatrzymana przez policję. Policjant podchodzi, szyba w limuzynie się opuszcza – a tam papież. Zszokowany policjant dzwoni do przełożonego:
– Panie komendancie, nie uwierzy pan, kogo zatrzymałem! Kogoś ważnego!
– Kogo? Premiera?
– Nie, wyżej!
– Prezydenta?
– Wyżej!
– Kanclerza Niemiec?
– Wyżej!
– Prezydenta USA?
– Wyżej!– Premiera Wielkiej Brytanii?
– Jeszcze wyżej!
– No to kogo?! Boga?!
– Nie wiem czy to Bóg, ale papież jest jego szoferem...

Fraa może i nie ma szczególnie wyrafinowanego poczucia humoru, ale ten dowcip się jej podobał.



Oczywiście pytano Androsa Zemenidisa o tę wolność. No bo skoro ma być Europejskim Poetą Wolności, no to: czym dla niego jest wolność, gdzie tę wolność widać w jego wierszach. Odpowiedzi były albo niemożebnie podpadające pod slogany typu „robić to co się chce, pod warunkiem, że nie krzywdzi się innych”, albo (zwłaszcza odnośnie motywu wolności w jego wierszach) „nie wiem, widocznie ktoś tam coś dostrzegł”. Poeta opowiadał o tym, jak to zaczynał kolejne studia, ciągle mu się nudziły, więc przerywał i zaczynał robić coś innego. W tym widział jakąś wolność. Żeby nie zmuszać się do robienia czegoś, na co się nie ma ochoty – padały oczywiście pytania, co z odpowiedzialnością. Odpowiedzi jednak były dość wykrętne i w sumie nic z tego nie wynikało.

Fraa zupełnie zapomniała, że pierwsze pytanie, jakie padło, dotyczyło antycznych inspiracji w wierszach Androsa Zemenidisa. Czy są, a jeśli są, to jakie. Odpowiedź była zwięzła: nie. Poeta nie czytał i nie czyta poezji, bo się nie chce inspirować. Chce mieć własny styl, a jakby zaczął coś czytać, to nieświadomie czerpałby z cudzego stylu. Fraa już tutaj poczuła się zaniepokojona. Bo Fraa wychodzi z założenia, że nie można świadomie wyrobić sobie własnego stylu bez znajomości stylów innych twórców. Nie można sprzeciwiać się schematom, nie mając o tych schematach zielonego pojęcia.

Sytuacja wcale się nie poprawiła, kiedy pojawiło się pytanie o sposób tworzenia. Otóż Andros Zemenidis pisze jak ma doła, jak w jego życiu dzieje się źle. Jak wszystko jest dobrze, nie pisze – bo nie ma o czym. Od roku niczego nie napisał, bo ożenił się i póki co żyje mu się całkiem szczęśliwie. Jednocześnie na pytanie kim się czuje, Andros Zemenidis odpowiadał, że poetą. Fraa zaczęła się zastanawiać, czy to w jakiś sposób się nie wyklucza: bo na logikę rzecz biorąc, najlepszą rzeczą, jakiej można życzyć Androsowi Zemenidisowi, to żeby już nigdy niczego nie napisał. Bo przecież to będzie równoznaczne z tym, że do końca życia będzie szczęśliwy. Jak w takim układzie taki człowiek może mówić o sobie, że jest poetą, skoro jego marzeniem jest brak okoliczności sprzyjających pisaniu wierszy? Najwyraźniej pod słowem „poeta” Andros Zemenidis rozumie coś innego, niż Fraa. Jest to wielce prawdopodobne, jako że Fraa się na tym nie zna... Pytanie, niestety, Fraa sformułowała jakieś dwa dni po spotkaniu, więc już raczej nigdy nie uzyska na nie odpowiedzi.

No i tak jakoś tam półtorej godziny zostało przesiedziane. Bez przygotowania, czysta improwizacja i niepewne chrząkania, żeby zagłuszyć przydługie momenty ciszy.

W Internecie Fraa znalazła taką notkę:

„Zemenidis zagrożenie dla wolności człowieka postrzega w schematach i konwenansach narzuconych przez nowoczesną technologię, środki masowego przekazu i wielkomiejski pośpiech, obecny nawet na małej, niezbyt gęsto zaludnionej wyspie. Cypryjski poeta zmaga się z niszczącą mocą owych zjawisk za pomocą starej helleńskiej broni, tej samej, którą władał Zorba w powieści Kazandzakisa: optymizmu i radości życia. W wierszach z tomu Największe spośród trzech broni swojej wolności w scenach miłosnych, przy butelce wina z przyjaciółmi, w rozmowie ze słońcem i żywiołami natury. Lekarstwem na chorobę współczesnego świata jest według niego instynkt życia, który odkrywamy, spoglądając do środka lub dostrzegając to, co pochodzi od Boga, a nie od zatrutego własną pychą człowieka.”


Szkoda tylko, że Andros Zemenidis wygląda, jakby sam nie miał pojęcia o tych wszystkich rzeczach, które napisał jakiś gorliwy filolog. Jedynie przytakiwał, jeśli ktoś wysuwał jakąś własną sugestię na temat wolności w tych utworach.

Niestety, poeta nie miał też przy sobie własnego tomiku poezji, ani – tym bardziej – tomiku w oryginale. Kiedy został poproszony o zaprezentowanie któregoś z wierszy po grecku, mógł jedynie wybrać najkrótszy z utworów i wyrecytować z pamięci. I tak dobrze, że któryś ze swoich tekstów w ogóle pamiętał.

Poza tym na stronie 73. w tłumaczeniu jest błąd, o czym powiedział sam poeta: w polskim tekście czytelnik ma w ostatniej strofce „poprosił Wolfgang”, podczas gdy powinno być „poprosiła Wolfganga”.

A tak już zupełnie na marginesie – Fraa nie zachwyciła się tekstami Androsa Zemenidisa. Wyglądają jak zwykła proza, poszatkowana na pojedyncze słowa i ułożona w słupek. Chociaż niewykluczone, że w oryginale to sprawia inne wrażenie, może chociażby zyskuje to w grece jakiś rytm.





Gdy masz

przed sobą
trzy
rzeczy
i wybory
największe
wybierasz
spośród trzech
to co największe
i niekoniecznie
najlepsze.

Gdy próbujesz
i próbujesz
i próbujesz
ale nie ma
nikogo
i niczego
na czym
mógłbyś się wesprzeć
znów chwytasz
spośród trzech
to co największe...
[Andros Zemenidis, „Największe spośród trzech”]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...