(źródło) |
Mniej-więcej półtora roku temu pisałam o
serialu, który polecił mi Ulv, a który koniec końców okazał się fantastyczną,
przezabawną odskocznią od – wydaje mi się, że nieco przehajpowanych – Wikingów.
Nie pamiętam dokładnie, w którym momencie pojawiło się potwierdzone info o powstawaniu
trzeciego sezonu Norsemen, niemniej od tamtego czasu tuptałam ze zniecierpliwieniem
w oczekiwaniu tej właśnie magicznej chwili.
No i ta chwila dziś nadeszła.
Zgodnie z zapowiedziami, ten sezon jest
prequelem i ukazuje losy Orma (Kåre Conradi) i pozostałych wikingów
sprzed wyprawy do Anglii, powrotem z której rozpoczyna się sezon pierwszy. To niesie
ze sobą kilka konsekwencji.
Po pierwsze, widz może śledzić losy
postaci, które w poprzednich sezonach w tym czy innym momencie zeszły ze sceny –
co cieszy, jeśli się te postaci lubiło.
Po drugie, dużo wątków – mniej i bardziej
głównych – zostało rozwiniętych i pogłębionych, sporo problemów się wyjaśniło, a
działania bohaterów zyskały nowe uzasadnienie.
Po trzecie, ponieważ to prequel, w
zasadzie podczas całego seansu (nie oszukujmy się, cały sezon trwa łącznie trzy
godziny – to jak którakolwiek część Władcy Pierścieni – ogląda się za
jednym posiedzeniem) odpada nam niepokój o bohaterów, no bo w niemal wszystkich
przypadkach jesteśmy w stanie ocenić, jak – i czy w ogóle – potoczą się ich
losy.
Hund z krukiem (źródło) |
Ale w tym wszystkim jest całkiem sporo
haczyków. No bo skoro niemal w całości odpadło napięcie wynikające z
oczekiwania, co dalej zadzieje się z bohaterami, trzeba było w jakiś inny sposób
wzbudzić emocje w widzu. I tak się stało: dostaliśmy sporo więcej osobistych
historii i dramatów, momentów nieomal rozczulających, gdyby nie to, że
potraktowanych z tym charakterystycznym humorem: dość okrutnym i niezbyt
subtelnym. Przez to zresztą bardzo wyraźnie zmienił się nastrój serialu w porównaniu
do poprzednich sezonów. Owszem, nadal jest zabawnie i niby lekko, ale, jakby to
powiedzieć, ten sezon jest dużo bardziej przykry od poprzednich. Czasem aż by
się chciało, żeby tę czy inną postać spotkało wreszcie coś miłego, bo naprawdę
robi się ich żal – to coś nowego, bo w poprzednich odsłonach, jakkolwiek czy to
Orma, czy choćby Karka (Øystein Martinsen), notorycznie i konsekwentnie
spotykały same złe rzeczy, to jednak oglądając po prostu przyjmowało się, że
tak już jest. Kark zdawał się całkiem zadowolony ze swojego życia, więc i ja
byłam zadowolona, nawet jeśli widziałam, że on nie powinien być tak zadowolony.
Z kolei Orm nie wzbudzał żalu, bo bardzo wyraźnie sam sobie zgotował swój los.
W sezonie trzecim właściwie wszystkich
spotykają złe rzeczy, które w dużej mierze warunkują bohaterów. Dotyczy to
nawet jarla Varga (Jon Øigarden), przemiłego wikinga, którego dotknęła
bardzo osobista tragedia. Dotyczy to także nowej w tym serialu postaci, czyli
jarla Bjørna, w którego wcielił się Thorbjørn Harr, szerzej znany jako
jarl Borg z Wikingów.
Nie spodziewałam się, że ten sezon będzie
tak gorzki. To maraton pojedynczych błędów, pomyłek i okopywania się w swoich
uprzedzeniach, które wszystkie razem prowadzą do wielu tragedii, nawet jeśli
większość tych tragedii wzbudza w widzu śmiech.
Tradycyjne obrzucanie się obelgami przed bitwą. (źródło) |
No bo to jednak wciąż jest komedia. Jak
wspominałam, bawi – choć jest bardziej brutalna od poprzednich sezonów.
Dodatkowo, ponieważ to prequel, pojawiła się możliwość wrzucenia do sezonu
całkiem sporej liczby odniesień do wydarzeń, o których bohaterowie jeszcze nie
wiedzą, ale widz – wie. Pojawiają się one w postaci mglistych przeczuć,
zapewnień czy zaklęć, ocierających się czasem nawet o lekkie zerknięcie przez
czwartą ścianę. To znów pewna nowość w stosunku do tego, co wcześniej oferował
nam ten serial.
To, co natomiast nie zmieniło się od
poprzednich sezonów ani na jotę, to gra aktorska. Bohaterowie są po prostu
miodni, z miejsca totalnie przekonujący. Silje Torp jako Frøya jest szczególnie
fantastyczna i wiarygodna (oczywiście „wiarygodna” w ramach tego uniwersum),
ale przecież nawet postać z nieco dalszego planu, Ragnar (Mikkel Bratt
Silset) podczas bitwy robi piorunujące wrażenie. Przecież to właśnie w dużej
mierze zasługa aktorów, że widz może się tak mocno zaangażować w losy bohaterów.
Szacun.
Gdybym miała coś wytknąć temu sezonowi,
to chyba byłaby to muzyka – a raczej jej brak. Poprzednie odsłony Norsemen
mogły pochwalić się świetnymi utworami Einara Selvika, podczas gdy tutaj chyba
tylko raz tak naprawdę było o co zahaczyć ucho. Trochę szkoda.
Jakkolwiek trzeci sezon nieco zmienił ton
w porównaniu do poprzednich, bardzo przyjemnie się go ogląda. Gdybym miała z
czymś to zestawić, nasuwa mi się Galavant, acz na zasadzie kontrastu: pierwszy
sezon Galavanta mnie urzekł i czekałam bardzo mocno na sezon drugi, tyle
że kiedy on się już ukazał… no cóż, byłam nieco zawiedziona. Miałam wrażenie, że
został dokręcony trochę na siłę, zabrakło w nim pary (i dobrych piosenek). I w
ogóle nie chciałam trzeciego sezonu (którego, nawiasem mówiąc, nie ma i nie
będzie). Bardzo mocno obawiałam się, że Norsemen mogą cierpieć na to
samo. Tymczasem tak się nie stało. Trzeci sezon Norsemen to coś, na co
warto było czekać – coś, co sprawiło, że teraz wypatruję na horyzoncie niusów o
czwartym sezonie. Czy wyjaśni się historia Karka? Czy jarl Bjørn ucztuje z
bogami mając głupią fryzurę? Czy ktoś jeszcze zostanie ukarany biczowaniem
moszny? Do kogo trafił Arnstein?
Czarnokomediowy świat serialu Norsemen
ma ogromny potencjał i myślę, że można tam wcisnąć dużo świetnych opowieści.
Trzymam kciuki za inwencję twórców.
– Ah, they will sing about
this day. The day Norway learns that one should be above spreading rumors about
certain individuals losing their hair.
– Is that what we’re fighting about here?
– Oh, yes.
– Whether it’s true or not, you just don’t say things like that. Then
you’re attacking the person and not the problem, and that’s not okay. It’s very
poor style.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz