Mówiłam, że będę pisać w środy? Z całą pewnością chodziło mi o to, że być może w środy. Za wyjątkiem tych tygodni, kiedy środa przeskoczy niedzielę i wypadnie w przyszły czwartek. Serio, to ani trochę nie jest moja wina. Ja naprawdę chciałam.
Dziś będzie tak bardziej skrótowo i przekrojowo, bo obejrzeliśmy z Ulvem kilka interesujących rzeczy, ale nie mam pojęcia, czy każda z nich z osobna jest interesująca na tyle, żeby popełniać o niej osobną notkę.
Czyli: Ulv poleca x3 (naprawdę dorzucę kiedyś taką etykietę)
***
Polecajka nr 1: Justified
A niezależnie od samych aktorów, bohaterowie są po prostu fajnie napisani, charyzmatyczni i wyraziści. Sporo postaci z główniejszych i dalszych planów da się polubić – muszę przyznać, że koniec końców sam Raylan (czyli Timothy Olyphant) wcale nie błyszczy jakoś szczególnie na ich tle, choć owszem, też jest w porządku. Najsłabiej pod tym względem wypada chyba Ava (Joelle Carter), w której wątku w pewnym momencie się pogubiłam i kompletnie przestałam „kupować” jej motywacje. Ale Ava mogła akurat paść ofiarą zasadniczego problemu serialu, czyli jego długości.
Justified ma sześć sezonów – i przyznam, że gdzieś w międzyczasie zaczął mi się ciągnąć i odniosłam wrażenie, że dorabiają kolejne sezony i odcinki, byle tylko dorabiać, coraz bardziej przy tym przekombinowując z wątkami. Po prostu - gdyby Ava nie wyszła out of character, posypałaby się fabuła ostatniego sezonu.
Ale trzeba przyznać, że koniec końców finał serialu jest bardzo satysfakcjonujący, a główny i najważniejszy wątek rozwiązany w świetny sposób. Zresztą, to w ogóle jest chyba najlepszy element Justified. Chodzi mi tu o relację Raylan-Boyd, która jest naprawdę fajnie napisana: dynamiczna, skomplikowana, ale jednocześnie cholernie wiarygodna, a bohaterowie przez jej pryzmat jeszcze mocniej przykuwają uwagę widza.
Polecajka nr 2: Jean-Claude Van Johnson
No i tak: w serialu Jean-Claude Van Damme gra samego siebie, czyli starzejącego się aktora, który żyje minioną sławą gwiazdy kina akcji lat osiemdziesiątych, a zasadniczą różnicą między JCVD realnym a serialowym jest fakt, że ten serialowy ma ukrytą tożsamość: w istocie bowiem jest tajnym agentem, posługującym się nazwiskiem Johnson.
Jeśli ktoś odpada na tym etapie opisu, to zdecydowanie może sobie odpuścić ten serial. Jeśli jednak ktoś czyta te słowa i myśli „hmm, brzmi dziwnie, ale i ciekawie” – to śmiało niech zasiada przed ekranem (skoro czyta te słowa, to zapewne już siedzi przed jakimś ekranem, raczej sobie tej notki nie wydrukował. Nieważne). Pomysł na fabułę brzmi głupawo, a realizacja jest jeszcze głupsza. Ale to wszystko razem pięknie gra – jest z jednej strony zabawnie i co chwilę mamy jakieś podśmiechujki z Van Damme’a i pewnych głupot pojawiających się w starych filmach akcji, z drugiej jednak tkwi w tym wszystkim taka nostalgia za tamtym kinem. Trochę mi tu oczywiście nasunęło się skojarzenie z Expendables, tylko że tam mamy temat potraktowany dużo bardziej serio, a aktorzy wcielają się w – przynajmniej teoretycznie oderwane – od samych siebie postacie. Tutaj czasem trudno orzec, gdzie kończy się Van Damme, a zaczyna Van Johnson.
Trzy godziny świetnej, choć głupkowatej zabawy, bardzo odstresowujące.
Polecajka nr 3: The Boys
Nie chcę zdradzać za dużo z fabuły, bo w trakcie trwania sezonu intryga mocno się zagęszcza i wykręca, powiem więc tylko tyle, że bardzo warto zerknąć na ten tytuł. W roli Billy’ego Butchera zobaczymy Karla Urbana, który prawdę mówiąc pokazał się już parę razy od bardzo fajnej strony, udowadniając, że nie boi się różnorodnych ról (Władca Pierścieni, Dredd, Star Trek). Pojawia się też Simon Pegg, a jego udział zawsze cieszy. Nie mogę też przejść obojętnie obok głównego antagonisty (?), w którego wcielił się Antony Starr, a który zwie się Homelander – co na polski przetłumaczono Ojczyznosław. OJCZYZNOSŁAW. Jeśli ktoś nie chce oglądać serialu z udziałem bohatera o imieniu Ojczyznosław, to ja już nie wiem, co ludzie chcą oglądać.
The Boys zaskakuje, bawi, wciąga i każe wypatrywać drugiego sezonu, który zresztą zbliża się wielkimi krokami. Ma świetną muzykę, fajne efekty (nawet jeśli to głównie fruwająca krew i flaki), no i cudownych bohaterów – zarówno tych „super-” jak i tych normalnych. O takie kino superbohaterskie nic nie robiłam!
Do zobaczenia w kolejną środę – kiedykolwiek ona wypadnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz